28. Skarbie, nie wiesz co mówisz.

2.4K 99 25
                                    


- Nie.

Nie dam się. Nie kolejny raz. Wycierpiałam wystarczajaco dużo.

- Colette! Wsiadaj do tego auta, albo cię zmuszę.

- Nie! Nie masz prawa! Daj mi w końcu spokój! Chcę wrócić.

- Tyler ci zrobi krzywdę...

- Ty mi zrobiłeś krzywdę! Dużo większą niż możesz sobie wyobrazić!

Justin westchnął i przetarł twarz dłońmi.

- Możliwe - przyznał. - To jest jednak inna sytuacja niż wtedy. Musisz jechać ze mną.

- Nic nie muszę - warknęłam. - Jesteś pijany, więc na pewno z tobą nie pojadę. Ukradłeś ten samochód! A w dodatku jesteś psychiczny i powinieneś się leczyć. Zostaw mnie wreszcie w spokoju!

Odwróciłam się i skierowałam w stronę klubu.

- Wyjątkowe sytuacje wymagają wyjątkowych środków - usłyszałam.

Chciałam się odwrócić, ale nie zdążyłam, ponieważ poczułam ból z tyłu głowy.

Ciemność.

Justin

Zdążyłem ją złapać zanim upadła na ziemię.

- Grzeczna dziewczynka. Teraz ładnie usiądziesz i pojedziemy daleko stąd.

Uśmiechnąłem się pod nosem.
Nie uderzyłem jej mocno. Nie chciałem jej zrobić krzywdy, ale nie miałem wyjścia.

Posadziłem ją na przednim siedzeniu i zapiąłem pas. Zamknąłem drzwi i zająłem swoje miejsce.
Wyciągnąłem telefon i wybrałem numer do kumpla który jeśli dobrze pamiętam, wciąż mieszka w Kanadzie.

- Ray! Stary, mam sprawę.

***

- Jasne. Dla ciebie wszystko - usłyszałem śmiech.

- Dzięki, ratujesz mi tyłek.

- Jak zwykle.

- Dobra, kończę, bo chyba się budzi. Dzięki wielkie.

Rozłączyłem się i spojrzałem na brunetkę.
Otworzyła oczy i rozejrzała się szybko po otoczeniu w którym się znajdowała.

- Bieber, wypuść mnie natychmiast! Jesteś chory! Uderzyłeś mnie w głowę!

- Proszę nie krzycz, bo mi czaszka pęka - skrzywiłem się.

- Wypuść mnie! Wypuść mnie natychmiast!

- Daj spokój. Jedziemy do mojego kumpla. Mieszka niedaleko. Tam sie schronimy przez chwilę - pokręciłem głową. - Możemy już jechać?

- Nigdzie z tobą nie jadę!

- Wiesz, że i tak nie masz wyjścia.

- Wypuść mnie...

- Musimy tam jechać. Oni po nas jadą.

- Jesteś pijany. Co jeśli...

- Mała. Nie ma jeśli. Nic się nie stanie.

Widziałem, że się boi, ale jeżeli to co mówił Kaleb to prawda... Ona musi być przy mnie.

Odwróciła głowę do okna i zamilkła.

- Mówię ci prawdę. O Tylerze. Ze mną będziesz bezpieczna.

- Od kiedy dbasz o moje bezpieczeństwo?! - krzyknęła. - Od kiedy?

- Nie dbałem, przyznaję. Teraz moje bezpieczeństwo może zależeć od twojego.

Zmarszczyła brwi zapewne nie rozumiejąc o co chodzi.

- Proszę nie wnikaj. Czym mniej wiesz tym dla ciebie lepiej.

Włączyłem silnik, zmieniłem bieg i ruszyłem.
Tak jak myślałem Colette nie odzywała się nawet słowem.
Dojedziemy szybko na miejsce i będę mógł być spokojny. Cholera, dopiero teraz zrozumiałem, że naprawdę boję się śmierci. Zawsze myślałem, że nie, ale teraz jeśli wiem, że umrę jeśli nie zapewnię jej bezpieczeństwa, naprawdę jestem przerażony.

Zdaję sobie sprawę z tego co jej zrobiłem. Możliwe, że ją skrzywiłem, ale bez przesady. Może mieć do mnie pretensje, ale teraz to nie jest najważniejsze.

- Widzisz skarbie? Nie minęła doba a my znów jesteśmy razem. Cudownie, prawda? - uśmiechnąłem się.

Spojrzała na mnie z miną "lepiej się nie odzywaj" i zaśmiałem się.
Posłałem jej w powietrzu buziaka na co jeszcze bardziej się oburzyła.

Lubi mnie - pomyślałem.

Wjechałem na główną ulicę i uśmiechnąłem się do siebie.

- Mała, nie smuć się. - położyłem dłoń na jej kolanie na co podskoczyła.

- Nie dotykaj mnie! - krzyknęła. - Zabierz łapy!

Zabrałem rękę i zmarszczyłem brwi.
Colette zaniosła się szlochem. Ukryła twarz w dłoniach i płakała.

- Zamknij się - warknąłem nie wiedząc co zrobić. - Colette, przestań.

- Nienawidzę cię!

- Uspokój się. Nie zaczynaj znowu robić z siebie ofiary! - krzyknąłem mając dość jej humorów.

- Ty dupku! - spojrzała na mnie ze łzami w oczach. - Zgwałciłeś mnie, rozumiesz?! Wiesz co to znaczy?! Nienawidzę cię! - otworzyła drzwi samochodu i chciała wyskoczyć, ale udało mi się gwałtownie zahamować i szybko chwyciłem ją w pasie.

- Oszalałaś?!

Wciągnąłem ją i pochylając się nad nią zamknąłem drzwi. Jednym guzikiem je zablokowałem, żeby nie mogła wyskoczyć następnym razem.

- Colette, pytam jeszcze raz. Oszalałaś? Chcesz się zabić czy co?

- Wolę się zabić niż być tu z tobą.

Parsknąłem śmiechem.

- Skarbie, nie wiesz co mówisz - usiadłem tak by dobrze ją widzieć. - Nie rycz, bo jesteś ładniejsza. kiedy się uśmiechasz.

Tym razem ona się zaśmiała. Jednak był to śmiech pełen goryczy.

- Jesteś potworem.

- Oh, dziękuję - wywróciłem oczami. - Uspokój się. Jedziemy.

Prychnęła.

To będzie długa noc.

Die in your arms/JB/ ✔Where stories live. Discover now