Rozdział 4

4.8K 292 40
                                    

Eris

Dwadzieścia cztery lata

Obecnie

Siedziałem w ciemnym, ponurym pokoju, a w środku czułem tylko pustkę. Czułem się martwy i zniszczony. Czułem się jakbym był nikim i nic nie znaczył. Czułem, że nie czeka mnie już nic dobrego, że przegrałem swoje życie zanim tak naprawdę na dobre się rozpoczęło.

Jeśli poznalibyście mnie rok temu, zobaczylibyście kogoś zupełnie innego. Zobaczylibyście mężczyznę będącego panem własnego losu, przebojowego, wesołego i być może nieco zarozumiałego faceta, którego życie to jedna wielka impreza. Chciałem zwiedzić cały świat, poznać różne kultury, zobaczyć na własne oczy to, co inni mogą podziwiać jedynie na ekranach telewizorów. Byłem pewien, że nigdy się nie ustatkuje, lubiłem kobiety i lubiłem seks. Od zawsze miałem duże potrzeby i mocny temperament, ponad to nigdy nie byłem usatysfakcjonowany, przez co non stop musiałem szukać nowych wrażeń. Miałem też mnóstwo przyjaciół, tak mi się przynajmniej wydawało. Lubiłem swoje życie. Było szybkie, szalone, pełne ekstremalnych przeżyć i przygód. Wszystko co robiłem, robiłem najmocniej jak się dało, kochałem sport, który z pewnością był dla mnie ważniejszy i bardziej satysfakcjonujący niż seks, czy cokolwiek innego. Musiałem być w ciągłym ruchu, mama mówiła na mnie, że jestem jak wiatr podczas burzy, że nie potrafię usiedzieć spokojnie choćby paru minut.

Co za pierdolona ironia losu.

Trwałem w absolutnym bezruchu od wielu godzin. Zagryzałem mocno zęby. Uwięziony, bezbronny. Byłem w pułapce, w potrzasku, którym było moje własne ciało.
Szybko okazało się, że „przyjaciele” których miałem, zupełnie o mnie nie dbali. Dziewczyna, z którą spotykałem się w czasie poprzedzającym mój wypadek olała mnie dosłownie z dnia na dzień. Dowiedziała się o moim stanie, o tym że nie będę chodził i powiedziała, że chyba sam rozumiem, że jest młoda i potrzebuje kogoś sprawnego, a nie kaleki. Nie byłem zdziwiony. Dziewczyny od zawsze traktowały mnie jak przedmiot, jak kogoś kto ma zapewnić dobrą zabawę i ulotnić się możliwie jak najszybciej, aby mogły stworzyć związek z kimś kto być może nie da im takiej satysfakcji w pewnych kwestiach, ale za to ma uczucia. Zdawałem sobie sprawę z moich ograniczeń i z tego, iż zawsze byłem emocjonalnym kaleką, a skoro teraz stałem się nim w każdym znaczeniu tego słowa, to jak miałem oczekiwać po kimkolwiek, że będzie zainteresowany spędzaniem czasu z takim wrakiem jak ja?

Byłem totalnie żałosny.

W kwestii moich "przyjaciół"... No cóż, przynajmniej próbowali być mili. Czasami mnie odwiedzali, ale tak naprawdę nie mieli dla mnie zupełnie czasu. Musiałem więc wrócić do domu rodzinnego, ponieważ nie mogłem mieszkać sam. Potworne bóle głowy, które nawiedzały mnie od czasu wypadku często kończyły się wymiotami, albo utratą przytomności. Dlatego ktoś musiał być wtedy przy mnie, abym nie umarł dławiąc się swoimi wymiocinami, a przecież nie miałem nikogo bliskiego oprócz mamy. Co prawda śmierć spowodowana zaduszeniem się własnymi rzygowinami nie jawiła się tak przerażająco jak uwięzienie w domu z ojcem, ale na szczęście jakiś czas temu moja mama rozwiodła się z tym dupkiem, za co każdego dnia dziękowałem Bogu. Ojciec wyprowadził się do innego stanu za co też byłem naprawdę wdzięczny.

Jeśli natomiast chodziło o mnie i moje zdrowie było jednak znacznie gorzej. Lekarze nie dawali mi większych nadziei. Na początku mimo cholernego bólu chciałem walczyć. Robiłem wszystko, ale nie przynosiło to nawet najmniejszych efektów. Na dodatek, tak jak wspomniałem co jakiś czas dostawałem paraliżujących migren. Lekarze nie bardzo wiedzieli skąd biorą się te okropne bóle, które uniemożliwiały mi normalne funkcjonowanie przez wiele godzin, raz na kilka dni, jednak najprawdopodobniej powodem numer jeden był mój zmasakrowany kręgosłup. Zalecili więc rehabilitację, która gówno dawała (podobnie jak w przypadku nóg) i silne leki przeciwbólowe. Nie wiem kiedy nadeszło załamanie. Depresja. Wszechogarniająca pustka. Ciemność. Ale te uczucia, potworne i przytłaczające, wypełniały wszystko czym byłem. Siedziałem, jakbym już był martwy - nie tylko w środku, ale też fizycznie. Coraz częściej wpadałem właśnie w taki stan odrętwienia. I byłem tym coraz mocniej przerażony.

Nagle usłyszałem jak do mojego pokoju wpada mama.

- Eris, dlaczego nie odsłonisz rolet? Wiesz jaki mamy dzisiaj przepiękny dzień? – podeszła do okna i podniosła rolety. Zmrużyłem oczy porażony promieniami słońca, które spotęgowały pulsujący ból w mojej czaszce. – Ubrałeś się?

- Nie – powiedziałem tylko.

- No to na co czekasz? Wiesz przecież, że za chwilkę wychodzimy. Już nie mogę się doczekać spotkania z tą dziewczyną. Podobno bardzo ciężko ją złapać i  z prawie nikim się nie umawia, bo wszyscy chcą z nią pracować, a ona nie ma tyle czasu. Ale ciocia Rina to przyjaciółka jej mamy, więc załatwiła nam spotkanie. Musimy iść!

Matka była totalnie podekscytowana. Znalazła nową fizjoterapeutkę, która ponoć miała jakieś niecodzienne zdolności. Osobiście uważałem to za kolejne bzdury.

- Ja mogę co najwyżej pojechać. I nie wierzę już w cuda, mamo – odparłem martwym tonem

- Synu… Błagam cię. Chociaż się z nią spotkaj, dajmy jej szansę, daj sobie szansę! Nie poddawaj się.

Wypuściłem oddech.

- Okej. Gdzie to ma być?

- Niedaleko szpitala, na basenie! Trwa tam jakaś impreza dla chorych dzieciaczków i ta dziewczyna jest tam wolontariuszką. Powiedziała, żebyśmy przyszli, podeszli do niej i powiedzieli że jesteśmy od cioci Riny, a na pewno poświęci nam swój czas i umówi się z nami. Czy to nie cudownie?

- Cudownie – powtórzyłem po niej sucho i założyłem czystą koszulkę. Nawet nie zerknąłem w lustro pewien, że co bym nie zrobił to i tak będę wyglądał jak zombie – Możemy jechać.

Mama zaklaskała w dłonie.

- Czuję, że to będzie przełom – była ewidentnie zdeterminowana, ale ja nie widziałem już nadziei. Chciałem jednak zrobić jej przyjemność. W końcu była jedyną osobą, która w ogóle chciała coś dla mnie zrobić i której na mnie zależało.

Milion powodów (ERIS)Where stories live. Discover now