Rodzinę się wybiera

802 133 35
                                    

Miałam wątpliwości, czy dać ten wpis tutaj, czy do "o życiu po życiu", jednak ostatecznie doszłam do wniosku, że to jest raczej przyziemny temat. Od razu ostrzegam, że ta notka będzie mało śmieszkowa, a bardziej refleksyjna, a jej większą część stworzyłam w stanie niezbyt trzeźwym (albo nawet zbyt nietrzeźwym, jednak mimo tego nadal uznaję ją za całkiem dobrą i sensowną), więc mogą się w niej zdarzyć jakieś totalnie filozoficzne odjazdy.

Byłam na dość specyficznym, ponieważ przesiąkniętym rock and rollem oraz black metalem weselu, na którym znałam praktycznie tylko parę młodą. Przyznam szczerze: wesel z reguły nie lubię. Zawsze są dla mnie cholernie nudne i mam ochotę ewakuować się z nich jak najszybciej. Jakoś nie kręci mnie bieganie po sali i udawanie wagonów pociągu. Tutaj jednak, mimo dość "tradycyjnej oprawy" (wliczając w to wspomniany pociąg) tego wesela, podobało mi się wyjątkowo mocno, mimo że - jak już wspominałam - znałam tam tylko parę młodą i tak naprawdę 95% czasu spędziłam na krześle.

Gdy jednak tak patrzyłam na młodych, Anię i Bartka - bo z obojgiem się przyjaźnię i oboje są dla mnie bardzo ważni - jakoś tak ciepło mi się na serduszku robiło. Co ciekawe, gdy byłam na jakichś weselach w mojej rodzinie, coś takiego nigdy mi się nie przytrafiało. Gdy to zauważyłam, doszłam do wniosku, że rodzinę jednak się wybiera, ale z jakiegoś powodu wiele osób nie ma wystarczająco dużo odwagi, żeby to zrobić. Bo rodziną nie są dla mnie osoby pochodzące od tej samej małpy, co ja, tylko ludzie, o których wiem, że zawsze mi pomogą, jeśli będę potrzebowała pomocy, zawsze będą obok i wesprą, za którymi ja sama mogę w ogień skoczyć. Moich krewnych w pewien sposób odrzuciłam, czym, swoją drogą, zbytnio się nie przejęli, a ja dzięki temu tym bardziej utwierdziłam się w przekonaniu, że nie ma czego żałować, zostawiając sobie kontakty tylko z osobami, z którymi mam jakieś faktyczne relacje i zastąpiłam to towarzystwo przyjaciółmi, ludźmi, którzy tak naprawdę stali się moją przybraną rodziną.

Patrząc na Anię i Bartka byłam niesamowicie szczęśliwa, bo widziałam, jak osoby, na których mi zależy, również są szczęśliwe. I to było cholernie piękne. Co więcej, do tej pory nie podejrzewalałam, że jestem w ogóle zdolna do takich odczuć, bo słyszałam o nich gdzieś tam w filmach, książkach, ale mi osobiście nigdy się nie przydarzyły. Cóż... Wygląda na to, że to jednak nie była tylko wyobraźnia twórców.

Przy okazji tego wesela przez przypadek odnalazłam też moją "zaginioną przybraną siostrę" - moją dawną przyjaciółkę, z którą ostatnio widziałam się jakieś dziesięć lat temu i z którą od tamtego czasu nie miałam kontaktu, a która okazała się być zatrudniona podczas tej imprezy jako kamerzystka. Gdy tylko się rozpoznałyśmy, zaczęłyśmy ze sobą gadać, wymieniać się doświadczeniami, co było u nas słychać przez te wszystkie lata, jakbyśmy faktycznie były rozdzielonymi siostrami, i na takich rozmowach zleciało nam dobre kilka godzin.

W zeszły weekend byłam też u innej przyjaciółki, z którą jestem naprawdę bardzo blisko i której rodzina tak właściwie mnie przygarnęła, traktuje mnie jak swoją. Matka tej przyjaciółki podczas mojej wizyty wzięła mnie na "rozmowę", jak się okazało, dotyczącą szpitala i wszystkich moich dalszych problemów. Padły wtedy słowa, że jeśli kiedykolwiek będę potrzebowała jakiejkolwiek pomocy, mam zgłosić się do nich.

Jak wspomniałam wcześniej, większość moich krewnych tak naprawdę wyrzuciłam do kosza, bo właściwie byłam dla nich tylko kolejną osobą, której można obrobić dupę na rodzinnych spotkaniach i nikim więcej. Ale to nie jest tak, że przez to nie mam rodziny. Mam, w dodatku całkiem sporą. Z tym że sama zdecydowałam, kto będzie do niej należał.

Powiedzonko "rodziny się nie wybiera", które czasem przywołują w rozmowie jacyś irytujący krewni, którzy doskonale wiedzą, że ich nie cierpimy i chcą nam dosadnie przypomnieć, że to wyłącznie nasz problem, to zwyczajne pierdolenie. Nie wybiera się małpy, od której się pochodzi, jednak wybiera się ludzi, z którymi chce się spędzać wspólne chwile i to od nas zależy, czy będziemy nasz wolny czas i dobry nastrój oddawać w ręce kogoś, kogo nie znosimy, tylko dlatego, że mamy z nim wspólnego wujka/dziadka/kogośtam, czy komuś, kto się dla nas liczy i dla kogo liczymy się my. Każdy z nas ma ten wybór i nikt nie może nam go odebrać.

*

Specyficzna notka, wiem. Gadajcie, co chcecie, mi jest tak naprawdę wszystko jedno, bo musiałam gdzieś to z siebie wyrzucić. Jakiegoś normalniejszego wpisu spodziewajcie się jutro, oczywiście jeśli będę nadawała się wtedy do życia i będę bardziej przytomna niż podczas pisania tej notki.

Oczami Azie: o życiuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz