Strumień świadomości #2: Rozmowy w tłoku

426 76 19
                                    

Przyznam się szczerze, że majówka mi się trochę dłuży, bo i na uczelni, i w pracy mam cały tydzień wolnego, przez co nie bardzo wiem, co przez ten czas mam zrobić ze swoim życiem. Dla zabicia czasu więc odpaliłam sobie w necie kilka odcinków Rozmów w Toku - nie oceniajcie, to dla mnie takie guilty pleasure. Gdy jednak skończyły mi się odcinki o co bardziej zachęcających tytułach, weszłam na Watt, by zobaczyć, co aktualnie tam w trawie piszczy. Wtedy też doszłam do wniosku, że ten TVN-owski reality show wcale nie jest taki głupi i można go w sumie uznać za jedną z sensowniejszych tego typu produkcji obecnych w naszej kulturze masowej i znanych dość powszechnie - bo nie uwierzę, że chodzi po naszym kraju osoba, która nigdy o tym programie nie słyszała.

Azie, co ty pierdolisz, jakiś telewizyjny szajs uważasz za niezły?

W moich rekomendacjach na Watt z jakiegoś powodu ostatnio zaczęły się pojawiać się prace w stylu „Poradnika bycia nastolatką", czy jak to się tam nazywało... Wiecie doskonale, o jakie rzeczy mi chodzi. Z ciekawości przejrzałam sobie kilka z nich i naszła mnie wtedy dokładnie ta sama myśl, która skłoniła mnie do rozpoczęcia pracy nad „U źródła": kultura popularna, do której - przynajmniej w mojej skromnej opinii - możemy zaliczyć również Wattpada, cierpi na potężny niedobór konkretów. W tym właśnie Rozmowy w Toku mają swoją siłę: są w nich te wypowiedzi psychologów i lekarzy, którzy co prawda mówią krótko, ale za to bardzo konkretnie i na temat, w dodatku poruszając kwestie nierzadko będące tematem tabu w wielu domach. Ponownie uświadomiłam sobie, że właśnie czegoś takiego strasznie mi brakuje praktycznie w każdej sferze, w której się obracam. Odniosę się tu teraz do tych wattpadowych poradników: niby coś tam jest napisane, jak dbać o włosy, o cerę, jak wyrwać jakiegoś chłopaka, ale brakuje konkretów. Brakuje pracy, która wytłumaczyłaby tym wszystkim dojrzewającym dziewczynom, co to właściwie jest to całe dojrzewanie i wyjaśniła przeróżne kwestie, które się z nim wiążą, w tym być może też takie, o których niektórzy rodzice nigdy z nimi nie porozmawiają. A kiedy dziecko nie ma szans dowiedzieć się tego wszystkiego w domu, jest zmuszone szukać tych informacji samo, a potem ląduje w kąciku porad spod znaku latającego dildosa. Z tego też względu być może już niedługo zaproszę Was - choć, jeśli dobrze oceniam Wasz przedział wiekowy, to może raczej Wasze młodsze rodzeństwo - do jakiejś instukcji obsługi nastolatki czy czegoś w tym stylu, którą tu stworzę. Bo jeśli coś ma być zrobione dobrze, to muszę zrobić to sama.

Aż mi się z tego wszystkiego przypomniały lekcje wdż z moich lat szkolnych. W podstawówce prowadziła je pani od przyrody i chyba właśnie z tego względu u niej miało to najsensowniejszą formę. W gimnazjum prowadziła je nauczycielka historii, a w liceum wuefistka na przemian z matematyczką. Coś mi się wydaje, że gdy przychodzi jakaś nowa klasa, po prostu ciągną losy i kto ma pecha, ten dostaje ten przedmiot. No ale moment, dlaczego te zajęcia były chujowe?

Trudno mi ocenić, czy pozytywne skojarzenia z tym przedmiotem w podstawówce wynikały z tego, że prowadziła go wtedy osoba do tego przygotowana, czy bardziej z tego, że wtedy te wszystkie rzeczy były zupełną nowością i nie było żadnego powtarzania się, bo wtedy wszystko było omawiane po raz pierwszy. Jednak gdy wspominam te zajęcia ogólnie i pomyślę sobie, że pewnie podobnie wyglądają w większości polskich szkół, to się nie dziwię, że nastolatki tak bardzo nie ogarniają tych wszystkich zmian, które w nich zachodzą i że jest tyle „wpadek". Gdyby tak wypunktować braki, z którymi zmagają się szkolne zajęcia wdż, lista byłaby dość obszerna i pełna dość poważnych zarzutów:
› bardzo ogólne i pobieżne omówienie zmian fizycznych zachodzących podczas dojrzewania i całkowite pominięcie zmian w psychice,
› brak dostatecznego omówienia chorób przenoszonych drogą płciową,
› całkowite pominięcie emocjonalnej strony współżycia,
› traktowanie seksu jako tematu tabu przez nauczycieli,
› prawie zerowy poziom informacji o metodach antykoncepcji - szczegółowiej omawiana była u mnie tylko kalendarzykowa, która, mówiąc wprost, nie ma z antykoncepcją nic wspólnego, inne były wymienione tylko z nazwy,
› pomijanie tematu wizyt u ginekologa i regularnego badania się,
› ograniczanie materiału praktycznie tylko do tego, co i tak jest omawiane na lekcjach biologii,
› niemal całkowite pominięcie aspektów wkraczania w dorosłość, które nie są związane z okresem czy ciążą - a wszelkie inne kwestie, jak na przykład relacje z rówieśnikami, rodzicami, pierwsze spotkania z używkami wszelkiej maści czy przeróżne odczucia, które zaczynają pojawiać się w okresie dojrzewania też są przecież cholernie ważne.
Ogólnie rzecz biorąc, szkoły pod tym względem leżą i kwiczą.

Dziecko więc idzie do Internetu. Tam nie jest lepiej, ponieważ z jednej strony znów jest pomijanie tematu, z drugiej fora, na których kwitnie niewiedza, a z trzeciej wróżenie z penisa i latające dildosy, zaś materiały, które faktycznie coś przekazują, siedzą gdzieś w cieniu tego wszystkiego.

Cześć z Was zapewne już wie, że moje relacje z rodzicami były zawsze, no... nieciekawe, w związku z czym również na takie tematy nigdy ze mną w domu nie rozmawiano. W wyniku tego do dwunastego, może trzynastego roku życia byłam święcie przekonana, że dzieci rodzą się przez pępek, a z błędu wyprowadził mnie dopiero jakiś film, w którym była scena porodu, zaś gdy przyszedł pierwszy okres, nie miałam pojęcia, co się dzieje. Don't judge me, byłam tylko dzieciakiem. Kiedy byłam w gimbazie, w torbie między moimi podręcznikami tajemniczym sposobem znalazła się jakaś książka o dojrzewaniu. Rodzice tłumaczyli mi, że to pewnie pani w księgarni się pomyliła i przez przypadek ją tam zapakowała, jednak z perspektywy czasu doszłam do wniosku, że znalazła się tam nieprzypadkowo - nie chcieli lub nie potrafili poruszyć żadnego z tych tematów, jednak jakoś trzeba było to ogarnąć, więc podrzucili mi tę książkę, żebym sama się obsłużyła.

W ostatnim punkcie zarzutów wspomniałam o pierwszych spotkaniach z używkami. Jestem zdania, że jeśli ktoś, zwłaszcza nastolatek, zaweźmie się, że chce czegoś spróbować, to żadne moralizowanie go od tego nie odciągnie i jedynym wyjściem, które może przynieść jakiekolwiek skutki, jest uświadamianie o konsekwencjach oraz edukowanie, jak podchodzić do tematu używek odpowiedzialnie.

W mojej szkole był przypadek zaćpania się przez jednego ucznia. Wtedy to była sytuacja związana z dopalaczami wymieszanymi z trutką na szczury przez dość nieuczciwego dilera. Oczywiście po tym wydarzeniu ruszyła cała kampania antynarkotykowa i co parę tygodni przyjeżdżała jakaś wysuszona babcia, która odpalała tęczową prezentację na zdezelowanym projektorze i mówiła, jakie to jest złe. Po około pół roku jeden chłopak wyleciał ze szkoły za sprzedawanie gimnazjalistom zioła na przerwach, a jakiś miesiąc później dwóch innych wylądowało na komendzie za posiadanie jakichś prochów. Szkoła zobaczyła więc, że te wszystkie pogadanki niewiele dają, więc wpadła na zajebisty pomysł, do którego co prawda większość nauczycieli była dość sceptycznie nastawiona, jednak do uczniów trafił jak nic innego. Otóż ściągnęli do szkoły na kolejną pogadankę... gościa z więziennego odwyku, który akurat wyszedł na przepustkę. On właśnie przedstawił podejście pod tytułem „jeśli ktoś chce spróbować, to spróbuje i nikt go od tego nie odciągnie". Opowiedział, jak amfetamina - bo to właśnie z nią miał problem - rozwaliła mu życie osobiste i popchnęła do kradzieży, a następnie zaczął opowiadać nam o różnych rodzajach narkotyków, jak które działają na organizm, dlaczego dopalacze to gówno, jak reagować, gdyby ktoś zaczął się źle czuć po narkotykach lub gdyby przedawkował, jak odróżnić dobry towar od szemranego i dlaczego tak ważne jest kupowanie go od zaufanych osób. Przez kolejne dwa tygodnie z ust całej szkoły nie schodziły pytania, kiedy ten koleś znowu przyjedzie, jednak niestety nie udało się ściągnąć go ponownie.

Może dzisiaj taki trochę bardziej moralizatorsko-edukacyjny strumień świadomości i bardzo się ucieszę z każdej Waszej wypowiedzi i opinii na poruszone tu kwestie. Ja już kończę, bo jednak namierzyłam jeszcze jeden odcinek, który może być ciekawy. See ya!

Oczami Azie: o życiuWo Geschichten leben. Entdecke jetzt