Rozdział 4

171 11 4
                                    


(13-29.8)

Miesiąc minął w mgnieniu oka. Theo pracował po kilka godzin i wracał do mieszkania, by wyjść z Snow do lasu. Dzień w dzień, o tych samych godzinach wychodzili z domu i wracali, gdy byli zmęczeni. Stało się to ich rutyną. Tak samo jak oglądanie wieczorami seriali na swoich miejscach na kanapie i ich rozmowy. Jeśli rozmową można nazwać monologi Theo, których wilk uważnie słuchał. Snow został również poduszką chłopaka, bo leżenie na brzuchu zwierzęcia, było jedynym sposobem, by się nie kręcił. Drugiego wilka nie spotkali już nigdy.

Sny nie wróciły więcej, a dłonie Theo zagoiły się. W mieszkaniu natomiast dalej działy się dziwne rzeczy. Telewizor sam się włączał i wyłączał. Gdy zapominam zgasić świateł w pomieszczeniach, na następny dzień były zgaszone. Jeśli zasnął na kanapie, budził się w łóżku, przykryty kocem. Ktoś zamykał okna, gdy zaczęło robić się zimno na podwórku. Theo w pewnym momencie rozważał zmianę zamków, ale stwierdził, że jeśli ktoś wcześniej się włamał, to zrobi to drugi raz. Poza tym, nic złego mu się nie stało.

Ale z końcem miesiąca nastał również dzień, w którym Theo musiał pożegnać się z Snow. Wilk wyzdrowiał. Nie kuśtykał, nie lizał łap. Wszystko było, jak powinno.

Tego dnia było ciepło i słonecznie. Ptaki hałasowały i latały dookoła. Razem z wilkiem brunet poszedł do punktu widokowego i przesiedzieli tam cały dzień. Oboje mieli kiepskie humory, bo wiedzieli, że mogą więcej się nie zobaczyć. Theo podejrzewał, że tak właśnie będzie. Wypuści wilka, ten wróci do swoich i odejdzie. Jak każdy na kim zależało kiedyś chłopakowi.

-Wyzdrowiałeś - zaczął smutno. Snow, siedzący obok, spojrzał na niego. Theo patrzył przed siebie, a raczej w przepaść pod swoimi wiszącymi nogami. Nie chciał płakać. Wiedział, że to nadejdzie od samego początku, więc czemu teraz było mu tak ciężko?

- Powinieneś wrócić do swoich - głos lekko mu się załamał.

Snow trącił go nosem w ramię, gdy Theo przetarł oczy dłonią. Chłopak objął go i przyciągnął do siebie. Przez następnych kilka minut przytulali się, co również stało się codziennością. To było jednak inne. Theo sam nie wiedział czemu, ale podejrzewał, że to przez myśli dotyczące odejścia wilka. Brunet odsunął się od niego. Czuł, że ma łzy pod powiekami.

- Gdybyś był kiedyś w okolicy - zrobił dłuższą przerwę, wzdychając - wpadnij. Nawet z tym swoim kolegom z lasu - zaśmiał się sztucznie.

Wilk pisnął cicho i złączył czoło z tym, należącym do Theo. Brunet objął go za kark, głaszcząc w tym miejscu. Snow pchnął go nosem raz jeszcze i odwrócił się. Pomału zaczął dreptać w głąb lasu. Theo patrzył za nim. Mimo wszystko miał cichą nadzieję, że wilk zwróci, pójdzie z nim do domu, ale nic takiego się nie stało. Snow zniknął z jego pola widzenia, między drzewami. Bruneta to zabolało. Nie był zły czy zawiedziony, bo rozumiał, że Snow to dzikie zwierzę, ale dalej zabolało. Znów został sam i szczerze mówiąc... czuł się dziwnie. Jak opuszczony szczeniak, nie wierzący, gdzie i po co iść. Natychmiast starł łzy, które spłynęła mu po policzkach.

Wstał z kamieni otrzepując spodnie. Wsadził dłonie w kieszenie i ruszył w stronę domu, patrząc pod nogi. Nagle z nie tak daleka dobiegło wycie. Theo spojrzał w tamtym kierunku, rozpoznając Snow. Na kolejne kilkanaście sekund zapanowała cisza. Brunet nasłuchiwał jakiś dźwięków, ale nawet ptaki gdzieś zniknęły. Aż zawiał silniejszy wiatr i przyniósł odpowiedź na wołanie wilka. Było ono zdecydowanie dalej, ale było. Nagle dołączył się jeszcze jeden głos, a po nim następny. Trzy wilki zawyły głośno. Więc go nie zostawili, pomyślał Theo z małym uśmiechem. Stado czekało. Zaraz potem wiatr zawiał ponownie i w lesie zrobiło się głośno od ptaków.

Theo jeszcze chwilę stał wpatrując się w najdalszy punkt, jaki mógł dostrzec między drzewami. Gdy nic się tam nie pojawiło, wznowił marsz do mieszkania. Dziwnie było iść samemu. Jeszcze dziwniej było wejść do całkiem pustego mieszkania i siedzieć na kanapie bez wilka obok.

Chłopak włączył serial i jak zawsze odpalił papierosa, zaciągając się, jakby tytoniu potrzebował bardziej od tlenu. Odruchowo lewą dłoń położył w miejscu, gdzie powinna leżeć głowa Snow. Jednak zamiast sierści poczuł tylko materiał kanapy. Westchnął powolnie wypuszczając dym. Przeniósł wzrok na zegar wiszący na ścianie; dochodziła właśnie dwudziesta. Chwilę analizował, czy opłaca mu się gdzieś wychodzić i stwierdził, że krótki spacer do sklepu nie zaszkodzi.

Szybko zarzucił bluzę i buty i wyszedł z mieszkania. Opuścił swoje osiedle, idąc teraz ścieżką przy głównej ulicy. Na zewnątrz zrobiło się już ciemno i gdyby nie uliczne latarnie nic by nie widział. Szybsze zachody słońca uparcie przypominały mu o końcu wakacji oraz rozpoczęciu roku. Miał nadzieję, że tym razem pójdzie po jego myśli i zda. Do głowy również wróciło mu wspomnienie o rozmowie z Joshem. Chłopak wspominał, że liczy, że skończą razem w klasie. Theo było to natomiast obojętne, jednak teraz pomyślał, że w razie potrzeby miałby kogoś, kto mógłby dawać mu notatki, gdy zajdzie potrzeba. Nigdy nie wiadomo. Wyrzucił papierosa za siebie i wsadził ręce do kieszeni bluzy. Na zewnątrz robiło się coraz zimniej. Podejrzewał, że za miesiąc bez czegoś grubszego będzie ciężko wytrzymać. Obok niego z dużą prędkością przejechało auto, dmuchając na niego kłębem, zimnego powietrza. Szczelnie owinął się bluzą i przyspieszył.

Był już niedaleko od następnego osiedla, kiedy coś zaszeleściło w krzakach. Obejrzał się i wstrzymał na chwilę oddech. Zaczął rozglądać się dookoła, jednak nic nie zobaczył. Kolejne auto przejechało obok, lepiej oświetlając teren. Wypuścił powietrze z płuc i wznowił marsz. Jednak cały czas miał wrażenie, że coś go obserwuje. Odwracał się wielokrotnie, za każdym razem nic tam nie było. Odetchnąć z ulgą, gdy znalazł się pomiędzy domami i blokami.

Po kilku minutach wchodził już do małego sklepu całodobowego. Przechadzał się między pustymi alejkami. Do kasy podszedł z butelką wody i poprosił o papierosy. Z kasjerem nie zamienił, poza tym żadnego słowa. Wyszedł przed sklepik wzdychając. Taki spacer dobrze mu zrobił. Podrzucił w dłoni butelkę i ruszył przed siebie.

W domu był przed dziewiątą wieczorem. Po drodze zdążył wypalić dwie następne fajki. Wskoczył na kanapę i po raz pierwszy w tym miesiącu mógł się na niej położyć. Pod głowę wsadził jedną rękę i skrzyżował nogi na ramienniku. Przyłożył do ust jeszcze niewypalonego peta i zaciągnął się mocno. Ostatnio zauważył, że pali więcej, co mogło oznaczać, że nałóg staje się większy. Bardzo się tym nie przejmował, bo miał głęboko gdzieś szkodliwość używek. W całkowitej ciszy jaka panowała w mieszkaniu, jego myśli popłynęły do Snow. Ciekaw był czy wilk, jak gdyby nic wrócił do dawnego życia? Czy poradzi sobie na wolności? Co jak odwykł od wszystkiego, czego wcześniej się nauczył? Masa pytań zalała jego głowę. Odruchowo przygryzł środkową część prawego policzka. Potrząsnął głową mając nadzieję, że to pomoże. Jasne, że sobie poradzi. W miesiąc nie zapomniał całego swojego życia, zganił siebie w myślach. Mimo wszystko miał wrażenie, że coś było nie tak. Martwił się o wilka.

The wolf and the sheep /ThiamAU/Where stories live. Discover now