51. Nie rób ze mnie dziecka

1.7K 92 7
                                    


Wyszliśmy na zewnątrz i od razu zaczerpnąłem świeżego powietrza. Byłem poddenerwowany, więc starałem się uspokoić, by nie powiedzieć znów czegoś czego mogę żałować. Colette patrzyła na mnie co jakiś czas, ale chyba bała się odezwać, więc szliśmy w ciszy. Skierowałem nas na ulicę i ruszyliśmy przed siebie, idąc równym tempem.

- Justin, naprawdę chciałeś iść ze mną na spacer, czy chodzi o coś innego? – zapytała brunetka. – Nie wyglądasz na zadowolonego.

- Jestem bardzo zadowolony – mruknąłem i wziąłem głęboki oddech.

Chwyciłem ją za dłoń i splotłem nasze palce, na co lekko się uśmiechnęła pod nosem, będąc pewną, że tego nie zauważę.

- Gdzie idziemy? – spojrzała na mnie.

Wzruszyłem ramionami.

- Czy to ważne? Podoba mi się ta ulica. Kojarzy mi się z Londynem.

- Byłeś w Londynie?

- Tym kanadyjskim Londynem. Tam się urodziłem i ulice były podobne. Lubiłem tamtędy spacerować. Chciałbym ci to wszystko pokazać.

- Więc jedźmy tam. – Rozpromieniła się.

- Niemożliwe – zaśmiałem się, jednak pustka w sercu rozrosła się jeszcze bardziej.

- Justin, proszę. – Zatrzymała się i złapała również moją drugą dłoń. – Chcę żebyś mi wszystko pokazał. Chcę tam jechać i obejrzeć całe miasto. Jak wygląda dniem i nocą. Pragnę spacerować ulicami Londynu z tobą.

- Colette, przestań. Wiesz, że to nie jest możliwe. Nie zdążymy tam dojechać. Oni po mnie przyjadą zanim wysiądziemy z auta na pierwszym postoju. – Pokręciłem głową. – Cieszmy się widokiem tego miasta.

Nie była zbyt ucieszona faktem, że nie obejrzy ogrodów moich byłych sąsiadów, ale zmarkotniała jeszcze bardziej, gdy puściłem jej rękę i puściłem swoją wzdłuż mojego ciała, starając się, by nawet minimalnie nie dotykała jej skóry.

- Chodź, usiądziemy. – Wskazałem na ławkę, która była najbliżej nas.

Usiadłem na niej, a Colette zrobiła to samo, jednak siadła dalej niż musiała, próbując mi pokazać, że nie chce być blisko mnie. Wiem, że chciała.

- Justin, wiesz... wszystko się teraz zmieniło, ale chcę żebyś wiedział, że wcale nie musi się to tak skończyć. Mogłabym zadzwonić do taty... powiedzieć, że nie robisz mi krzywdy i...

- Skończ – przerwałem jej. – Nigdzie nie będziesz dzwonić, Cole. Sam to mu powiem, kiedy ty będziesz grzecznie na mnie czekać w aucie. Z dala od nas.

- Myślisz, że nie byłoby prościej, gdybym się za tobą wstawiła?

- Jesteś idiotką.

Zacisnęła usta w wąską linię, niczym profesor McGonagall w Harrym Potterze i splotła ramiona na piersi.

- Cole, po prostu... ugh. To są sprawy między nami. Między dorosłymi...

- No nie! Nie rób ze mnie małego dziecka, Bieber! – Teraz naprawdę się zdenerwowała. – Jakoś nie widziałeś we mnie dziecka, kiedy się ze mną całowałeś!

- To nie to samo... – westchnąłem.

- Jesteś idiotą.

Pokiwałem głową i zaśmiałem się. Próbowała się opierać i robiła zła minę, ale za chwilę ona też się śmiała. Kochałem patrzeć jak się śmieje. Minął prawie miesiąc, a miałem tak mało okazji by zobaczyć ją radosną.

Siedzieliśmy dosyć długo i gadaliśmy o wszystkim i o niczym. Cudownie było tak śmiać się i niczym się nie przejmować. Tego mi było trzeba. Tego było nam potrzeba. Zacząłem bardziej przejmować się tym jak się czuje Colette. Czuję się za nią odrobinę odpowiedzialny.

- Wracajmy już, co? Robi się chłodno – zaproponowałem, a dziewczyna mi przytaknęła.

Rozpiąłem suwak i zdjąłem z siebie bluzę, po czym podałem ją Cole, zważywszy na to, że była tylko w koszulce z krótkim rękawkiem. Uśmiechnęła się szeroko i zarzuciła ją sobie na plecy i ramiona.

- Dziękuję – powiedziała, a ja wzruszyłem tylko ramieniem, samemu dziwiąc się, że dbam o takie pierdoły.

Znów zatraciliśmy się w ciszy, ale to była ta dobra cisza. Szliśmy tak, nic nie mówiąc, trzymając się tylko za ręce, dopóki Colette nie zatrzymała się i nie szepnęła do mnie jak najciszej umiała.

- Ten facet.

- Jaki facet? – Zmarszczyłem brwi.

- Ten, który stoi w parku i na nas patrzy. To ten sam, który na nas patrzył, kiedy tu przyjechaliśmy. To na pewno on.

Odwróciłem się i spojrzałem we wskazane przez nią miejsce. Rzeczywiście stał tam mężczyzna i przyglądał nam się.

- Jesteś pewna, że to ten sam facet?

- Tak! – Chwyciła mnie za ramiona i spojrzała na mnie błagalnie. – Justin, chodźmy stąd, boję się...

- Może go po prostu zapytamy czego chce? – Pokręciłem głową.

- Wracajmy już, on może być niebezpieczny – naciskała.

- Nie wiemy dlaczego nas śledzi, może ma jakiś powód.

- Tak, chce cię wydać glinom, bo za informację o mnie ojciec dał nagrodę.

- Skąd o tym wiesz?

- Słyszałam jak o ty rozmawiałeś... Justin, ruszmy się!

Pokiwałem głową i pociągnąłem Colette za sobą w stronę domu. Na wszelki wypadek kazałem dziewczynie nałożyć kaptur na głowę.

Kiedy dotarliśmy do domu, przywitał nas Leo, ale nie było to miłe powitanie:

- Jason dostał cynk, że ktoś was przyuważył i zgłosił na policję. Gliny już tu jadą.

Die in your arms/JB/ ✔Where stories live. Discover now