Bieg

5.1K 276 11
                                    

Będzie mi bardzo miło jeśli polubisz mój profil na FB: WARTKA AKCJA i ZAOBSERWUJESZ NA INSTAGRAMIE: wartka_akcja Znajdziesz tam informacje o książkach, odnośniki do strony internetowej z moimi opowiadaniami, inspirujące cytaty... Jeśli lubisz czytać to co pisze na wattpad to serdecznie Cię zapraszam na moje profile :-)

***

Victoria

- Widzę, że jesteś nieco zszokowana - mruknął szeryf, kiedy członkowie rady opuścili chatę i skierowali się do niewielkiego namiotu, oddalonego od obozowiska. 

-Myślałam... -  nawet nie wiedziała jak zacząć.

-Tak? - podchwycił natychmiast jeden z członków zwalniając nieco kroku. 

-Byłam przekonana, że pozwolicie mi podjąć tą decyzję samodzielnie. W końcu nie jestem tak do końca wilkiem. 

-Człowiekiem też nie - odparła starsza kobieta wzruszając ramionami. 

-Jesteś hybrydą. Ostatnie tygodnie udowodniły, że masz w sobie zarówno wilka jak i człowieka. 

-Twój człowiek po prostu się boi - odparł członek rady, który reprezentował watahę jej ojca. 

-Niby czego? - mimo, iż starała się by jej głos brzmiał spokojnie, to w środku cała się gotowała. Miała wrażenie, że wszyscy ją grillują, obserwują. Że jest jakimś zwierzątkiem, szczurem laboratoryjnym, który znajduje się pod ciągłą obserwacją. 

-Wilka - odpowiedź była rzucona od niechcenia, ale ciemne oczy przewiercały ją spojrzeniem. - Twój człowiek, nie chce, żeby się wyzwolił. Boi się go. Boi się, że stanie się... ja wiem? Jak wy to mówicie szeryfie?

-Potworem - odparł usłużnie mężczyzna unosząc krawędź płachty, tak by wszyscy mogli wejść do namiotu. 

- Właśnie. Potworem. Gdybyś odpuściła sobie, to ciągłe trzymanie się na wodzy... Gdybyś poczuła zew... Cóż. Myślę, że poszłoby szybciej. 

-Ja też tak sądzę - przytaknął chudy starzec. 

-Ja... - nie powiedziała nic, bo egipskie ciemności, które panowały w namiocie sprawiły, że musiała mocno się skupić. - Jak pan to robi? - zwróciła się do szeryfa. 

-Lata przyzwyczajenia - odparł wywołany do tablicy. 

-Siadajcie - powiedział jeden z członków. 

Idąc za jego poleceniem, Victoria kucnęła, a następnie klapnęła na coś miękkiego. Przejechała dłonią po przyjemnej szczecinie.

-Skóra niedźwiedzia - odparł szeryf, jakby czytał w jej myślach. 

-Nie marnujmy już czasu, tylko podejmijmy decyzję. Musimy odpowiedzieć dziś Kanadyjczykom. 

-Myślę, że odpowiedź jest jedna - w głosie członka watahy jej ojca brzmiała pewność.

-Ja też tak sądzę - dodała kobieta.

-Szeryfie?

-Uważam, że trzeba ich przyjąć. 

-Panowie? 

-Wiecie, że jestem przeciwny

-Ja także - odparł mężczyzna, którego głosu nie znała. Wyczuła jednak, że musiał być to ktoś z watahy Setha.

-Jest trzy do dwóch... Jak wygląda twój głos Victorio?

-Co będzie jeśli zagłosuję przeciw?

-Będzie remis. 

-Wiem... - miała ochotę przewrócić oczyma. - Chodzi mi o to, co się wtedy stanie.

-Będziemy siedzieć tu tak długo, aż uzyskamy większość, w którąś ze stron.

-Rozumiem - mruknęła. Wzięła głęboki wdech, gdy nagle usłyszała głośny huk. W oczach jej pociemniało, a silny podmuch gorącego powietrza sprawił, że słowa uwięzły jej w gardle. Poderwała się na nogi i wybiegła z namiotu. 

Stodoła stała w płomieniach, a ranne wilki biegały jak otępiałe. Zewsząd dobiegały ją krzyki. Panował chaos. Przez dym i ogień próbowała dojrzeć wśród rannych przyjaciół, ale nigdzie nikogo nie widziała. Krew zastygła jej w żyłach. Spojrzała na członków rady, nie mniej zdziwionych od niej samej. W pewnym momencie, gdy kurz nieco już opadł, zobaczyła nadchodzących Kanadyjczyków. Nie wyglądali jakby zdziwiło ich to, co przed chwilą się stało. Mężczyzna, który jeszcze przed dzień wcześniej, jadł obiad w jej towarzystwie, wydawał się być całkowicie spokojny, kiedy rzucił do swoich towarzyszy rozkaz - pojmijcie ich! 

Victoria z trudem oddychała, gdy zobaczyła hordę Kanadyjczyków zmierzającą w ich stronę. Część z członków rady przemieniła się by walczyć, ale ona nie mogła. Nie potrafiła. Kiedy wilki starły się w walce, wzięła nogi za pas. A potem biegła tyle, ile miała sił w nogach. Pędziła wśród płomieni ognia, i podmuchu wiatru. I w pewnym momencie poczuła, że to nie nogi lecz wilcze łapy odbijają się od ziemi, sprawiając, że oddala się od obozowiska z każdą chwilą. 

-Łapać ją! Łapać ją! - słyszała za sobą krzyki, ale nawet się nie obróciła.  Wciąż biegła. 

Ps. W przyszłym tygodniu nie będzie odcinka, proszę o cierpliwość, bo trochę mi zajmie napisanie kolejnego. Ale za to będzie dłuugi ;-) Pozdrawiam. 


PrzeznaczonaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz