55. Nie tak będziemy się bawić

1.8K 85 19
                                    

Justin

Colette usnęła po kilku godzinach drogi. Może to i lepiej. Nie miałem siły z nią rozmawiać, o tym co powiedziałem. Sam nie wiem czemu to zrobiłem, skoro obiecywałem sobie, że zachowam to dla siebie. W sumie cieszę się, że tak wyszło, bo trochę mi ulżyło.

Co do spotkania z jej ojcem – ciągle do tego wraca. Wiem, że nie ucieknę od tego, więc nie ma najmniejszego sensu tego przeciągać w nieskończoność. Mam lekki mętlik w głowie, ponieważ z jednej strony, boję się, że ją stracę, a z drugiej – nie chcę się do niej przywiązywać, bo ją skrzywdzę i to jest pewne.

Starałem się jechać jak najszybciej, by być na miejscu dużo wcześniej niż zaplanowałem. Zostało mi jedenaście godzin do konfrontacji z Jersey'em.

***

O godzinie ósmej rano Colette się obudziła. Spytałem czy jest głodna i znowu dostałem odpowiedź jaką dawała za każdym razem, gdy pytałem ją o jedzenie – nie. Bardzo mnie martwi jej stan zdrowia. Jest przeraźliwie chuda i wygląda jakby miała zemdleć, ale wciąż nie chce jeść. Może tłumaczyć się nerwami, ale bez przesady.

- Wiesz, że długo tak nie pociągniesz? Cole, martwię się o ciebie. – Pokręciłem głową, patrząc jak układa się na fotelu.

- Naprawdę nie jestem głodna, Jay.

Jay. Jay Jay. Podoba mi się. – Uśmiechnąłem się, powtarzając w głowie zdrobnienie, które wymówiła brunetka.

- Niedługo będziemy na miejscu – oznajmiłem, zjeżdżając na drugi pas.

- Co to znaczy?

Uniosłem brwi, dziwiąc się na jej pytanie, które nie było zbyt inteligentne.

- To znaczy, że niedługo będziemy na miejscu? – zadrwiłem.

- Wiem – warknęła. – Co znaczy „niedługo" i gdzie będziemy? – Przewróciła oczami.

- Możliwe, że za jakieś cztery do pięciu godzin. Jedziemy do twojego ojca, Cole. Mówiliśmy już o tym.

Pokiwała głową.

- Mała, teraz naprawdę bierz się za jedzenie. To nie jest śmieszne – zadecydowałem.

Westchnęła, ale posłusznie przyjęła ode mnie kanapkę. Reszta czasu minęła dość przyjemnie. Rozmawialiśmy o mało istotnych rzeczach i śmialiśmy się z mało śmiesznych żartów. Dopiero, gdy zatrzymałem samochód na stacji benzynowej, zniknęły nam humory.

- Będę musiał cię związać.

- Co?! – krzyknęła, patrząc na mnie przerażona.

- Tylko na chwilę. To naprawdę konieczne.

- Nie ufasz mi? – zapytała smutno.

- To w ogóle nie o to mi chodzi – powiedziałem od razu, kładąc jej ręce na ramiona, by się uspokoiła. – Muszę ci zrobić zdjęcia, by mieć ubezpieczenie u twojego ojczulka, rozumiesz? To nie będzie bolało. Zrobię to tak, że nic nie poczujesz, obiecuję.

Zgodziła się, ale kiedy szliśmy do toalety na stacji, nie uśmiechała się i była małomówna.

- Boję się co będzie. Znaczy... Co jeśli już pewne jest, że oni nie chcą rozmawiać i nie posłuchają cię? – Dziewczyna spojrzała na mnie smutnymi oczami.

- Gdyby nie chcieli ze mną negocjować, to by się nie chcieli spotkać, prawda? Nie martw się na zapas, gołąbku. – Posłałem jej uśmiech.

Skorzystaliśmy z toalety i wróciliśmy do samochodu. Tym razem nie zwracałem uwagi na przepisy i jechałem bardzo szybko. Zerkałem na jakiś czas na Colette, w celu sprawdzenia czy wszystko z nią dobrze.

Po czterech godzinach drogi przebytej w ciszy, byliśmy już bardzo daleko. Zatrzymałem, więc auto i spojrzałem na dziewczynę, próbując jej przekazać spojrzeniem, co ją teraz czeka.

- Musisz udawać, że się boisz, by ojciec wiedział, że to ja stawiam warunki.

- Justin, ja nie chcę tego robić.

Przekląłem.

- Mała, nie mamy wyboru. Postaw się na moim miejscu.

Wyciągnąłem z plecaka trytkę i szarą taśmę. Cole od razu cofnęła się do tyłu.

- Daj ręce – poprosiłem.

Pokręciła głową i ponownie zmusiła mnie do użycia przekleństwa.

Nie tak będziemy się bawić.


Die in your arms/JB/ ✔Where stories live. Discover now