Sodoma i Gomora, czyli burzliwa historia włosów Azie

331 34 51
                                    

(Tytuł miał brzmieć „Sodoma i Gomora, czyli jak Azie doszczętnie zniszczyła sobie włosy, a potem je naprawiła", ale Wattpad się czepiał, że za długi xD)

Oj, skopałam. Skopałam ostro. Ale teraz – mam nadzieję – będzie tylko lepiej, bo nie jestem już aż takim debilem jak wcześniej. Od razu ostrzegam: ten wpis będzie zawierał dużą ilość selfie, ponieważ chcę zobrazować na zdjęciach, jak wyglądały kolejne etapy, więc mam nadzieję, że wybaczycie mi ten ogrom zdjęć xD Tak mnie jakoś naszło – skoro rano wrzuciłam poważniejszy wpis, warto teraz pogadać o czymś luźniejszym, nie?

Z natury mam ciemne włosy, ale trudno określić ich właściwy kolor, bo zmienia się w zależności od ilości słońca – latem wchodzą bardziej w ciemny brąz, zimą robią się praktycznie całkowicie czarne. Fotka z gimbazy, jakoś z czerwca/lipca, więc są w tej jaśniejszej wersji:

Wtedy jeszcze ich nie farbowałam i były we w miarę sensownym stanie; suszarki brak, prostownicy brak, co prawda szamponu używałam pierwszego z brzegu, odżywki też pierwszej lepszej, w dodatku bardzo sporadycznie, a o maskach czy innych cudach jesz...

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

Wtedy jeszcze ich nie farbowałam i były we w miarę sensownym stanie; suszarki brak, prostownicy brak, co prawda szamponu używałam pierwszego z brzegu, odżywki też pierwszej lepszej, w dodatku bardzo sporadycznie, a o maskach czy innych cudach jeszcze nawet nie słyszałam, ale poza rozdwojonymi końcówkami ich stan był... po prostu okej. No, może czasem miałam fazy zwiększonego wypadania czy łupieżu nieokreślonego pochodzenia, ale zasadniczo nie miałam na co narzekać – przynajmniej jeśli chodzi o ich kondycję, bo pod względem jakości są z natury strasznie cienkie, słabe i łamliwe.

Jak skończyłam gimnazjum, skończył się też szkolny zakaz farbowania włosów, w związku z czym zamarzyły mi się czerwone końcówki – ot, akurat wtedy była na to moda i w sumie mi się to podobało, więc dlaczego nie? Oznajmiłam to mojej matce, a ta stwierdziła, że w takim razie ona mi wszystko załatwi i zabierze mnie do swojej fryzjerki.

Tak, był haczyk. Ja bardzo chciałam mieć włosy jak najdłuższe – wtedy udało mi się je zapuścić niemal do pasa – natomiast mojej matce bardzo, ale to bardzo to nie odpowiadało i najchętniej obcięłaby mnie na chłopaka oraz wielokrotnie mi mówiła, że jak będę dorosła, to ją zrozumiem i obetnę się tak z własnej woli. Cóż, jestem dorosła już od paru lat i w dalszym ciągu nie rozumiem jej motywacji i dążę do uzyskania długich piór. A co to był za haczyk? Fryzjerka dostała instrukcje od mojej matki, że ma mi te końcówki pofarbować, ale wcześniej ma obciąć mi włosy niezależnie od moich protestów. Ja, jako że asertywności wówczas nie miałam za grosz, straciłam moje kudły i zostałam obciętym na prosto z hełmem prawie-do-ramion. No cóż... przynajmniej miałam te czerwone końcówki.

Zdjęć z tamtego okresu nie mam – nie wiem, czy „niestety", czy „na szczęście", bo nie jestem pewna, czy chciałabym to oglądać – ale wtedy szczerze znienawidziłam moje włosy. W dodatku po tym farbowaniu tempo ich wzrostu drastycznie się zmniejszyło (zapewne przez to, że się trochę pokisiły w rozjaśniaczu, który zbił im kolor praktycznie do platyny, więc były totalnie spalone i łatwo się kruszyły), a ja niespecjalnie wiedziałam, co na to poradzić, więc po prostu chodziłam cały czas sfrustrowana z ich powodu.

Oczami Azie: o życiuWhere stories live. Discover now