Rozczarowanie

6K 307 21
                                    

Będzie mi bardzo miło jeśli polubisz mój profil na FB: WARTKA AKCJA i ZAOBSERWUJESZ NA INSTAGRAMIE: wartka_akcja Znajdziesz tam informacje o książkach, odnośniki do strony internetowej z moimi opowiadaniami, inspirujące cytaty... Jeśli lubisz czytać to co pisze na wattpad to serdecznie Cię zapraszam na moje profile :-)

***

Victoria

Jeszcze raz spojrzała do torby i upewniła się, że wszystko zapakowała. Szczoteczka do zębów, bielizna, trampki i milion innych, mniej lub bardziej potrzebnych rzeczy. Na pierwszy rzut oka wszystko było. Mimo to, gdzieś w głębi serca, odczuwała niepokój. 

-Jesteś gotowa? - Walerie stanęła w progu jej sypialni i obrzuciła ją uważnym spojrzeniem.

-Tak- powiedziała przerzucając torbę przez ramię. 

-Zawiozę cię.

-Dzięki - powiedziała, próbując odegnać od siebie niewesołe myśli.  Rano rozmawiała z Keithem.  Był przygnębiony tym, że musi wyjechać, jednak gdy poprosiła go, żeby odwiózł ją na granicę, powiedział, że wolałby tego nie robić. 

-Chcesz mnie zostawić w paszczy lwa? - spytała. 

-Zrozum, nie chcę eskalować konfliktu - odparł posyłając jej spojrzenie zbitego psa. 

Z trudem ukryła swoje rozczarowanie i to, że wolałaby usłyszeć z jego ust coś zupełnie innego. Tymczasem on zjadł z nią śniadanie, pocałował w czoło i  obiecał, że będzie tęsknić. 

-Boisz się?- zapytała Walerie przerywając jej rozmyślania. 

-Trochę - przyznała wpatrując się przez okno w nierówne tereny Arizony. 

-Podobno od czasu odejścia Alice, jest nieobliczalny. 

-Nie oczekuję, że przywita mnie z otwartymi ramionami. Wystarczy mi, że będzie zachowywał się jak cywilizowany człowiek.

-Pamiętaj, że nie jest do końca człowiekiem - powiedziała Walerie zatrzymując się niedaleko strumienia. - Dalej musisz iść sama, kochanie. Uważaj na siebie!

-Będę - obiecała jej Vi chwytając torbę i otwierając drzwi. W pierwszym momencie uderzyła ją fala gorącego powietrza. - Chyba nigdy nie zdołam się do tego przystosować - mruknęła mrużąc oczy i wyglądając kogoś z watahy Robina. 

- Tutaj jestem! - wysoki, jasnowłosy chłopak pomachał dłonią w jej kierunku. 

Spojrzała w jego kierunku, czując zawód, że Robin nie pofatygował się, odebrać jej znad granicy osobiście. 

-Nie przyjechałeś autem? - zapytała, stawiając na ziemi torbę. 

-Robin chce sprawdzić twoją wytrzymałość. Chce wiedzieć ile czasu, zajmie ci dotarcie do osady. 

-Nie rozumiem... 

-No ćwiczyłaś przecież... 

-Ćwiczyłam? - spojrzała na niego zdumiona.

-Moses miał przecież przygotowywać cię... Co ty u niego w ogóle robiłaś przez ten tydzień? 

-Ja... - zaczerwieniła się pod jego spojrzeniem. 

-Nie miałaś żadnych zajęć? Nic? Null? - Chłopak z trudem zachowywał spokój. 

-No... ja... - Vi z trudem przełknęła ślinę. To chyba nie był najlepszy pomysł, żeby powiedzieć mu, że jedyne co robiła to spędzała czas z Keithem, Walerie i dzieciakami. 

-W takim razie - powiedział spoglądając na zegarek - będziemy mieli mnóstwo szczęścia jeśli uda nam się dotrzeć do osady, zanim zapadnie zmrok.

***

Seth 

-Nie odzywasz się do mnie już drugi dzień - powiedział wchodząc do pokoju i spoglądając na siedzącą w fotelu Alice. W odpowiedzi dziewczyna wzruszyła ramionami i przerzuciła stronę w książce, którą właśnie czytała.  

-Alice, mówię do ciebie - zniecierpliwiony podszedł bliżej. 

-Słyszę - odparła nawet na niego nie patrząc. 

Westchnął ciężko i sięgnął ręką jej kierunku. Spojrzała na niego dopiero gdy wyjął jej książkę z dłoni.  

- Co robisz?

- Brawo! Wreszcie na mnie spojrzałaś... 

- Seth, naprawdę nie wiem o co ci chodzi...

- Może zamiast zagłębiać się w nierzeczywisty świat romansu, dla odmiany porozmawiałabyś ze mną? - spytał spoglądając na okładkę, na której przystojny mężczyzna obsypywał pocałunkami twarz jakiejś księżniczki. 

-Nie mamy o czym rozmawiać - drobne ramiona zadrgały lekko, gdy dziewczyna odrzuciła na plecy swoje długie włosy. 

-Wcale tak nie uważam - powiedział przysiadając na parapecie. 

-Doprawdy? - zapytała, a w jej oczach ujrzał niebezpieczne błyski. - No dobrze! Porozmawiajmy. Może o tym, że nie wysłałeś paczki z lekarstwem do cierpiącego człowieka?

-Alice... 

-Zły temat? To może porozmawiajmy o tym, że  gdy poprosiłam cię byś zwolnił zagracony pokój na parterze,  żebym mogła otworzyć tam swój gabinet, to razem ze swoją zarządczynią uznaliście, że  to kiepski pomysł? 

-Nie musisz przecież pracować. Jesteś luną - zaczął ostrożnie, ale widząc jej wzburzenie wiedział, że nie był to dobry argument. 

-Jak to dobrze, że wiesz co jest dla mnie najlepsze! - powiedziała z goryczą. - Czy teraz oddasz mi moją książkę? No chyba, że uważasz, że nie jest dla mnie odpowiednia. 

-Alice... 

- Przepraszam cię, ale jeśli omówiliśmy już wszystkie sprawy, to chciałabym, żebyś oddał mi książkę - jej głos łamał się, ale dzielnie stawiała mu czoła. 

Poddał się i podał jej powieść. Ta rozmowa nie prowadziła do niczego dobrego i bał się, że obojętnie co powie, to i tak zostanie to przez nią odebrane jako atak. Na ducha prerii! Przecież nie chciał z nią walczyć. Zrobienie z graciarni gabinetu, w którym mogłaby przyjmować pacjentów, nie było nierealne, ale kosztowałoby go mnóstwo czasu i energii, której nie mógł teraz poświęcić. Wysługiwanie się w tym innymi również nie wchodziło w grę. Ruth miała rację. Dziewczyna musi się przystosować i poznać reguły, zanim zacznie leczyć, inaczej będzie chciała wprowadzić w ich życie rewolucje. Nie miał teraz na nią czasu. Wolał, żeby czytała swoje romanse i nie przeszkadzała mu. Z drugiej strony męczyła go cisza, która panowała między nimi. Pamiętał z jaką energią przyszła do niego, żeby powiedzieć mu o swoim pomyśle stworzenia gabinetu i martwiło go to, że ogień, który miała w sobie gasł z każdym dniem. Jutro, pomyślał przymykając oczy. Jutro się tym zajmę. 

***

Alice

Bezczelny, pomyślała przewracając kolejne karty książki. I on i jego zarządczyni. Gdyby nie Beth, dobra, słodka i pomocna Beth, Alice już dawno uciekłaby z tego domu z krzykiem. Poznaj swoje miejsce, powiedziała jej wczoraj Ruth. Alice nie wiedziała co ma jej odpowiedzieć. Nigdy w życiu,  nie była z nikim w otwartym konflikcie.  Chciała zmieniać swoje otoczenie czyniąc dobro. Nie sądziła, że przyjdzie jej się zmierzyć ze żmiją. Nie wiedziała jak się do tego zabrać. Książki o pięknej, choć nierealnej w jej przypadku miłości, były obecnie jej jedyną pociechą. 

*** 

Robin 

Stał na werandzie i wpatrywał się w ciemną noc. Bety i Victorii jeszcze nie było. Sądził, że zdążą przybyć na kolację, ale było już dawno po zmroku, a ich nie było. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie wysłać kogoś na zwiady i już miał kogoś zawołać, gdy poczuł delikatną woń. Beta i dziewczyna byli gdzieś niedaleko. Wyczuł jeszcze czyjś zapach. Gdy pojął do kogo należy, warknął wściekle. 

PrzeznaczonaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz