36. Nie pesz dnia przed godziną szczytu

2.2K 80 9
                                    

Wróciłem do pokoju Colette z torebeczką narkotyku znajdującą się w kieszeni mojej bluzy.
Dziewczyna siedziała na łóżku i patrzyła w ścianę, nie zauważając nawet, że wszedłem.

- Nad czym myślisz?

Wzdygnęła się ma mój głos.

- Co tu robisz? - zdziwiła się.

- Chyba nie myślałaś, że cię teraz zostawię samą - wzruszyłem ramieniem. - Martwię się - dodałem.

Prychnęła i ponownie spojrzała w ścianę.

- Co jest w niej takiego ciekawego, hm?

Nie odpowiedziała, ale widziałem, że zbiera jej się na płacz.

- O nie, nie, nie... Mała, nie płacz... - objąłem ją w momencie, kiedy się rozkleiła. - Shh... Proszę...

Odepchnęła mnie, ale trzymałem ją mocno w ramionach.
Westchnęła i próbowała wstać, ale pociągnąłem ją na moje kolana.

- Co ty wyprawiasz? - warknęła.

Zaśmiałem się cicho i popchnąłem ją na łóżko. Przycisnąłem ją do materaca i znów zadrwiłem z jej reakcji.
Zaczęła się szarpać. Wierzgała się, próbując się oswobodzić i w tym momencie z mojej kieszeni wyleciała torebeczka kokainy.
Chwyciła ją, zanim zdążyłem złapać.

- Ćpasz?

- Nie, no co ty. To nie moje. Oddaj.

Tym razem odepchnęła mnie skutecznie i schowała narkotyk za plecy.

- Oddaj to - warknąłem. - Drugi raz nie powtórzę.

- Nie.

Przekląłem.

- Cholera, oddaj to!

- Nie będziesz się tym truł!

- Co ci tak nagle na tym zależy?! Oddaj, bo sam zabiorę!

Pokręciła głową i wycofała się w głąb pokoju. Podszedłem do niej i sięgnąłem za jej plecy, ale zabrała rękę.
Bawiła się tak ze mną jeszcze długo, aż w końcu nie wytrzymałem i mocno chwyciłem ją za szczękę. Jęknęła z bólu i spojrzała na mnie ze strachem.

- Przepraszam - puściłem ją, a ona roztarła sobie kości.

- Wiedziałam, że nic się nie zmieniłeś. Wiesz co? Ćpaj sobie ile chcesz - rzuciła we mnie torebeczką narkotyku.

- Przestań... Wyrzucę to, spuszczę w kiblu.

- Mam to gdzieś. Wyjdź stąd.

Westchnąłem, ale posłusznie wyszedłem.
Skierowałem się do łazienki i zgodnie ze swoją obietnicą wsypałem kokainę do muszli i spuściłem wodę. Chciałem się przewietrzyć, więc poszedłem do drzwi.

- Ray, wychodzę!

Colette

Znów to zrobił. Znów chciał mnie uderzyć. Nic się nie zmieniło.
Nie wiem ile siedziałam i płakałam, ale wydawało mi się jakby minęły godziny.
Drzwi do mojego pokoju się otworzyły i już chciałam upomnieć Justina, żeby się do mnie nie zbliżał, ale w wejściu ujrzałam Ray'a.

- Jak tam, mała? Bardzo na mnie zła?

Zaniemówiłam i chcąc, nie chcąc, nie odpowiedziałam.

- Trochę mnie poniosło, przyznaję - usiadł obok mnie. - Ale po co robić taką aferę, hm?

- Zostaw mnie, w spokoju.

- Wiesz, myślę, że jesteś odrobinę za sztywna. Powinnaś się rozluźnić. Mam coś dla ciebie - uśmiechnął się i wyciągnął z kieszeni identyczną torebeczkę narkotyku, jaką miał Justin.

Die in your arms/JB/ ✔Where stories live. Discover now