Strumień świadomości #3: Na kolana przed sztuką

398 53 21
                                    

Moje kocię zwinęło się właśnie w kłębek koło mnie i smacznie sobie śpi, a ja postanowiłam naskrobać kolejny strumień świadomości, ponieważ zebrało mi się trochę artystyczno-zwierzęcych tematów, które chciałabym poruszyć, a ta forma chyba całkiem przypadła Wam do gustu, a ja, jak pewnie zauważyliście, dość mocno się rozpisałam, dlatego też to drugi wpis w „O życiu" tego dnia.

Ostatnio moja muza podesłała mi parę materiałów związanych z pewną dramą, która wybuchła w artystycznej części Youtube'a, ponieważ pewna twórczyni, która na tym serwisie daje rady dotyczące rysowania, postanowiła ocenić rysunki swoich widzów, podkreślając oczywiście, że to będzie konstruktywna krytyka. Jednak co było rezultatem? Coś w stylu analizy, jakie można spotkać na Watt, ale nie, nie mówię tu o tych co lepszych, tylko tych z kategorii „jak nie analizować", polegające wyłącznie na wyśmianiu i obrzuceniu gównem, bez realnego wskazania błędów i bez choćby próby znalezienia w danej pracy czegoś pozytywnego. Oczywiście materiał wywołał niemałe oburzenie i lincz, jednak główna zainteresowana stara się wybielać jak może i odpierać ciężkie argumenty w dość głupiutkie i naiwne sposoby. Cóż, plus jest taki, że ona przynajmniej znała się na tym, co oceniała, czego raczej nie można powiedzieć o większości wattpadowych analizatorów, czy, jeśli już mamy zostać przy YouTube, o Opydo.

Drama ta skłoniła mnie do refleksji, czy w ogóle jest jakikolwiek sens wartościować sztukę jako taką, niezależnie od jej dziedziny. Z całą pewnością nie można porównywać ze sobą dwóch odmiennych stylów, ponieważ dlaczego artysta, który jest wybitny i osiągnął perfekcję w stylu A, miałby być lepszy lub gorszy od artysty również wybitnego, który osiągnął perfekcję w stylu B? Przy ocenianiu tworów sztuki nie należy więc ich wartościować, a jedynie oceniać jakość, budowę i sposób wykonania, nigdy nie należy wplatać w to własnych odczuć, bo one nie są obiektywne i zależą od punktu siedzenia. Jednocześnie uważam również, że póki istnieje choć jedna osoba, której podoba się dana twórczość, warto tworzyć dalej, bo jest dla kogo. A prawdziwą miarą wielkości sztuki nie jest jej perfekcja, tylko jej odbiór.

Przyjęło się takie przekonanie, że sztuka, którą uważamy za dobrą, jest, jak by to dziwnie nie zabrzmiało, perfekcyjna, dopracowana w każdym, najmniejszym nawet detalu. Niestety jednak słowo „sztuka" ma bardzo brzydki przymiotnik: „sztuczny". I zastanówmy się, czy nie jest właśnie odrobinę tak, że gdy widzimy jakieś dzieło, które jest aż za perfekcyjne, otacza je aura sztuczności? Nie mówię tu, że dążenie do ideału i osiąganie go jest w jakiś sposób złe, jednak sądzę, że tą największą i najwybitniejszą sztuką jest nie ta, która lśni dopieszczeniem każdego milimetra końcowego dzieła, tylko ta, która, nawet jeśli jest tak dopracowana, nie opiera swojej mocy wyłącznie na swojej doskonałości. Największą sztuką jest ta, która potrafi złapać człowieka za serce i brutalnie wyrwać je na zewnątrz, kłując boleśnie całym swoim przekazem i pięknem swej formy. Wróćmy jednak do poprzedniego wątku.

Jak pewnie wiecie, jestem osobą, która bardzo ceni sobie wszelkie formy sztuki. Schodząc na nieco bardziej luźną tematykę, a jednocześnie pozostając w ramach odbioru sztuki jako takiej, chciałabym więc podzielić się z Wami obserwacją pewnego zjawiska, z którym spotkałam się jak dotąd wyłącznie na Woodstocku, jednak być może również na innych tego typu wydarzeniach dzieją się takie rzeczy.

Wyobraźcie sobie dużą scenę, tak, taką dużą, jak ta główna na Woodzie. Wyobraźcie sobie grający zespół, a przed nim stu- czy dwustutysięczny tłum. W pewnym momencie wchodzi kolejny utwór, cała publika momentalnie zamiera, jakby zamrożona, całe koncertowe szaleństwo cichnie, wszyscy milkną i słuchają w spokoju, tak dziwnym dla dzikich zwykle muzycznych wydarzeń... i w pewnym momencie cały ten olbrzymi tłum pada na kolana, by dalej słuchać na klęczkach. Na tegorocznym koncercie Huntera spotkałam się z czymś takim po raz pierwszy, gdy cała publiczność po prostu uklęknęła w momencie, gdy zaczęli grać „PSI" (który to utwór macie w mediach) i w pierwszej chwili nie wiedziałam, co się dzieje, dopiero gdy mój przyjaciel, z którym tam poszłam, złapał mnie za rękę i pociągnął w dół, ogarnęłam, co się właściwie wydarzyło. I cholernie się w tamtym momencie wzruszyłam, choć nadal nie do końca czaiłam, o co chodzi. Bo to było zwyczajnie piękne. W pierwszej chwili pomyślałam, że to swego rodzaju hołd dla tych, o których opowiada piosenka, bo, jakby nie patrzeć, porusza temat dość trudny i z całą pewnością bolesny, sama w sobie jest swego rodzaju hołdem dla tych wszystkich porzuconych zwierząt... Jednak w momencie, gdy sytuacja się powtórzyła na fragmencie „NieWolnOści", a potem jeszcze raz, tyle że w mniejszej już skali, w Wiosce Kryszny na koncercie Pull the Wire na „Nocy w czerwonym mieście" (którą też macie poniżej), dotarło do mnie, że to nie jest hołd tylko dla tematu, który porusza dany utwór, ale też dla utworu samego w sobie. Zawsze wychodziłam z założenia, że prawdziwą miarą sztuki jest to, jakie emocje wywołuje ona w odbiorcy. Jeśli więc sztuka jest tak potężna, że nakazuje tysiącom ludzi klękać i wzrusza tak bardzo, to jest to Sztuka przez wielkie „S".

Tatuaże to też sztuka, całkiem blisko spokrewniona z rysowaniem, co daje nam całkiem ładną klamrę kompozycyjną – rysunkami zaczęłam, więc rysunkami również zakończę. Również wiecie doskonale, że z igłą jestem raczej obyta, a tatuaże uznaję za coś świetnego. Ach, moje kocię przewróciło się na drugi bok... Wzięłam go z domu tymczasowego krakowskich kociarzy, którzy oszczędzili mu wizyty w schronisku po tym, jak poprzedni właściciel w dość brutalny sposób się go pozbył. A jak się to wiąże z tematem tatuaży?

Aktualnie mieszkam w Szczecinie i jeden z tutejszych salonów tatuażu ogłosił akcję, dzięki której aż się ciepło na serduszku robi. Sami zresztą spójrzcie:

Z tej też okazji chciałabym zaprosić każdego, kto mieszka w Szczecinie, Dobrej lub w okolicach, do zaangażowania się w akcję i wsparcia zbiórki choć drobną sumą

Oops! Questa immagine non segue le nostre linee guida sui contenuti. Per continuare la pubblicazione, provare a rimuoverlo o caricare un altro.

Z tej też okazji chciałabym zaprosić każdego, kto mieszka w Szczecinie, Dobrej lub w okolicach, do zaangażowania się w akcję i wsparcia zbiórki choć drobną sumą. Jeśli natomiast macie daleko do tych rejonów, spróbujcie zrobić coś dobrego u siebie, zorganizujcie zbiórkę dla miejscowego schroniska, przynieście do niego trochę kocy lub jedzenia dla zwierzaków, a scenariusz z „PSI" może będzie choć odrobinkę jaśniejszy dla tych czworonogów. Ja na pewno przyłączę się do akcji, a Wy?

Wrzesień to też czas tak zwanego „kotowania" lub „kocenia" pierwszaków, jak zwał, tak zwał. Ten zwyczaj również można przekształcić w naprawdę fajną akcję. Gdy ja byłam w gimnazjum, w mojej szkole oprócz tradycyjnego malowania wąsów i przypinania ogonów, była organizowana zbiórka pieniędzy, za które szkoła kupowała jedzenie dla zwierzaków, którym potem wspierała schronisko w pobliskim mieście. Może w Waszych szkołach też da się coś takiego zrobić?

Chyba pora już zakończyć, bo kot już się przeciąga, a w moim żołądku zaczyna coraz głośniej bulgotać, a to niechybny znak, że oboje powinniśmy wrzucić coś na ząb. Widzimy się w następnej notce, kalafiorki!

Oczami Azie: o życiuDove le storie prendono vita. Scoprilo ora