Rozdział 50

395 22 9
                                    

- Ekheeem... - usłyszałam głos Steve’a po kilku sekundach. Odchyliłam się na moment zagryzając  wargę - może później?

- A może nie... Nie musicie na nas czekać.

- Misja skończona... Wrócimy to będziecie mieli dużo czasu dla siebie sam na sam... - puścił mi oczko, odwrócił się i zaczął wolnym raczej nie za bardzo zdecydowanym krokiem iść przed siebie

Biec nie powiedziałam tylko spojrzałam w ziemię, a następnie przed siebie *czyli na Bruce'a*

- Powiedzieć im? - wyszeptał

- Niee... niech dowiedzą się ciut później albo w ogóle... - kiedy wypowiedziałam ostatnie słowo poczułam mocny wiatr. Każdy z osobna spojrzał w górę i zobaczył lecący nad naszymi głowami Helicarrier i towarzyszący mały śmigłowiec zlatujący w naszą stronę i zaczynający lądować.

- „Widzę, że każdy z was się bardzo dobrze bawi prawda?“ - usłyszałam niski głos Nick'a Fury'iego
w słuchawce po wylądowaniu pierwszego  latającego pojazdu - „Chodź może niektórym zabawę właśnie przerwano...” - po jego słowach każdy zaczął się zbierać Thor prowadził Lokiego, Steve Shmitha, a jacyś faceci nie przytomną Yelenę. Patrzyłam jak ją zanoszą do środka kiedy wielką metalowa klapa schodziła po szynach w dół.

Wzrok skierowałam na rękę Bruce'a, którą trzymał na mojej ranie  i zobaczyłam jak zabiera ją z pod moich żeber. Spojrzał na dłoń i zobaczył plamę krwi. Ponownie spojrzał wprost na mnie. Rozpiął mój kombinezon do połowy i ściągnął ten niby „opatrunek”. Przy czym wzrok niektórych osób z drużyny był skierowany w naszą stronę. Stałam nie wiedząc co zrobić z rozdartym podkoszulkiem.

-To tylko draśnięcie... - stwierdziłam

- To ja?

-Nie...

-Ja to zrobiłem? - nie dał mi dokończyć przy okazji wstając i zapinając mój strój.

Stałam w milczeniu spojrzała w stronę grupy starali się niepostrzeżenie nas obserwować. Nie przejęłam się tym, więc po chwili można powiedzieć, że namysłu zaczęłam tak jakby  tłumaczyć.

-Nie byłeś sobą... To nie twoja wina

-Wiedziałem, że tak będzie... - odwrócił wzrok

-Przecież to nie ty to zrobiłeś... Ja wiem, że nawet pod czyjąś kontrolą nie byłbyś w stanie skrzywdzić mnie z własnej woli. To wypadek...

Mówiłam próbując jakoś go przekonać.

- Hej... Nie patrzysz na mnie... - powiedziałam i starał się jakoś przykłuć jego uwagę - to nie ty... Ile jeszcze będę cię przekonywać? - stałam próbując spojrzeć mu w twarz - Jesteś naprawdę strasznie uparty... - powiedziałam i także odwróciłam na moment wzrok. Po tej jednej szybkiej chwili zaczęłam się przechylać. Wpadłam w jego ramiona. Spojrzał na mnie i pomógł normalnie stanąć.

- Musimy wejść do środka...

- Nic mi się jest...- starałam się coś powiedzieć kiedy Bruce próbował mnie zaprowadzić, ale zaczęło mi się kręcić w głowie więc na moment przystałam w miejscu i moje nogi zaczęły się coraz bardziej uginać. Jednym kolanem klęczałam na ziemi.

- Obejmij mnie za szyję... - stwierdził po czym sam wziął moją rękę i zrobił to co ja miałam. Wstał trzymając mnie na rękach i idąc w kierunku mniejszego śmigłowca. Zanim jednak był w połowie drogi podszedł do Starka.

- Zawiadom doktor Cho niech przygotują sale i niech przyjdzie do mojego laboratorium... - powiedział szybko po czym odszedł ze mną na rękach.

Przyjaźń wcale nie jest niebezpieczna, nie dla Natashy Romanoff.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz