III

671 43 34
                                    

Szłam korytarzem w stronę swojego biura. Budowa tego budynku była dobrym wyborem. Wzniosłam go głównie dla maskowania moich nielegalnych biznesów. Chowałam tutaj wszystkie papiery i wykonywałam egzekucje. Pracowali tutaj moi ludzie. Dzięki czemu miałam ich na miejscu i zawsze pod ręką. Co było wyjątkowo wygodne. Teraz nie miałam czasu jeździć po mieście i szukać moich ludzi. Potrzebowałam czasu dla rodziny. Już pomijając fakt, że przez wszystko, co się stało, chciałam mieć więcej kontroli. Nie ufałam już praktycznie nikomu. Wiedziałam, że Victor był przekonujący. Wiedział co i komu posiedzieć, by przeciągnąć go na swoją stronę. Był urodzonym manipulatorem. I realnym zagrożeniem.

— Witaj siostrzyczko. — Rzuciłam, stając w drzwiach jednego z gabinetów. — Jeszcze żyjesz? — Spytałam, patrząc jak siostra nieudolnie próbowała zszyć swoje ramię. — Czyli jeszcze nie odpocznę sobie od twojej wrednej mordy. — Stwierdziłam z udawanym zawodem, podchodząc do siostry.

— Nie dostaniesz mojej części majątku. Nie tak łatwo. — Zapewniła Nadia, pozwalając mi zabrać sobie igłę. — Zabiłaś kogoś? — Spytała, opierając się udami o masywne biurko.

— To chyba ciebie powinnam o to spytać. — Zauważyłam, zszywając jej ramię.

Nadia została płatnym zabójcą. Oczywiście mama o mało nie zeszła przez to na zawał. Tata był sceptycznie nastawiony. A Nadia jak się okazało była urodzona do tej pracy. Miała wrodzony talent i nigdy mnie nie zawodziła.

— Krew pod paznokciami mówi swoje. — Zauważyła, unosząc jedną brew.

— Tak samo rana postrzałowa. — Dodałam, próbując wyciągnąć od niej więcej informacji. — No dobrze. Przebiłam dłoń zdradzieckiemu chujowi. Teraz twoja kolej. — Zauważyłam, przegryzając nitkę.

— Zlecenie. Wywiązała się mała strzelanina, ale dałam radę. — Zapewniła, kiedy ja zakleiłam jej ranę. — Normalne siostry chyba rozmawiają o chłopakach.

— Przecież rozmawiamy. Tylko nie o tych zerżniętych tylko zabitych. — Zauważyłam, wyjmując chusteczkę z kieszeni.

— Kiedy zdejmujesz rękawiczki uważaj, by nie zdrapać z nich krwi. — Ostrzegła rychło po czasie.

— Zawsze mówię wtedy, że mam okres. — Wyjaśniłam, uśmiechając się cwaniacko. — Plusy bycia kobietą. Większość ludzi tak wstydzi się tego tematu, że kiedy tylko pada słowo okres, temat się kończy.

— Pięćdziesiąt procent populacji ma okres, a my traktujemy to jakby to był problem tylko wybranych. A raczej pokaranych. — Zauważyła, ubierając na siebie czarną koszulkę. — Co u Chiaro?

— Dobrze. Jak zawsze wybiera tatę. Co wcale nie boli, zwarzywszy na to, że męczyłam się dziewięć miesiącu, a potem rodziłam ją trzy godziny. Cały ten czas zapewniając, że wyrwę sobie macicę po fakcie. — Zapewniłam, uśmiechając się sztucznie. — Muszę się napić.

— Nie karmisz jej już piersią? — Dopytała, krzyżując ramiona na piersiach.

— Skończyła dwa lata, więc stwierdziłam, że już ją odstawie. — Wyjaśniłam, zabierając torebkę z biurka. — Dlatego teraz mogę się napić. Nareszcie.

— Nie wierzę, że masz już dziecko. I to dwuletnie. — Rzuciła, nalewając burbon do szklanki. Nadia zdecydowanie wolała jego od whiskey. A mi było wszystko jedno. — Zresztą sama chyba w to nie wierzysz.

— Wiesz moje życie w przeciągu dwudziestu czterech godzin zmieniło się o trzysta sześćdziesiąt stopni. — Mruknęłam wracając wspomnieniami, o niecałe trzy lata wstecz.

— Nigdy nie posadziłabym cię o podjęcie tak nagłej decyzji. — Przyznała, popijając alkohol. — Nigdy mi nie opowiedziałaś. Jak to się stało? Ty i Harry? — Doprecyzowała, wpatrując się we mnie pytająco.

— Poznaliśmy się na tym balu. Szybko się z nim przespałam. Zaszłam w ciążę i jak najżałośniejsza istota w tym wszechświecie stanęłam zapłakana w progu jego drzwi. A on mi się oświadczył... To znaczy, kiedy mu powiedziałam, zniknął w głębi domu. Byłam pewna, że mnie wystawi, a on przyniósł mi pierścionek babci. — Rzuciłam, uśmiechając się lekko. — Drętwe i oczywiste. Jednak wspominam to bardzo dobrze. Głównie dlatego, że jest najlepszym, co mnie w życiu spotkało.

— Wow. Naoglądałaś się za dużo komedii. To było suche. — Stwierdziła, a ja wzruszyłam ramionami.

— Przez chujowe filmy wszystkie romantyczne stwierdzenia brzmią kiczowato. — Zauważyłam, pijąc alkohol. — Ważniejsze są czyny. A on robi więcej, niż mogłabym go poprosić.

— Wasz seks musi być legendarny. — Mruknęła, ruszając sugestywnie brwiami. — Kiedy drugi zlepek waszych genów.

— Nie szybko. Nie lubię być w ciąży. — Wyznałam, siadając na biurku. — A mama zeszłaby na zawał, gdyby usłyszała, jak mówisz o dzieciach.

— Chyba już przywykła do tego, jaka jestem. — Oznajmiła zdejmując pasek, z przypięta do niego bronią. — Będę z tobą szczera. Nie kupuje tego twojego Harry'ego. — Wyznała, na co ja zmarszczyłam brwi.

— Niby dlaczego? — Dopytałam, zakładając nogę na nogę.

— Pojawił się znikąd nagle po odejściu Santiago. Zapłodnił cię i chociaż znał cię tydzień to ci się oświadczył. Normalny facet zmieniłby nazwisko i zwiał z kraju. — Zauważyła, popijając alkohol. Przyglądała mi się z uwagą i westchnęła cicho. — Poza tym nie patrzy na ciebie, jakby cię kochał. I się tak nie zachowuje.

— Teraz się obrazisz, ale ilu mężczyzn przeleciałaś na tym biurku? — Spytałam, poklepując dłonią blat mebla. — Jesteś trzy lata młodsza. I nie masz żadnego doświadczenia w sprawach miłosnych. Harry to specyficzny facet. I nie taki zły jak ci się wydaje. Nie ufasz im bo powszechne jest przekonanie, że faceci chcą seksu, ale nie chcą dzieci. On ich chciał, więc raz w życiu miałam szczęście i przespałam się z kimś odpowiedzialnym. — Zapewniłam, poprawiając włosy. — To dobry facet z dobrego domu. Dlatego nasze drogi nigdy się nie schodziły. Poznaliśmy się w dobrym czasie. Chyba po prostu tak miało być.

— Dlatego twoje oczy zawsze świecą jaśniej, kiedy tylko wspominam o Santiago? — Dopytała, na co przewróciłam oczami.

— Casas to zamknięty temat. Przespaliśmy się kilka razy, ale prawda była taka, że nic więcej nas nie łączyło. Zniknął z mojego życia, nie zostawiając po sobie dosłownie nic. Więc dlaczego miałabym o nim myśleć? — Dopytałam, a ta pokręciła głową.

— Zawsze byłaś dobrym kłamcą. Jednak teraz ten dar zawodzi. — Stwierdziła a zanim zdążyłam odpowiedzieć, ktoś zapukał we framugę drzwi.

— Pani Saffer. — Wysoka kobieta o blond włosach i obcisłej białej sukience pełniąca rolę mojej sekretarki stanęła w drzwiach, jak zawsze uśmiechając się do mnie lekko.

— Siostra... A raczej siostry. — Rzucił Dante, stając za plecami kobiety. — Przyszedł Dominic Ander. Ponoć to coś ważnego.

— Już idę... Sophia czy to, co miałaś mi powiedzieć, może zepsuć mi humor? — Dopytałam, a kobieta bez zastanowienia pokręciła głową na tak. — Czy to zabije mnie lub pozbawi majątku, jeśli nie dowiem się o tym teraz? — Spytałam, a kobieta ponownie pokręciła głową. — Więc powiesz mi później. — Zdecydowałam, a kobieta ponownie skinęła głową odchodząc.

— Ona w ogóle coś mówi? — Dopytał Dante, a ja ruszyłam w stronę wyjścia.

— Bardzo mało. Dlatego tak bardzo ją lubię. — Wyjaśniłam, ruszając w stronę swojego biura. — Wolę ludzi czynu jak słowa.

Uniosłam głowę, wchodząc do gabinetu. A kiedy tylko zobaczyłam minę Dominika, wiedziałam, że to nie będzie udany dzień.

Alfa mafii: Tom IIWhere stories live. Discover now