Rozdział 44

5.9K 319 124
                                    

Trzy lata później

Eris

- Lea, uśmiechnij się! – zawołałem, kiedy mała małpka wskoczyła na ramie mojej narzeczonej, patrząc z wielkim zainteresowaniem na jej długie, jasne włosy. Lea uśmiechnęła się szeroko w sposób w jaki tylko ona potrafiła i właśnie w tym momencie zrobiłem jej zdjęcie po czym zerknąłem na wyświetlacz zadowolony z efektu.

Byliśmy na wakacjach i tym razem postanowiłem odważyć się wyruszyć dalej, by pokazać Lei Botswane – jeden z najbardziej rozwiniętych krajów Afryki, miejsce piękne i dzikie, ale jednocześnie bezpieczne - z bardzo niskim wskaźnikiem gęstości zaludnienia, więc można było tu podziwiać naprawdę niesamowitą przyrodę i mnóstwo gatunków egzotycznych zwierząt.

To był nasz pierwszy tak daleki wyjazd, do tej pory jeździliśmy tylko na okoliczne wycieczki, ale jak to mówią nie ważne gdzie, ale z kim.

Przez ostatni czas sporo zmieniło się w moim życiu. Przede wszystkim – chodziłem. Oczywiście musiałem się bardzo oszczędzać i często zabierałem ze sobą kule, albo wspomagałem się ortezami, szczególnie kiedy wybieraliśmy się na jakąś pieszą wędrówkę, ale byłem właściwie w pełni sprawy - szczególnie w porównaniu do tego co działo się ze mną po wypadku.

Jednak mimo tego co udało mi się osiągnąć, widziałem że nigdy nie zapomnę jak to jest być na wózku. Podziwiałem osoby, które tak wspaniale radziły sobie z codziennością mimo tego, że miały niesprawne nogi i nawet gdyby nie udało mi się stanąć o własnych siłach, i tak robiłbym dokładnie to co teraz - może w nieco inny sposób ale nie zrezygnowałbym ze swojego życia, planów i marzeń. Byłbym dokładnie tu gdzie jestem teraz, co prawda siedziałbym na wózku, ale Lea pokazała mi, że to nie potrafiłoby mnie zatrzymać.

W gruncie rzeczy moja niepełnosprawność okazała się dla mnie darem od losu. Nauczyła mnie tego co w życiu ważne i cenne, przewartościowała moje priorytety i w rozrachunku – uratowała mi życie.

W wolnych chwilach byłem mocno zaangażowany w sprawy osób niepełnosprawnych, ponieważ razem z Leą zostaliśmy wolontariuszami w fundacji zajmującej się osobami dotkniętymi różnego rodzaju kalectwem. Tak więc jeździliśmy na zawody, podczas których osoby na wózku grały w piłkę lub w koszykówkę, udawaliśmy się wspólnie na wycieczki, a ja często rozmawiałem ze wspaniałymi ludźmi, którzy tak wiele przeszli i w których było mnóstwo nadziei, woli walki oraz chęci do życia… I chociaż w zamyśle to ja miałem pomagać im opowiadając swoją historię – tak naprawdę oni pomagali mi.

Obecnie miałem trzech najlepszych kumpli  -  Georga, Liama i Barrego, będących na różnych etapach walki ze swoją niepełnosprawnością. Najbardziej poruszyła mnie historia Liama, który najprawdopodobniej już nigdy nie będzie chodził, a przez wiele lat był przykuty do łóżka, po tym jak doznał urazu kręgosłupa jako mały chłopiec, skacząc do wody.

Liam ciężko pracował, aby ruszać dłońmi oraz ramionami i dla niego to że mógł przemieszczać się na wózku było sukcesem – niesamowicie go podziwiałem.

W kwestii mniej przyjemnej – czyli w kwestii Brada, poszedłem za radę Lei i zgłosiłem sprawę na policję. To co rozbił tamtego wieczora było naprawdę przerażające, niepokojące i musiałem mieć pewność, że więcej się nie powtórzy. Mieliśmy nawet sprawę w sądzie, gdzie mogłem przedstawić wszystkie dowody i powołać świadków, dzięki czemu Brad dostał wyrok w zawiasach i zakaz zbliżania się do nie i do Lei. Został też zmuszony do pójścia na terapie, i serio - miałem nadzieję, że trafił na dobrego psychologa.

Od tamtego czasu nie mieliśmy z nim żadnego kontaktu, jedynie jego matka poinformowała Vivienn, o jego rzekomym ślubie, i cholera, naprawdę współczułem jego żonie, ale jednocześnie cieszyłem się że w końcu zapomniał o Lei. Tak czy inaczej – dał nam spokój i jeśli nie chciał pójść siedzieć miał obowiązek trzymać się od nas z daleka.

W między czasie zastanawiałem się też czym sam mógłbym się zajmować tak, aby robić coś co sprawiałoby mi satysfakcję. W końcu sport był dla mnie sposobem na życie i naprawdę go kochałem, ale z oczywistych przyczyn nie mogłem go już uprawiać zawodowo.

I tu znowu z pomocą przyszła mi Lea – wysłała mnie na podyplomówkę z pedagogiki.

Tak – byłem trenerem. I cholernie uwielbiałem swoje zajęcie. Pracowałem w liceum ze świetną drużyną młodych i zdolnych sportowców, których mogłem przygotowywać i szkolić. To było spełnienie mojego zawodowego marzenia – na co dzień mogłem zajmować się sportem i mimo, że nie uczestniczyłem czynnie w treningach i gdzieś w głębi patrząc na moją drużynę przypomniałem sobie tego chłopaka którym byłem – pełnego pasji i miłości do sportu, to w pełni wystarczyło mi to w czym mogłem uczestniczyć.

Starałem się już nigdy nie myśleć o tym co nieosiągalne, nie zamierzałem użalać się nad sobą, tylko skupić na tym co mogę osiągnąć i cieszyć się z tego co dostałem od losu.

A dostałem naprawdę niewiarygodnie wiele. Dostałem Leę – mój osobisty cud. Mój milion powodów w jednej, cudownej i najukochańszej osobie, która dała mi swoją miłość, a razem z nią cały świat. I nie mógłbym wymarzyć sobie nic wspanialszego.

Ponieważ nawet najgorsze przeżycia i najpotworniejsze sytuacje, mogą doprowadzić nas do najcudowniejszych ludzi i największego szczęścia. Jeśli wszytko jest nie tak jak być powinno, i czujemy się bez szans… To minie. I może właśnie dzięki temu za tydzień, miesiąc lub rok poznacie kogoś kto stanie na waszej drodze, aby wywrócić wasz świat do góry nogami i pokazać co tak naprawdę jest cenne.

Nie ma sensu czegokolwiek żałować, lub rozdrapywać przeszłości, tylko walczyć o jutro. O siebie i o swoją przyszłość.

I każdego dnia znajdować sobie kolejny milion powodów by żyć.

Milion powodów (ERIS)Where stories live. Discover now