Justin
Colette usnęła po kilku godzinach drogi. Może to i lepiej. Nie miałem siły z nią rozmawiać, o tym co powiedziałem. Sam nie wiem czemu to zrobiłem, skoro obiecywałem sobie, że zachowam to dla siebie. W sumie cieszę się, że tak wyszło, bo trochę mi ulżyło.
Co do spotkania z jej ojcem – ciągle do tego wraca. Wiem, że nie ucieknę od tego, więc nie ma najmniejszego sensu tego przeciągać w nieskończoność. Mam lekki mętlik w głowie, ponieważ z jednej strony, boję się, że ją stracę, a z drugiej – nie chcę się do niej przywiązywać, bo ją skrzywdzę i to jest pewne.
Starałem się jechać jak najszybciej, by być na miejscu dużo wcześniej niż zaplanowałem. Zostało mi jedenaście godzin do konfrontacji z Jersey'em.
***
O godzinie ósmej rano Colette się obudziła. Spytałem czy jest głodna i znowu dostałem odpowiedź jaką dawała za każdym razem, gdy pytałem ją o jedzenie – nie. Bardzo mnie martwi jej stan zdrowia. Jest przeraźliwie chuda i wygląda jakby miała zemdleć, ale wciąż nie chce jeść. Może tłumaczyć się nerwami, ale bez przesady.
- Wiesz, że długo tak nie pociągniesz? Cole, martwię się o ciebie. – Pokręciłem głową, patrząc jak układa się na fotelu.
- Naprawdę nie jestem głodna, Jay.
Jay. Jay Jay. Podoba mi się. – Uśmiechnąłem się, powtarzając w głowie zdrobnienie, które wymówiła brunetka.
- Niedługo będziemy na miejscu – oznajmiłem, zjeżdżając na drugi pas.
- Co to znaczy?
Uniosłem brwi, dziwiąc się na jej pytanie, które nie było zbyt inteligentne.
- To znaczy, że niedługo będziemy na miejscu? – zadrwiłem.
- Wiem – warknęła. – Co znaczy „niedługo" i gdzie będziemy? – Przewróciła oczami.
- Możliwe, że za jakieś cztery do pięciu godzin. Jedziemy do twojego ojca, Cole. Mówiliśmy już o tym.
Pokiwała głową.
- Mała, teraz naprawdę bierz się za jedzenie. To nie jest śmieszne – zadecydowałem.
Westchnęła, ale posłusznie przyjęła ode mnie kanapkę. Reszta czasu minęła dość przyjemnie. Rozmawialiśmy o mało istotnych rzeczach i śmialiśmy się z mało śmiesznych żartów. Dopiero, gdy zatrzymałem samochód na stacji benzynowej, zniknęły nam humory.
- Będę musiał cię związać.
- Co?! – krzyknęła, patrząc na mnie przerażona.
- Tylko na chwilę. To naprawdę konieczne.
- Nie ufasz mi? – zapytała smutno.
- To w ogóle nie o to mi chodzi – powiedziałem od razu, kładąc jej ręce na ramiona, by się uspokoiła. – Muszę ci zrobić zdjęcia, by mieć ubezpieczenie u twojego ojczulka, rozumiesz? To nie będzie bolało. Zrobię to tak, że nic nie poczujesz, obiecuję.
Zgodziła się, ale kiedy szliśmy do toalety na stacji, nie uśmiechała się i była małomówna.
- Boję się co będzie. Znaczy... Co jeśli już pewne jest, że oni nie chcą rozmawiać i nie posłuchają cię? – Dziewczyna spojrzała na mnie smutnymi oczami.
- Gdyby nie chcieli ze mną negocjować, to by się nie chcieli spotkać, prawda? Nie martw się na zapas, gołąbku. – Posłałem jej uśmiech.
Skorzystaliśmy z toalety i wróciliśmy do samochodu. Tym razem nie zwracałem uwagi na przepisy i jechałem bardzo szybko. Zerkałem na jakiś czas na Colette, w celu sprawdzenia czy wszystko z nią dobrze.
Po czterech godzinach drogi przebytej w ciszy, byliśmy już bardzo daleko. Zatrzymałem, więc auto i spojrzałem na dziewczynę, próbując jej przekazać spojrzeniem, co ją teraz czeka.
- Musisz udawać, że się boisz, by ojciec wiedział, że to ja stawiam warunki.
- Justin, ja nie chcę tego robić.
Przekląłem.
- Mała, nie mamy wyboru. Postaw się na moim miejscu.
Wyciągnąłem z plecaka trytkę i szarą taśmę. Cole od razu cofnęła się do tyłu.
- Daj ręce – poprosiłem.
Pokręciła głową i ponownie zmusiła mnie do użycia przekleństwa.
Nie tak będziemy się bawić.
![](https://img.wattpad.com/cover/112101744-288-k82507.jpg)
YOU ARE READING
Die in your arms/JB/ ✔
FanfictionKiedy Justin Bieber, młody i niebezpieczny członek mafii potrąca samochodem dziewczynę, nie spodziewa się, że będzie zmuszony do spędzenia z nią długiego czasu w jednym samochodzie. Colette za wszelką cenę próbuje zmniejszyć swój opór do Justina, al...