Rozdział 5

493 29 2
                                    

Nasze wargi praktycznie sie juz stykały, ale ten moment przerwały dziwne szmery za krzakami. Lekko odchyliłam sie od niego i bez szmerów wyszłam z uścisku.
Cicho wyciągnęłam broń i kładąc lekko palec na spuście celowałem w dal.
Podnosząc jedna brew wpatrywałam się, aby dojrzeć co tam jest. Czułam ze Brucowi szybko zaczyna bić serce obróciłam się, ale jego już nie było.
Za chwile obróciłam się a przede mną  stał Clint i reszta bandy. Patrzyłam na niego ze łzami w oczach znów się obróciłam i pobiegłam w stronę uciekającego człowieka. Zanim wbiegłam w głąb Clint złapał mnie, a ja runęłam na ziemie. Łzy spływały mi tak szybko że nic nie widziałam. Chłopcy nie odezwali się ani słowem tylko Clint przysunął się i objął mnie przytulając i patrząc się w las.

- Chodźmy zaraz zrobi się ciemno - zaproponował Steve.

- Ale ktoś wie gdzie jesteśmy? -zapytał Tony.

Kiwnęłam głową i wstałam. Wszyscy patrzyli się na mnie, ale ja szłam wpatrzona w ziemie nie obracając się, aby sprawdzić czy ich nie zgubiłam. Zdziwienie na twarzach chłopców było bezcenne kiedy doszliśmy na miejsce. Nie mogłam znieść tego co się tam stało do tej pory czułam jak bym była uwiedziona przez Hulka.

***

Rano obudziłam się z zaciśniętym pasem, który tylko dodawał mi ból sprawiony poprzedniego dnia. Jako wyszkolona w Rosji agentka nie było to dla mnie czymś strasznym, ale przeżycia nie dawały mi spokoju. Wyszłam z namiotu żeby coś zjeść i sprawdzić czy wszystko w porządku, ale nikogo tam nie było. Byłam całkiem sama w rzeczywistości i w mojej głowie.

***
Minęła nie cała godzina kiedy usłyszałam, że znów gdzieś się coś rusza. Po chwili tak jakby ktoś runął na ziemie. Szybko wstałam i podbiegłam do miejsca skąd dochodziły szelesty. Gdy odgarniali liście zauważyłam rannego, brudnego i zmęczonego Maxiego. Jak najszybciej wzięłam go na ręce i zaniosłam do swojego namiotu. Kiedy tam dotarłam i chciałam wyjsć po apteczkę i inne rzeczy zauważyłam wyłaniających się zza drzew chłopców. 

- Gdzie byliście? - krzyknęłam - dobra nie ważne szybko mamy rannego chłopca u mnie w namiocie, szybko. 

Chłopcy przez chwile się na siebie patrzyli, ale za chwile pobiegli za mną.
Chłopiec najwyraźniej zemdlał bo miał zamknięte oczy, trząsł się, i cieżko oddychał. Szybko Clint wyjął ręczniki, aby zatamować krew płynącą z jego ran na całym ciele. Po krótkim czasie kiedy go popatrzyliśmy reszta chłopców przygotowała dla niego namiot i inne potrzebne rzeczy.
Gdy go przenieśli chłopiec przez najbliższe 2 godziny się nie obudził przez cały tan czas siedziałam przy nim a reszta szeptała coś poza namiotem. Słyszałam tylko kilka krótkich zdań na temat odnalezienia mnie w lesie. Słyszałam coś typu ,, Jak ona się tam znalazła? '' , ,, Dlaczego się rozpłakała '' ,
,, A może widziała Bruce? ''. Pomyślałam, że którejś nocy spróbuje jeszcze raz odnaleźć Bruce. Ale najpierw trzeba było zaopiekować się Maxim, który ciągle nie dawał znaku życia. Bałam się, że w ogóle się nie obudzi i będziemy mieć kłopoty. Z każdym dniem ta misja stawała się coraz bardziej tajemnicza i dziwna. Do tej pory nie wiedziałam co się stało z Brucem, ale teraz ważniejszy był ranny Maxi.

***

Cały dzień siedziałam myśląc i czuwając nad dzieckiem a chłopcy jak zwykle w niczym mi nie pomagali jeśli chodzi o tego typu sprawy ze wszystkim musiałam sobie radzić sama. Jedynie pomocni są na wspólnych misjach może czasem ktoś się pofatyguje i mi pomoże, ale też trzeba się naprosić. Następnym razem szukam informacji w papierach a nie na komputerze a jeśli już to trzeba się zamykać na klucz. Takie błędy mogą mnie kiedyś słono kosztować...

Przyjaźń wcale nie jest niebezpieczna, nie dla Natashy Romanoff.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz