Janusz i Grażyna

683 132 40
                                    

Tym razem podejmuję dość oklepany i wałkowany po całym Internecie temat typowego Janusza i typowej Grażyny, ponieważ ostatnio sporo mam z takimi typami do czynienia. Chociaż w sumie więcej Januszy staje mi na drodze, z Grażynami akurat spotykam się rzadziej. Przejdźmy więc do sytuacji, które najbardziej zwróciły moją uwagę.

Przykład pierwszy: w drogeriach bywam rzadko, ale jak już tam zaglądam, to robię porządne zakupy – a to farba do włosów, a to jakiś tonik, a to inne kosmetyki i tym sposobem zbiera mi się całkiem sporo rzeczy. Ostatnio byłam w Rossmanie i z racji dużych zakupów kasjerka zaproponowała, że dorzuci mi jakąś tam pierdołę za grosik. Za mną w kolejce stoi jakiś starszy facet. Słysząc słowa kasjerki, odwraca się do żony: „te, Grażka, ja też dla ciebie jakiś tusz dostanę". Gdy wychodziłam, kątem oka widziałam, jak wspomniany facet wykłóca się o ów tusz z biedną kasjerką, która usiłuje mu wytłumaczyć, że takie gratisy są dorzucane tylko do zakupów powyżej jakiejś tam kwoty. 

Przykład drugi: byłam ostatnio w pewnym pubie i zaczepił mnie tam jakiś facet, na oko koło pięćdziesiątki. Do różnych dziwnych zaczepek jestem raczej przyzwyczajona, bo wyglądem zwracam na siebie uwagę, jednak ten koleś był wyjątkowo nachalny i nieco chamski. Grzecznie go spławiłam, mówiąc, że chciałabym móc w spokoju wypić piwo i popracować nad tekstem, i nie mam ochoty na żadne pogawędki. Pan był raczej wstawiony, więc na te słowa zaczął się wydzierać, że jak to tak, że jak Polak podejdzie, to każda baba jest naburmuszona i nie chce gadać, a jakby podszedł Murzyn czy Arab, to od razu „te głupie pizdy" rozkładają nogi. Koleś zaczął dość mocno się rzucać po knajpie, więc panowie z obsługi niezbyt delikatnie go wyprowadzili.

Przykład trzeci: od niedawna pracuję w Biedrze i zauważyłam, że gdy nad jakimś (dosłownie, JAKIMKOLWIEK, nawet najbardziej gównianym) produktem jest zawieszona cena na czerwonej kartce oznaczającej promocję, towar ten schodzi w błyskawicznym tempie. Często też gdy rozładowuję towar, zaczepiają mnie różni ludzie, pytając o srylion rzeczy, które miały być w promocji, więc porzucam całe naręcza śledzi i pasztetów, by pokazać im, gdzie leży promocyjne masło. A jak jest promocja, to trzeba wziąć jak najwięcej, bo w końcu bunkier na wypadek apokalipsy sam się nie zaopatrzy. Jeśli więc jesteście ciekawi, kim są ci wszyscy tajemniczy ludzie z zadań matematycznych, którzy kupują dwadzieścia ananasów i trzydzieści kilo mąki, odpowiedź brzmi: to są po prostu niektóre osoby podczas obniżki w Biedrze. W dodatku gdy ktoś w tym amoku na przykład rozerwie kilka paczek soli, przez co cała alejka jest nią zasypana, odchodzi i umywa ręce, nawet nie zgłaszając tego nikomu z obsługi, żebyśmy to sprzątnęli – i leży tak ten syf na podłodze, dopóki ktoś z nas będzie tamtędy przechodził i tego nie zauważy.

Przykład czwarty, również z Biedry: przynajmniej kilka razy dziennie klientki skarżą się, że praktycznie wszystkie paczki z podpaskami są rozerwane. Jak się dowiedziałam, już od jakiegoś czasu sklep ma problem z pewną babką, która chodzi po dziale chemicznym, otwiera wszystkie opakowania podpasek i z każdego zabiera sobie po jednej. W dodatku najwyraźniej doskonale zna rozkład kamer w sklepie, bo zawsze chodzi tak, żeby nie było widać jej twarzy, przez co nie idzie jej rozpoznać. Jak dla mnie to już nawet nie jest żenada, tylko jakiś wyższy poziom wtajemniczenia w szkole mistrzów ninja-cebuli.

Przykład piąty: jestem sobie w pewnej sympatycznej knajpce, zajadam naleśniki. Sobota, więc klientów raczej sporo, lady praktycznie nie widać spod przygotowanych opakowań na dowóz. Słyszę, jak kelnerka co kawałek odbiera telefon i dyktuje kucharzom coraz to kolejne zamówienia i nie zanosi się na to, żeby w ciągu najbliższych godzin miała szansę usiąść chociaż na krótką chwilę. Wchodzi pewien facet i staje na środku lokalu, wyczekująco spoglądając w stronę zabieganej kelnerki. Ta po dłuższej chwili go zauważa, więc leci do kuchni, skąd wyciąga wielki karton pełen kanapek – najwyraźniej facet wcześniej złożył zamówienie i teraz przyjechał po odbiór. Kelnerka zostawia kanapki i biegnie do lady, bo uzbierała się w tym czasie już pięcioosobowa kolejka. Facet z niesmakiem spogląda na karton i stwierdza, że on tego nie weźmie i żąda, żeby te kanapki były inaczej zapakowane, jednak kelnerka nawet go nie słyszy, bo jest zajęta pozostałymi klientami. Facet, coraz bardziej rozeźlony, wydziera się, że takiego chamstwa to nie zniesie i że chce widzieć się z szefową. Szefowej tego dnia nie ma, więc, wkurzony coraz bardziej, wyciąga telefon i do niej dzwoni. Trochę ją wyzywa, wyklina kelnerkę i jeszcze raz żąda, żeby kanapki zostały przepakowane. Tym razem kelnerka go słyszy i z wyraźną irytacją zabiera karton z powrotem do kuchni, gdzie po chwili kilka osób zabiera się za przepakowywanie kanapek z foliowych torebek do papierowych. Zgadniecie, ile czasu ów facet potrzebował na taki wkurw, widząc, że miejsce jest wręcz zawalone klientami? Siedem minut. Z zegarkiem w ręku. 

Takich januszowych zachowań można wymieniać jeszcze wiele, jednak zastanówmy się: czy ci ludzie w ogóle zdają sobie sprawę, że ich zachowania są raczej negatywnie postrzegane? Czy zdają sobie sprawę, że w ten sposób robią z siebie pewne pośmiewisko i są uznawani za chamów? Czy ktokolwiek, kto nie jest do tego w jakiś sposób zobowiązany (jak na przykład ochroniarze czy obsługa lokalu, w którym zajście ma miejsce) zwraca im uwagę? Odpowiedź na wszystkie te pytania brzmi raczej „nie" i sama się przyznaję, że też bardzo często nie reaguję na takie zachowania, bo zwyczajnie szkoda mi na to nerwów i czasu. A może jednak zamiast śmiać się z tego typu postaw, powinniśmy odważnie opieprzać takich ludzi za chamskie zachowania? Tutaj więc stawiam Wam pytanie: czy według Was zwracanie takim ludziom uwagi mogłoby choć odrobinę zmniejszyć skalę problemu?

Oczami Azie: o życiuWhere stories live. Discover now