Rozdział 10

4.7K 275 30
                                    

Lea

Szłam do wyjścia i z całych sił starałam się nie rozpłakać. Wpadłam do salonu kierując się od razu w stronę drzwi.

- Lea, skarbie? Co się stało? – Usłyszałam za sobą zaniepokojony głos pani Evans. Cholera, myślałam, że uda mi się wyjść niepostrzeżenie, ale jak widać nie było na to szans. Zamrugałam, starając się przegonić niechciane łzy.

- Wszystko dobrze. Niestety Eris dzisiaj źle się czuje i nie ma siły na rehabilitację  – nie wiedziałam co mam dodać. Nie chciałam kłamać i przecież, nie mogłam powiedzieć, że w takim razie przyjdę jutro. Eris wyraźnie dał mi do zrozumienia, że nie chce mnie u siebie w domu. Brudna i dziwna.  To było oczywiste - po czymś takim muszę pozostać w stosunku do niego zupełnie obojętna i dla własnego dobra powinnam trzymać się od niego z daleka. Tak jak zawsze mówił Brad.

- Och, mój Boże mam nadzieję, że nie zbliża się kolejny atak tych potwornych bóli… - powiedziała Dory, wyraźnie przerażona. Poczułam niepokój i mimo, że zapewne nie powinnam, postanowiłam dowiedzieć się nieco więcej.

- O co chodzi z tymi bólami? Jak to wygląda?

- Potwornie… Serce mi pęka jak widzę go w takim stanie. Kuli się z bólu na podłodze, trzęsie się, jest cały mokry, wymiotuje. Czasami nawet kończy się na utracie przytomności. Okropność – no i diabli wzięli moją obojętność. Powinnam mieć to gdzieś, po tym jak mnie potraktował, ale nie miałam, a moje serce wręcz wrzeszczało, aby mu pomóc. I bez względu na to jak było głupie i żałosne, zamierzałam go posłuchać. Babcia mówiła, aby słuchać własnego serca, a przecież babcia ma zawsze rację, prawda?

- Pani Evans… Wiem, że Eris może mnie tu nie chcieć, kiedy będzie w takim stanie… Ale mimo to chciałabym mu wtedy pomóc. Przynajmniej spróbować. Wiem, że jeśli te bóle są od kręgosłupa i pojawiają się od momentu wypadku, mogę je złagodzić. Chciałabym, aby pani zadzwoniła do mnie, kiedy Eris dostanie takiego ataku. Choćby w nocy, czy nad ranem, okej? Przyjadę o każdej porze, tylko proszę mnie poinformować…

Pani Evans patrzyła na mnie z bezbrzeżną wdzięcznością.

- Tak ci dziękuję, kochanie. Wiem, że to nie jest dla ciebie łatwe. Eris jest taki… Zimny, obojętny, oschły. Zawsze był szorstki w obyciu, ale teraz to już przechodzi samego siebie…

- Nie jest tak źle – powiedziałam pocieszającym tonem mając na dzieję, że brzmię choć odrobinę przekonująco.

- Skarbie wiem, że trudno go lubić, szczególnie teraz, ale w głębi duszy to dobry chłopiec.

- Domyślam się, pani Evans. Tak jak wspominałam, proszę mnie informować. Ma pani mój numer?

- Tak jest – przytaknęła ochoczo Dory i uśmiechnęłyśmy się do siebie ciepło.

- W takim razie do zobaczenia.

Pożegnałyśmy się, a ja wyszłam i wsiadłam do swojego samochodu. Dopiero wtedy pozwoliłam głupim łzom spłynąć po swoich policzkach.

Byłam całkiem niezła w udawaniu, że to nie boli. Że te wszystkie wyzwiska, które słyszałam jako mała dziewczynka nie mają na mnie wpływu. Od zawsze chodziłam w starych ubraniach i byłam biedna, pochodziłam z rozbitej rodziny, mieszkałam w nieciekawych warunkach… Dzieciakom w moim wieku niewiele było potrzeba, aby być dla kogoś podłym, a ja dawałam im aż nadto powodów do okrutnych żartów.

Milion powodów (ERIS)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz