Sen

5K 262 17
                                    

Będzie mi bardzo miło jeśli polubisz mój profil na FB: WARTKA AKCJA i ZAOBSERWUJESZ NA INSTAGRAMIE: wartka_akcja Znajdziesz tam informacje o książkach, odnośniki do strony internetowej z moimi opowiadaniami, inspirujące cytaty... Jeśli lubisz czytać to co pisze na wattpad to serdecznie Cię zapraszam na moje profile :-)

***

Cara

Krzyk uwiązł jej w gardle, gdy jedna dłoń zatkała jej usta, a druga owinęła się wokół jej tali. Spanikowała i zaczęła szamotać się w uścisku. Zdając sobie sprawę, że to na nic, zgięła się w pół i z całej siły wbiła piętę w stopę przeciwnika. Mężczyzna jęknął głucho, ale nie puścił. Zamiast tego pociągnął ją za sobą na ziemię. Przeturlali się w zarośla. Zanim zdążyła wyprowadzić cios, przycisnął ją do ziemi. 

- Uspokój się do cholery! To ja Mick! 

Poczuła tak wielką ulgę, że łzy popłynęły jej z oczu. Nie mówiąc nic więcej przygarnął ją do siebie. 

-Przepraszam - szeptała przytulona do jego piersi.  - Powinnam była rozpoznać cię po zapachu... Ja... - łkała nieskładnie.

-Dzielna dziewczynka!- mruknął delikatnie całując ją w czoło i ocierając placami łzy spływające po jej policzkach. - Miałem nadzieję... wierzyłem, że uda ci się uciec. 

-Tak strasznie się bałam... Pomyślałam... Mick, moja mama... 

-Przykro mi -  wymruczał ofiarując jej jedyną, rzecz, którą mógł w tym momencie - bliskość. 

Spojrzała w górę. Z jego twarzy wydzierał bezbrzeżny smutek. Jego ciało było zmęczone, a oczy straciły blask. 

-Jesteś ranny - mruknęła dotykając jego policzek, na którym ledwo co zdążyła zaschnąć krew. 

-To nic... - odparł, nawet się nie wzdrygając gdy zaczęła ją ścierać. 

-Victoria również dotarła do jaskiń bezpiecznie... Gdyby nie Robin... Co z nim?

-Wrócił na swoje ziemie by przekazać rozkazy dotyczące obrony. Kanadyjczycy na razie nie zaatakują.  Muszą uporać się ze swoimi rannymi i terenem, który przejęli od Mosesa. Mimo to, Robin chce przygotować swoich ludzi... Przyjdzie do nas, gdy się ze wszystkim upora. 

-Mick? Cara? To wy? 

-Wszystko ok, Victorio, wracaj do jaskini. Na zewnątrz jest niebezpiecznie. - Mick pomógł jej wstać i objęci weszli do środka. 

-Czy dobrze słyszałam?- spytała Victoria. 

-Tak, Robin powinien niedługo się zjawić. Przyniesie prowiant, jakieś rzeczy na zmianę... 

-Nie możemy wrócić? 

-Gdzie chcesz iść? Do ojca? Do Kanadyjczyków? Do rady, której członkowie zostali zarżnięci? 

-Mick - rzuciła ostrzegawczo.

-No co? Chciała ich przyjąć! Chciała oddać im nasz teren! 

-Natychmiast skończ! To nie wina Victorii!  - powiedziała, gdy przyjaciółka zaczęła cofać się przed gniewnymi słowami mężczyzny. 

-Cara ma rację, to nie wina Victorii. 

Nie wiedzieli, kiedy wszedł Robin, ale zrobił to bezszelestnie. 

Victoria

Miała dosyć. Słowa Micka raniły, a ona nie miała jak się przed nimi bronić. Miał rację. Przecież gdyby doszło do głosowania, byłaby za przyjęciem Kanadyjczyków.  Wejście Robina i jego słowa nie uspokoiły jej. 

- To nie wina Victorii - powtórzy Robin zrzucając plecak z ramion. - Jeśli kogoś powinniśmy winić to siebie. Za to, że nie przejrzeliśmy ich wcześniej. Za zbyt słabą siatkę szpiegów i wyszkolenie... 

-Nie mogłeś przewidzieć... - zaczęła Vi, ale uciszył ją spojrzeniem. 

Przez dłuższą chwilę w jaskini panowała kompleta cisza. 

-Przepraszam Vi... - zaczął Mick - Nie chciałem się na tobie wyładowywać. Prawda jest taka, że jesteśmy w bardzo trudnej sytuacji... Nie wiemy z jaką ilością walczymy i czy walka jest w ogóle możliwa.  Nie znamy planów  ich ekspansji. 

- Seth ma swoich ludzi w straży granicznej. Dadzą nam znać ile Kanadyjczyków kupiło bilety w jedną stronę... - powiedział Robin siadając na ziemi i opierając o kamienną ścianę. 

-I co dalej? 

-Nie wiem - odparł. - Nasi ludzie są przygotowani. Najmłodsze dzieci wyjechały razem z matkami, broń została rozdana, a patrole krążą nieustannie. Steh ma policzyć ludzi u siebie. Wkrótce dowiemy się co z innymi watahami i na ile wilków możemy liczyć. Póki co musimy odpocząć. Półżywi na nic się nie przydamy. W plecaku jest jedzenie i jakieś ubrania na zmianę. Wziąłem co popadło... 

Victoria natychmiast wyciągnęła jedzenie i zaczęła obdzielać wszystkich porcjami. Robin przyniósł jabłka, orzechy, kawałek sera i dwa bochenki chleba. Zjedli w milczeniu. W jaskini zaczęło robić się zimno. Krzątając się powoli zaczęli układać się do snu. Potarła rękoma ramiona, chcąc odegnać od siebie chłód. Wiedziała, że nie ma co marzyć o rozpaleniu ognia, który mógłby zdradzić miejsce ich pobytu. Spojrzała na Carę i Micka. Przemienili się i leżąc, dzielili się ciepłem. Robin również układał się do snu w ciele wilka.  Zdjęła buty i położyła się na twardej ziemi. Przymknęła powieki, ale sen nie chciał nadejść. Zadrżała z zimna. Wtem poczuła jak czyjeś ramie przyciąga ją do siebie. To był Robin. 

-Myślałam, że ...

-Nie możesz się przemienić... 

- Ale Ty możesz...- mruknęła spoglądając w  jego ciemne oczy. 

-Śpij. Nie pozwolę ci zamarznąć - mruknął. 

Posłuchała.   

Zach

Kiedy po raz drugi zwymiotowała, był przygotowany i podstawił jej kubeł. Jak na lekarza miała straszne słabe nerwy. Mimo to, jak widział, że się starała. Jej dłoń drżała gdy trzymała skalpel i robiła amputację, a z jej oczu leciały łzy bezsilności. Kiedy skończyła, zrobiła opatrunek, a potem opadła z sił. I wymiotowała.  Kiedy powiedział jej, żeby wzięła się w garść, wybuchnęła głośnym płaczem, a kiedy zażartował z odciętego kikuta, myślał, że zemdleje. W końcu poklepał ją niezdarnie po plecach, ciesząc się w duchu, że to Seth musi na co dzień użerać się z jej uczuciami. 

-Nie wiem, czy przeżyje - powiedziała po chwili dotykając czoło Keitha. - Może się okazać, że nie dostanę lekarstw... Że dostanie zakażenia... 

-Keith nie umrze - mruknął choć w głębi serca również czuł strach. 

-Jak możesz być pewien? Nie jestem chirurgiem... Nigdy nie robiłam operacji... 

-Wiem to Alice... - powiedział - A teraz koniec dyskusji. Połóż się i odpocznij trochę. Zbudzę cię, kiedy będziesz potrzebna... 

-Myślisz... 

-Tak?

-Myślisz, że brat po mnie przyjdzie?

-Brat? Dziewczyno, jestem pewien, że Seth własnie robi podkop i poderżnie mi gardło, gdy tylko wyjdzie na powierzchnię. 

-Seth? - zapytała zdziwiona.

-Nie, Święty Mikołaj... Oczywiście, że on! Pewnie teraz pluje sobie w brodę, że spuścił cie z oka.No co taka zdziwiona? 

-On mnie przecież nie kocha... 

-Kocha nie kocha... Sama wkrótce zobaczysz. A teraz śpij, dziewczyno. Rozmowy mnie męczą!



PrzeznaczonaWhere stories live. Discover now