XLVI

415 39 9
                                    

Wyprostowałam nogi, opierając je na stoliku kawowym. Przeglądałam katalogi, wybierając kolejne duperele na nasz ślub. W międzyczasie spoglądałam na telewizor, na którym leciał jakiś film, który z niesamowitym zaangażowaniem oglądał Santiago. Podniósł się z kanapy i ruszył do kuchni. Poprawiłam się na kanapie, czując mocniejszy skurcz. Odłożyłam katalog gdzieś na bok. Skrzywiłam się lekko i wzięłam głębszy wdech. Takie skurcze były normalne, dlatego mnie to nie zmartwiło. Jednak skurcz się powtórzył.

— Kurwa. — Warknęłam i właśnie w tym czasie Casas usiadł na kanapie obok mnie.

— Co jest? — Spytał, podnosząc katalog z ziemi. Odłożył go na stolik, cały czas mi się przyglądając. — Wyglądasz gorzej, niż kiedy cię postrzelili. Wtedy omal się nie śmiałaś.

— Mam skurcze. I szczerze wolałabym, żeby to bolało jak postrzał. — Rzuciłam, poprawiając się na kanapie. Znowu poczułam mocny ból w ciele. — Kurwa.

— Nie przeklinaj tyle. — Poprosił, na co posłałam mu mordercze spojrzenie. — To... Będziesz rodzić czy nie? Bo muszę wiedzieć, czy mogę wypić to piwo. — Dopytał, wskazując mi butelkę z alkoholem.

— Zaraz rozbije te butelke na tym stoliku i cię nią zajebie. — Warknęłam, czując jak moje oczy zmieniają kolor.

— Czyli będziesz rodzić? — Spytał, na co przewróciłam oczami.

— Nie. To tylko skurcz. Za chwilę mi przejdzie. — Zapewniłam, poprawiając się na kanapie.

Siedziałem jak z uporem dłuższą chwilę, jednak skurcze nie mijały. Podniosłam się z łóżka i dokładnie w tym momencie odeszły mi wody. I całkiem szczerze w tej chwili spanikowałam. Zwykle nie miałam problemu z zachowaniem zimnej krwi. Jednak jeśli chodziło o dzieci, byłam prawdziwą panikarą.

— Sel. — Rzucił spanikowany Santiago, podnosząc się z kanapy. Podszedł do mnie i położył dłoń na moim ramieniu. — Jednak nie będę pił tego piwa. Chodź. — Polecił, kładąc dłoń na moich plecach. Wtedy jednak poczułam kolejny mocny skurcz.

— Kurwa. Nie dam rady. — Oświadczyłam, a Santiago pomógł mi usiąść. — Nie podoba mi się to. Kiedy rodziłam Chiaro tak bolało dużo później.

— Miło, że pamiętasz takie doznania. — Przyznał, wyjmując telefon. — Napisze do Harry'ego. Ktoś musi zostać z małą.

— Jesteśmy idiotami. Powinniśmy przewidzieć, że mogę zacząć rodzic tydzień przed terminem. — Zauważyłam, kładąc się na ziemi. Musiałam mówić, żeby nie skupiać się na tym, że najpewniej zaczęłam rodzić. I to nie tak, że to były pierwsze skurcze, od których do porodu daleka droga.

— Przewidujemy, jak zejdzie towar i jaki będzie obrót w klubie, ale nie kiedy urodzi się nasze dziecko. Jesteśmy genialni. — Zapewnił, biorąc mnie za rękę. — Harry wiesz co mamy... No mały problem... Tak... Jesteśmy aż tak oczywiści? No dobra. Tyle poczekamy. No hej. — Rzucił, odkładając telefon. — Dwie minuty. Kazał przekazać, że był u tej dziwnej sąsiadki.

— A tak wiem... Jedna sąsiadka zażyczyła sobie wizyt domowych. Zdarzało się, że, dzwoniła i o trzeciej w nocy. Wariatka. —Rzuciłam krzywiąc się na kolejną falę bólu. — I po co ja to sobie robiłam?

— Bo chciałaś kolejne dziecko. I jak widać twoje instynkty macierzyńskie są silne, skoro na to przestałaś. — Zauważył, głaszcząc mnie po brzuchu. — A teraz serio idziemy. Chyba że chcesz urodzić w salonie na dywanie.

— Chyba wolę rodzic na podłodze jak wstać. — Zapewniłam, jednak podniosłam się do siadu. — Ja przemyśle jeszcze czy na pewno potrzebujemy trójki dzieci. Dwójka to też fajnie nie?

— Tak Sel. Dwójka dzieci to już dobrze. — Zapewnił, pomagając mi się podnieść. — Jeśli bardzo cię boli to nic na siłę. Dasz radę wstać?

— Chyba nie. Nie mam pojęcia dlaczego. — Mruknęłam spoglądając w stronę drzwi, które się otworzyły.

— A ty jeszcze na podłodze? — Dopytał, na co warknęłam agresywnie. — Czekajcie, zaraz przyjdę. — Rzucił, znikając gdzieś w głębi domu.

— Tak pewnie. Poczekam. Bo mam przecież aż taki wpływ na to ile będę rodzić. — Stwierdziłam machając przy tym jedną rękę. — Taka sama jak na to za ile dojdę. Jak mnie wkurwią, kiedy mi mówisz, żebym jeszcze nie dochodziła. Ja pierdole.

— Mogłaś mi to serio powiedzieć wcześniej. Naprawdę. — Zapewnił, głaszcząc moje uda. — Więcej bym tak nie robił.

— Nie rób. Bo brzmisz wtedy jak prawiczek który nie ma pojęcia jak, działa kobiece ciało. — Wyjaśniłam, na co ten skinął głową.

— Spoko będzie z nią tylko gorzej. — Zapewnił Harry, wchodząc do salonu. — Mogę sprawdzić? — Dopytał, na co skinęłam głową. Rozchyliłam lekko nogi, a ten stanął między nimi. — Wcale nie jest niezręcznie. — Dodał zdejmując moją bieliznę. Wyjątkowo miałam na sobie tylko duża koszulkę Santiago, co bardzo ułatwiło sprawę. — No cóż. Specjalistą od porodów nie jestem, ale raczej nie zdążysz dojechać do szpitala.

— Więc co? Urodzi w domu? — Dopytał Santiago, który widocznie zaczął panikować.

— Na to wychodzi. — Przyznał, spoglądając na Santiago. — To wilkołak. Nie w takich warunkach już rodziły. Wszystko będzie dobrze. Grunt to się nie stresować.

— Łatwo ci mówić. — Zauważył, przeczesując nerwowo włosy palcami.

— Z gadania nic nie będzie. Sprawdź, czy Chiaro śpi. Przynieś mi ręczniki i ciepłą wodę. — Poleciła, przenosząc na mnie spojrzenie. — Sądziłaś, że to tak się skończy?

— Harry. Rodzę drugie dziecko gościa, z którym miałam więcej nie rozmawiać. A poród odbiera mój były mąż gej. Prawdopodobieństwo tego zdarzenia szacowałam na niższe niż zero. — Przyznałam, biorąc głęboki wdech. — Okej teraz serio zabolało.

— Już raz to robiłaś i wszystko było dobrze. Teraz też będzie. Tylko bądź spokojna i rób, co ci każe. — Polecił, na co skinęłam głową.

Przysięgam, że drugi poród był gorszy od pierwszego. Wszystko zaczął się dużo szybciej jednak trwało dłużej. Całe ciało mnie bolało, a czas zdał się zatrzymać. Cały ten poród wydawał się trwać wieki. Jedyne co słyszałam to polecenia Harry'ego i narzekania Santiago, który tak w ogóle panikował bardziej niż ja.

— Jeszcze tylko trochę naprawdę. Dajesz. — Polecił, na co skinęłam głową. Gardło już mnie bolało od krzyków. Zresztą jak całe ciało.

I wtedy usłyszałam płacz dziecka. Spojrzałam na Santiago, który siedział za moimi plecami, trzymając mnie za rękę. Był nieco zmachany od tego, że kazałam mu wpierdalać jakieś dwadzieścia razy.

Jednak przysięgam, że zapomniałam o tym wszystkim, kiedy tylko zobaczyłam minę Santiago. Nie uśmiechał się. Raczej wydawał się być mocno zszokowany. Czemu się nie dziwiłam. Niby człowiek gotuję się do tego dziewięć miesięcy, a jednak nigdy nie jest się na to gotowym. W oczach Latynosa zobaczyłam łzy, kiedy tylko Harry podał mi zakrwawione dziecko owinięte w ręczniki.

— Najbrzydsza istota, jaką w życiu widziałem. — Wyznał Casas, a ja starłam mu łzę z policzka.

— Tak. Na pewno. — Rzuciłam, lekko kołysząc dziecko.

— Udało wam się. To chłopiec. — Zdradził Harry. I właśnie w tym momencie Santiago uśmiechnął się szeroko.

— Mam nadzieję, że wybrałeś imię dla wymarzonego syna. — Mruknęłam, przytulając dziecko do piersi.

— Alec. Podoba Ci się? — Dopytał, na co pokiwałam głową.

— Alec witaj w rodzinie.

Alfa mafii: Tom IIWhere stories live. Discover now