Wymagania

5.5K 281 1
                                    

Będzie mi bardzo miło jeśli polubisz mój profil na FB: WARTKA AKCJA i ZAOBSERWUJESZ NA INSTAGRAMIE: wartka_akcja Znajdziesz tam informacje o książkach, odnośniki do strony internetowej z moimi opowiadaniami, inspirujące cytaty... Jeśli lubisz czytać to co pisze na wattpad to serdecznie Cię zapraszam na moje profile :-)

***

Victoria

"Jedyne czego się boję, to głupcy tacy jak Robin, którzy nie patrzą w przyszłość".  Słowa wypowiedziane przez Mosesa wciąż siedziały w jej głowie. Kiedy go poznała nie wydawał jej się głupcem. Ale, żeby był, aż tak bardzo konserwatywny? Nie spodziewała się  tego. 

-Skup się do cholery!- mocny głos Zacha wyrwał ją z zamyślenia. - Jak będziesz rzucała na ślepo, to nikt, nie będzie chciał cię po swojej stronie. 

Ćwiczyli  rzuty nożami. Nie wiedziała, że będzie to takie trudne. Cel, który Zach jej wyznaczył znajdował się jakieś dwadzieścia metrów od niej i musiała naprawdę mocno się skupić, żeby w ogóle trafić w tarczę, nie mówiąc już o  małym czerwonym kółeczku, które brat wyznaczył za środek. 

-Pamiętaj, że przeciwnik, nie będzie stał w miejscu - mruknął mężczyzna, krzywiąc się gdy po raz kolejny trafiła w pustą przestrzeń. 

-To nie ma sensu - odparła. Była już zmęczona, a słońce co raz wyżej wisiało na niebie, prażąc niemiłosiernie. 

-Nie pierdol. Oczywiście, że ma sens! Z twoją siłą, nigdy nie będziesz trudnym przeciwnikiem. Nauka rzucania nożem to prewencja. Rzucasz i zabijasz, zanim przeciwnik podchodzi. No już! Jeszcze raz! 

Klnąc pod nosem, wzięła zamach i rzuciła. I znów chybiła. Spojrzała na brata, ale ten nic nie powiedział. Zmrużył tylko oczy i spoglądał w kierunku domostw.

-Co się dzieje? - spytała podążając za nim wzrokiem. 

-Chyba mamy gości - mruknął składając nóż i chowając go do kieszeni spodni. -Koniec na dziś. Leć do domu, zanim ojciec zacznie cię szukać. 

Z ulgą skinęła głową i ruszyła w stronę zabudowy. Z ciemnych aut stojących na podjeździe  wysiadło dwóch mężczyzn. Jeden z nich miał płowe, długie włosy, które sięgały mu ramion, drugi, nieco niższy wyglądał tak jakby przed chwilą wyszedł z siłowni. Podeszła do nich. 

-Victoria, jak miło cię widzieć - odezwał się ten wyższy - Moses sporo nam o tobie opowiadał.

Zerknęła na ojca spod rzęs, ale ten tylko wzruszył ramionami.

-Opowiadałem, że niedługo moja córka zasiądzie w radzie. Chciałem przedstawić im jak to u nas wszystko działa. 

-I co podoba się wam?- zapytała kierując pytanie do gości.

-Nie stójcie tak, tylko wejdźcie do środka. Właśnie przygotowałam przekąski -  powiedziała Walerie otwierając gwałtownie drzwi. - Zapraszam. 

Nie chcąc sprzeciwić się gospodyni, posłusznie skierowali się do domu i zasiedli przy stole. Victoria zdziwiła się, że zupełnie nie przejmują się jej obecnością i otwarcie omawiają przy niej  sprawy migracji.

-Na początek przyjedzie nas około setka. Nie ukrywamy, że będą to głownie rodziny z dziećmi, którym będzie trzeba pomóc, zapewnić szkołę, opiekę medyczną, pracę. 

-To dobrze rokuje - przytaknął Moses - Rodziny nie sprowadzą w naszych szeregach takiego zamieszania, jak single. Tym bardziej, że niedługo rozpoczną się igrzyska i w związku z tym, mogłyby powstać pewne napięcia. 

-Prawdę mówiąc, chcielibyśmy, żeby chociaż garstka naszych wzięła w nich udział. Napięcia będą tak czy inaczej. Co za różnica, czy teraz, czy za rok? Zgódźcie się na początek na dziesiątkę. Pięć kobiet i pięć mężczyzn. 

-Zastanowimy się - powiedział Keith, ubiegając w odpowiedzi Mosesa. 

- Dobrze, bo to nie jest najważniejsze. Skupmy się na terytorium. Chcemy, żeby każda z watah oddała nam kawałek swojego terenu i zwierząt. Warunki, które tutaj panują, są trudne. Zanim się zaadoptujemy potrzebujemy czegoś na początek. Już wstępnie wyrysowaliśmy mapę, co do terenów, które nas interesują. Wyślemy ją do wszystkich watah, niech wasi kartografowie się wypowiedzą. 

-Co otrzymamy w zamian? 

-Subtelny jak zwykle - facet z siłowni odchylił się na krześle i zaśmiał krótko - Chcemy postawić na turystykę. Pobudować hotele, spa, może nawet kasyno. Wiadomo, że trochę to potrwa, ale da też pracę okolicznym ludziom. Nie powinniście się martwić. Inwestycja będzie opłacalna. Zanim jednak powstanie, będziemy przesyłać pieniądze z Kanady na utrzymanie naszych watah. O nie się nie martwcie. 

-Co z radą?

-To proste, jeden z nas w niej zasiądzie. 

Brzmi rozsądnie, pomyślała Victoria. Jeśli faktycznie mają taki problem, tutejsze wilki powinny im pomóc. 

-Nie łatwo wam będzie podporządkować się naszym zwyczajom. Mówię tu o radzie - dodał Keith nakładając sobie porcję surówki- u was panuje rodzina. 

-Jeden z rodziny zasiądzie w radzie. 

-Będzie musiał podporządkować się tutejszym prawą. Osobniki z jego watahy, będą podlegali radzie. 

Victoria zauważyła, że długowłosy lekko się skrzywił, lecz mimo to skinął głową na znak, że się zgadza. 

-Po obiedzie przejrzymy mapy, a później zwołamy radę. Czas podjąć wiążące decyzje - powiedział Moses. 

*** 

Robin

-I co o tym myślisz?- spytał podnosząc wzrok z nad komputera. 

-Nie chcą za dużo - odparł ostrożnie Seth przeczesując włosy palcami.

-Martwi mnie północ - Robin jeszcze raz rzucił wzrokiem na ekran. - Jeśli przyjedzie ich setka, nie powinno być problemu. Gorzej, jeśli pojawią się kolejni.

-Zaczną zajmować co raz rozleglejsze, pustynne tereny. 

-Gdyby tak było, nie martwiłbym się zbytnio.

-Myślisz, że będą chcieli nas otoczyć?

-Nie możemy tego wykluczyć. 

-Jeśli to zrobią, bardzo trudno będzie nam zachować niezależność.Oni będą rosnąć w siłę, wchłaniać nas... Ciężko będzie zachować niezależność. 

-Piszą, że chcą zwołać radę.

-Mamy więc mało czasu - mruknął Seth wstając z miejsca. 

-Trzeba uruchomić szpiegów. Ale tak, żeby się nie zorientowali. 

-Dam znać swoim. Informuj mnie na bieżąco. 


PrzeznaczonaWhere stories live. Discover now