Rozdział 24.

1.5K 155 221
                                    

Perspektywa: Dylan.

Widząc, jak dwoje wampirów wyjebało solidnie wyglądające drzwi, nie miałem złudzeń na to, że zaraz stracimy wszyscy głowy. Zapowiadało się na to, że zaraz zostaniemy zjedzeni, wypatroszeni, albo cokolwiek innego, ale gdy jeden z nich się odezwał i powiedział, że przyszedł ratować potomków, to aż kurwa zdębiałem. Myślałem, że to kolejny jakiś chory pomysł tego pojeba, ale jednak nie.

Przecież ten typ jest nieziemsko przystojny.

Jeden i drugi.

Jak mam konkurować o serce Tommy'iego z wampirami, skoro oni są w każdym calu ode mnie lepsi?!

Założę się, że w spodniach też mają więcej, niż ja.

Obserwowałem ich bardzo dokładnie i miałem mieszane uczucia. Nie żeby coś, ale ten słodki, przywiązany do stołu blondynek jest mój i tylko mój, i nie oddam go nikomu bez walki, ale jak mam walczyć z wampirem, który połamie mnie w sekundę? No przecież to jest niewykonalne. Tak się zdenerwowałem, że zapomniałem o tym, że mnie porwali i grozi mi śmierć. Poczułem się zagrożony, a moja alfa zdenerwowała się, że jakiś kurewsko przystojny typ spod ciemnej gwiazdy się tu zjawił. 

Dobrze, że ugryzłem wtedy Thomasa w lesie.

W przeciwnym razie miałbym duży problem z odbiciem go. 

Być może w tym momencie znacząco przesadzam i wyolbrzymiam, ale jak mam siedzieć spokojny, jak wyczułem potencjalne zagrożenie. Skoro jakiś obcy chłop pozwolił pić z siebie krew, no to możliwe, że może chcieć czegoś więcej. Wystarczyła tylko myśl o tym, że Thomas dotykał innego faceta, a ja już czułem rosnącą we mnie zazdrość.

Nie zgadzam się na żadne trójkąty.

Chociaż znając życie i moje szczęście, to trójkąt by był.

Beze mnie na pewno.

Bo oni sami by się poszli gdzieś gździć.  

- Kurwa mać? - spytał się Luke, który w szoku i w niedowierzaniu odwrócił się do osób w ochronnych skafandrach. - Kto zdradził tym debilom naszą kryjówkę, przyznać się?! - krzyknął, po czym wskazał na nich palcem. Wampiry wyglądały na niewzruszonych. - Czego, tłuki, nie rozumiecie, że nasze laboratorium jest ściśle tajne?! - wydarł się. - Ściśle tajne, to znaczy takie, do którego nikt inny nie ma wstępu, ani nikt nie ma o nim wiedzy. A teraz?! Jacyś gościem nam tu z buta wjechali, więc nasze laboratorium już nie jest tajne i jeszcze rozpierdolili całkowicie nowe drzwi! One kosztowały fortunę! - bulwersował się, jak by co najmniej go osa w dupę ujebała.

- Ale szefie, my ich nawet nie znamy... - powiedział jakiś koleś, który stał przy mojej omedze. Domyślam się, że był zdziwiony oskarżeniami tego sukinsyna, a ja mu się w sumie nie dziwiłem, no bo czemu on jest winny? Prócz tego, że chciał torturować moją miłość życia, za co go nienawidziłem i chciałem zabić, to ja nawet mu współczułem. Oczywiście tylko w kwestii tych oskarżeń. Dostał zjebe od tego palanta w sumie to za nic. 

- No właśnie. Cały dzień byliśmy w laboratorium i pracowaliśmy nad nową trucizną... - dodał drugi, a Hemmings wyglądał na zgaszonego. Widzę, że jego pewność siebie poszła się jebać do lasu. 

- Bullshit. - odpowiedział Luke, który chyba się nie spodziewał takiego obrotu sytuacji. Spojrzał się na tych dwóch kolesi, którzy nie poruszyli się od momentu, w którym blondyn zaczął się pieklić i opierdalać tych biednych ludzi. Zrobiło mi się ich szkoda, że ostatnie chwile życia musieli spędzić na słuchanie opierdolu od tego pojebanego szaleńca. Ja to bym tak nie chciał umrzeć. Wolałbym już dostać ochrzan od swojej starej, niż od tego posrańca. 

Destination A/B/O  |  Dylmas, Briam, Jescott & DerestianWhere stories live. Discover now