Cyborg

198 29 12
                                    

Myślałam, że wattpadować się na razie nie będę, ale gdzieś się wygadać muszę, bo mnie trochę nerwy zżerają. Nie mam pojęcia, jak nazwać ten wpis, więc jeśli tytuł będzie jakiś dziwny, to wybaczcie. To przede wszystkim takie wylanie nerwów i trochę żalpost.

Ogólnie to tak: niedługo się przeprowadzam do nowego mieszkania (wreszcie będę mieć zmywarkę!), a jak tylko rozpakuję graty, idę do szpitala na parę dni. Po co? Cóż, wspominałam już wcześniej, co za gówno mi mój doktorek wykrył. Do szpitala wejdę jako człowiek, ale wyjdę z niego jako cyborg, bo zamontują mi mały gadżet, który będzie mnie kopał prądem, jak nabroję.

Ech, jestem tym człowiekiem, który, kiedy stoi przed jakimś problemem, musi go sobie zracjonalizować i dokładnie opisać na głos, żeby w ogóle być w stanie przyjąć do wiadomości jego istnienie. Więc tak, ten wpis znowu będzie pierdoleniem o tej mojej chorobie, tylko w nieco większych szczegółach. Jeśli czujecie, że to Was znudzi, to śmiało odpuszczajcie czytanie, ja tu tylko przeprowadzam mój proces racjonalizacji ;) Bo, szczerze mówiąc, chociaż już sporo czasu minęło, to wszystko nadal jest dla mnie abstrakcją i moja głowa tego do końca nie przyswoiła.

ARVC to arytmogenna kardiomiopatia prawej komory, chociaż nie tylko do prawej komory się ogranicza. Zasadniczo polega to na tym, że gen odpowiadający za to, z czego zrobione jest serce, trochę głupieje. Zdrowe serce to mięsień składający się, jak sama nazwa wskazuje, z komórek mięśniowych. U osób z ARVC serce tak jakby „puchnie" – komory są większe niż normalnie, ale „startowa" grubość ścian jest taka jak u osób ze zdrowym sercem, w związku z czym to „puchnięcie" sprawia, że te ściany się rozciągają i w efekcie są cieniutkie. Łopatologicznie rzecz ujmując, sprawia to, że takie serce jest dużo bardziej podatne na mikrouszkodzenia, które powstają, gdy tętno wzrasta. Kiedy pojawi się mikrouszkodzenie, ogłupiały gen, zamiast zalepiać uszkodzony fragment komórkami mięśniowymi, zalepia go tkanką tłuszczową i włóknistą, a czasem nawet sam z siebie zastępuje komórki serca komórkami, które absolutnie nie powinny się w tym sercu znaleźć. Takie chujowe łatki sprawiają, że serce jest jeszcze bardziej podatne na uszkodzenia i puchnie jeszcze bardziej, więc to właściwie błędne koło. W wyniku tego wszystkiego poszczególne fragmenty serca mają problem z kurczeniem się w równym rytmie, co wywołuje arytmię, a jak mocno je popierdoli, na scenę wchodzi migotanie komór. Zwykle cały bajzel zaczyna się w prawej komorze, ale w bardziej zaawansowanych przypadkach obie komory są skopane w ten sam sposób. Tak, jestem bardziej zaawansowanym przypadkiem.

Choroba ma cztery fazy: fazę utajenia, niestabilności elektrycznej, niewydolności prawej komory i niewydolności zastoinowej. W tej chwili mam już odhaczone wszystkie punkty z niewydolności prawej komory i stawiam pierwsze kroczki w niewydolności zastoinowej.

Oprócz tego wynaleźli mi też tętniaka przegrody międzyprzedsionkowej z możliwym przeciekiem i chuj wie, jakie komplikacje to za sobą pociągnie, i upośledzenie przewodzenia przedsionkowo-komorowego, przez które nie mogę brać leków przeciwarytmicznych, bo zamiast stabilizować mi elektrykę, rozkraczają ją jeszcze bardziej (przez chwilę brałam te prochy, ale skończyło się na tym, że serce mi się prawie zatrzymało i po wykryciu tych zwarć kazali odstawić).

W skrócie: problematyczny przypadek.

Za miesiąc z haczykiem mam mieć wszczepiony podskórny kardiowerter-defibrylator. To taki mały komputerek, który jest podpięty kabelkami do serca i kiedy tylko te kabelki wykryją, że dzieje się coś, co się dziać nie powinno, sprzedaje Ci elektrycznego kopniaka, żeby ustabilizować serce. Ogólnie to będę cyborgiem z zakazem zbliżania się do kuchenek indukcyjnych xD

ARVC może objawiać się na milion sposobów, u mnie podstawowym jest ten najczęstszy, czyli nagłe utraty przytomności, zwykle poprzedzone uczuciem kołatania serca. Zdarza mi się to nieregularnie od ok. 12-13 roku życia, w rodzinie mam podobne objawy (tak, to jest genetyczne), ale nikt specjalnie nie szukał, co to może być. Mój ojciec kiedyś coś tam się badał, ale żaden z lekarzy nie znalazł odpowiedzi, więc sobie odpuścił. Oprócz tego ogólnie pojęte zawroty głowy, dziwne bóle w płucach (to się nazywało bodajże „dławica piersiowa"), częste kołatania bez kontekstu, randomowe zmiany tętna (10:30 – tętno 80, 10:31 – tętno 115, 10:32 – tętno 35, 10:33 – tętno 140) i wręcz absurdalna męczliwość – czyli chociażby zdarza mi się złapać zadyszkę podczas siedzenia na kanapie i oglądania serialu. Z holterów dowiedziałam się, że mam tendencję do bradykardii, czyli stanu, w którym serce bije zdecydowanie wolniej niż powinno. W 48-godzinnym holterze zwykle wychodzi mi, że bradykardią było ok. 30-40% wszystkich zarejestrowanych uderzeń. Ostatnio na EKG serce tak mi zwolniło, że pielęgniarka już myślała, że się drukarka popsuła XD

Chyba poczułam potrzebę, żeby naskrobać ten wpis, ponieważ przez ostatnie pół roku albo lepiej miałam znaczną poprawę i zero objawów (no, może z wyjątkiem kołatania, ale po pewnym czasie przestaje się zwracać na nie uwagę), ale przedwczoraj coś mi w serduchu trzasnęło. Jakoś koło północy poczułam, że serce wali mi jak komornik do sąsiadów, a że mam w domu ciśnieniomierz, postanowiłam wykorzystać okazję i sprawdzić, czy podczas takiego napadu są jakieś zmiany w ciśnieniu. Stół, na którym jest ciśnieniomierz, stoi w odległości jakichś 2-3 metrów od kanapy, na której zwykle przesiaduję i dotarcie do niego nie było problemem. Zmierzyłam – 121/71, puls 88. Niby norma, no ale kuźwa, czuję, że coś jest nie tak. Wyskoczył mi alert na smartbandzie, że mój poziom stresu dobił do setki. Nie mam pojęcia, jak to urządzonko ów stres mierzy, ale cóż, wykryło, że coś jest nie teges.

Wstałam od stołu i prawie zaryłam twarzą w blat. Kręciło mi się w głowie i nie do końca wiedziałam, w którym wymiarze się znajduję. Dopełzłam jakoś do kanapy, łapiąc przy tym zadyszkę stulecia, usiadłam i zaczęłam gapić się w sufit. Nie mam pojęcia, czy straciłam przytomność w pełnym tego słowa znaczeniu, ale cały atak trwał, pi razy drzwi, pół godziny – po tym czasie zaczęłam z powrotem ogarniać, gdzie jestem i co się wokół mnie dzieje. 

Zwyczajnie obawiam się, że ten zjazd to wstęp do kolejnego maratonu. Zwykle to tak u mnie wygląda – parę miesięcy spokoju (czasem nawet rok), a potem parę tygodni lub miesięcy maratonu, kiedy męczę się dosłownie najmniejszym ruchem i w porywach potrafię zemdleć kilka razy dziennie. Od czasu tamtego ataku nic się co prawda nie wydarzyło, ale nie minęły jeszcze dwie doby, więc apogeum gorszego etapu może być wciąż przede mną.

Następnego dnia poszłam na zakupy. Do marketu mam jakieś 50 metrów, więc bliziutko. Kupiłam zgrzewkę wody. Żeby donieść ją do domu, musiałam po drodze zrobić sobie dokładnie osiem przerw. Zwyczajnie nie dawałam rady. Dwa tygodnie temu też targałam wodę na tę samą odległość i nie było najmniejszego problemu. Możliwe, że wydolność serca po prostu spadła mi po raz kolejny, do tego stopnia, że zaczęłam ten spadek wyraźnie odczuwać.

Zmartwiło mnie to, bo za miesiąc mam dostać ten kardiowerter. Jeśli wszczepią mi go akurat kiedy jestem w tej gorszej fazie, moje pierwsze wyładowanie prawdopodobnie nastąpi bardzo szybko. Spodziewam się, że to nie będzie zbyt miłe uczucie i zwyczajnie się tym dodatkowo denerwuję, chociaż pewnie niepotrzebnie – w końcu sprzedawanie takich kopniaków to główny cel tego gadżetu. 

Nie będzie żadnego podsumowania, zakończenia, żadnej finalnej myśli – po prostu chciałam się z tego wszystkiego wygadać, bo mi to ciąży.

Do następnego!

Kamu telah mencapai bab terakhir yang dipublikasikan.

⏰ Terakhir diperbarui: Mar 13, 2021 ⏰

Tambahkan cerita ini ke Perpustakaan untuk mendapatkan notifikasi saat ada bab baru!

Oczami Azie: o życiuTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang