To nie ma tak, że dobrze, albo że niedobrze...

390 51 21
                                    

Jak wpadnę na kogoś znajomego na mieście, chętnie przystaję, żeby się przywitać i może też trochę pogawędzić, jeśli oboje mamy czas. Potrafię jednak zrobić się baaardzo nieprzyjemna, jeśli zaczepia mnie ktoś obcy.

Takie standardy może obowiązują w Stanach – i spoko, nie mam z tym problemu. Nie mam również problemu z tym, jeśli ktoś podbije, żeby zapytać o godzinę/autobus/drogę dokądś lub z jakiegoś powodu ma do mnie jakąś konkretną sprawę (typu: zaczepia mnie w sklepie jakiś obcy typ, bo zauważył, że coś wypadło mi z koszyka). Jednak z jakiegoś powodu, którego kompletnie nie rozumiem, dość często zaczepiają mnie zupełnie obcy ludzie, którzy po prostu chcą pogadać. Za każdym razem zastanawiam się wtedy, czy taki człowiek nie ma własnego życia czy własnych znajomych, z którymi może porozmawiać i przez to czuje przemożną potrzebę zaczepiania obcych ludzi na ulicy i pierniczenia im o swoim życiu/poglądach/czymkolwiek innym, co nikogo poza rzeczonym gadułą nie interesuje. 

Ogólnie nie przepadam za osobami nadmiernie gadatliwymi, po prostu przeszkadza mi nieustanne trajkotanie... Chociaż nie, może źle to ujęłam, bo gadatliwość sama w sobie nie zawsze mnie wnerwia: nie przepadam za osobami, które dużo gadają dla samego gadania, po prostu lubią mówić, mimo że tak naprawdę nic istotnego do przekazania nie mają. Jak mam dobry dzień, to dobra, posłucham, żeby się trochę pośmiać, ale przeważnie tylko obrzucam wzrokiem mordercy i ostentacyjnie zakładam słuchawki. Przynajmniej jeśli chodzi o nadmiernie paplających znajomych, bo ci już przywykli, że mogę się tak zachować, jeśli za dużo gadają i nie znaczy to, że coś do nich mam, a jedynie cenię sobie święty spokój i nie przepadam za wysłuchiwaniem bezsensownego potoku słów.

Gdy podchodzi do mnie obca osoba z nastawieniem „a, pogawędzę sobie" i akurat nie trafi na moment, kiedy mam chęć sobie z takiego zachowania pośmieszkować, spotyka się przeważnie z dość ostrym „nie mam ochoty rozmawiać" i odejściem. Jeśli odpuszcza, luz. ALE. Sytuacja z dzisiaj: zaczepił mnie jakiś koleś koło pięćdziesiątki, kiedy stałam na przystanku i piłam sok, i zaczął coś o tym gadać, że jego żona robi soki, że te sklepowe są niezdrowe i tak dalej. Po zderzeniu się z wyżej wspomnianą reakcją... cóż, polazł za mną i zaczepiał mnie dalej, wciąż trajkocząc o jakichś pierdołach. A w takich momentach z nadzwyczajną lekkością przechodzę do „nie znam cię, typie, daj mi spokój", a jeśli i to nie pomoże, wpadam w tryb „kurwa mać, odpierdol się ode mnie z łaski swojej". Dopiero po tym najostrzejszym tekście się odczepił i poszedł gadać dalej do innego gościa, który też czekał na tramwaj i który też próbował go pogonić. Gdy jednak gaduła wsiadał – na szczęście do innego tramwaju niż ja – znowu coś do mnie wołał i do mnie machał. 

Może i poszła z mojej strony bardzo chamska reakcja, jednak nie rozumiem jednej, dość kluczowej rzeczy: dlaczego niektórym ludziom tak ciężko wbić do głowy, że nie każdy ma ochotę się z nimi zadawać? Dalej: dlaczego są zaskoczeni, kiedy zupełnie obcy człowiek odmawia interakcji i wkurwia się, kiedy typ wciąż nachalnie go zaczepia? Jeszcze dalej: dlaczego do cholery niektórzy próbują zagadywać do innych na siłę, mimo że dostali bardzo jasny sygnał, że druga osoba nie ma zamiaru rozmawiać i dlaczego się narzucają? 

Jest to jedno z ludzkich zachowań, które potrafi w ekspresowym wręcz tempie mnie ostro zbulwersować i wyciągnąć ze mnie totalnego chama, jeśli osoba taka nie chce dać mi spokoju „po dobroci". Jak sądzicie, skąd się biorą takie zachowania? Wam też się często przytrafiają takie wypadki? Jak na nie reagujecie, czy Was też denerwują, czy to tylko ja jestem takim wypłoszem, który nie cierpi być zaczepiany przez nieznajomych?

Oczami Azie: o życiuWhere stories live. Discover now