VIII

591 43 24
                                    

Weszłam do budynku, poprawiając marynarkę zarzuconą na ciało. Unosiłam głowę wysoko, mając wyjątkowo dobry dzień. Wszystko mnie cieszyło i, mimo że życie okropnie mi się pokomplikowało, czułam się po prostu dobrze. Co było absurdalne. Jednak nie zamierzałam narzekać. Obecność Santiago wszystko komplikowała. Jednocześnie jednak wprawiała mnie w dobry nastrój. Było między mną a tym facetem ta chemia. Dobrze się przez nią dogadywaliśmy i zawsze umiałam się przy nim uśmiać. Chociaż ten umiał też zachować zabójczą powagę. Po prostu wiedział, kiedy co należy powiedzieć i to w nim ceniłam. I to bardzo mocno.

— Pani Saffer. — Zwróciła się do mnie Sofia, która dopadła mnie niemal na wejściu. Jak zawsze wyglądała cudownie. Od kiedy tylko zobaczyłam ją po raz pierwszy, zazdrościłam jej pełnych ust i długich nóg, które wyglądały obłędnie w ołówkowych spódnicach i szpilkach. — Miałam panią informować, gdyby Casas znalazł się w granicach kraju.

— Tak. Już wiem, że tutaj jest. — Oświadczyłam. Doskonale wiedziałam, że to próbowała mi powiedzieć od kilku dni.

— Pan Casas czeka na górze, a ja nie wiem co mu powiedzieć. — Wyjaśniła nieco speszona. No tak mogłam ją uprzedzić i powiedzieć co ma zrobić w takiej sytuacji. Lub chociaż odebrać od niej rano telefon. Jednak wtedy byłam zajęta mężem i nie bardzo miałam na to czas.

— W porzątku. Zajmę się nim, a ty wracaj do pracy. — Poleciłam, na co kobieta skinęła głową. Ruszyła po schodach na górę ostrożnie by nie zabić się na wysokich szpilkach. W których wyglądała obłędnie. Ciekawe gdzie je kupiła?

Również udałam się na górę i spojrzał na Santiago, który czekał na mnie w poczekalni. Nie każdy mógł na mnie czekać w gabinecie. Leżało tam kilka rzeczy, które były, że tak to ujmę tajne. Dlatego tylko wybranym wolno było tam na mnie czekać.

— Santiago. — Zwróciłam się do mężczyzny, otwierając drzwi za pomocą karty. Weszłam do środka, a Latynos udał się za mną.

— Seleno. — Odpowiedział od razu, siadając na kanapie stojącej w rogu. — Obiecałem, że przyjdę, więc jestem.

— Nie da się nie zauważyć. — Oświadczyłam biorąc dwie szklanki, do których nalałam whiskey. — Z colą czy wolisz bez? — Spytałam, spoglądają na mężczyznę.

— Jest przed dwunastą więc z colą. — Stwierdził, a ja dolałam coli do obu szklanek i usiadłam obok niego. — Dziękuję. — Rzucił, odbierając ode mnie szklankę. No proszę, czyli jest bardziej kulturalni niż kilka lat temu. A mówią, że starego psa nowych sztuczek nie nauczysz.

— Więc o czym chciałeś ze mną porozmawiać? — Spytałam, rozsiadając się wygodnie. Przy tym facecie czułam się bardzo swobodnie.

— O tym, że świat znowu ci się sypie. A ja po raz kolejny przybywam Ci na ratunek. — Oświadczył z szerokim uśmiechem, które zapewne skradły serce nie jednej kobiety. Co zresztą zrobił i ze mną trzy lata temu.

— Trzy lata temu to ty przybyłeś prosić mnie o pomoc. — Zauważyłam, uśmiechając się cwaniacko.

— Szczegół. — Stwierdził, wzruszając ramionami. — Wiem, że straciłaś firmę transportową. To znaczy, stracił ją kto inny, ale oboje wiemy, o co chodzi. — Zauważył, na co skinąłam głową. — Więc ja otworze dział mojej firmy transportowej tutaj i będzie po problemie.

— Dlaczego chcesz mi pomóc? — Dopytałam, unosząc jedną brew. Ufałam mu, jednak ślepe zaufanie mogło mnie zgubić. O czym już nie raz dane mi było się przekonać.

— Bo mamy sojusz. A ja jestem bardzo honorowym wilkołakiem. — Zapewnił, rozsiadając się na kanapie.

— Przemyśle twoją ofertę. — Zapewniłam, chociaż wiedziałem, że z wielu powodów to bardzo zły pomysł.

— W porządku. O nic więcej nie proszę. — Zapewnił co spotkało się z moim zdziwieniem. Santiago, którego poznałam nigdy nie odpuszał. Wpychałby mi się na siłę bym tylko przystała na jego warunki. Jednak ludzi się zmieniają.

Już miałam coś odpowiedzieć, kiedy usłyszałam alarm. Spojrzałam zdziwiona na Santiago, na co ten szybko podniósł się z miejsca i wyciągnął broń zza paska spodni. Ja szybko zerwałam się z miejsca i wyjęła broń z szuflady biurka.

— Ktoś definitywnie chce cię wykończyć. — Zauważył brunet odbezpieczając broń.

— Nie pierwszy i nie ostatni raz. — Rzuciłam, zdejmując z siebie buty. Botki były mało wygodnym obuwiem do walki.

Oboje stanęliśmy przy drzwiach. Santiago pchnął je, a ja od razu przez nie przeszłam z uniesioną bronią gotowa do ataku. Jednak na razie nikogo na tym piętrze nie były.

Spojrzałam na Latynosa i skinęłam głową. Ruszyłam przez długi korytarz, chociaż pewnie nie było to zbyt mądre. Miałam ochronę, jednak lubiłam akcje. Nie chciałam chować się jak przestraszona owieczka, kiedy inni będą za mnie walczyć.

Ponownie stanęliśmy przy drzwiach na klatkę schodową. Uniosłam dłoń i powoli opuszczałam palce, by nie liczyć na głos. Kiedy opuściłam kciuk, Santiago pchnął drzwi. Weszłam na klatkę i podeszłam do barierki oddając kilka strzałów. Zastrzeliłam dwóch mężczyzn. Jednak kula przeleciała tuż obok mojej twarzy.

— Nic ci nie jest? — Spytał z troską Santiago. Pokręciłam głową, na "nie" ścierając krew z policzka.

Ruszyliśmy w dół schodów. Odpowiednim kodem zablokowałam wszystkie drzwi, by już nikt nie mógł wejść na klatkę. Szliśmy tak w dół aż padły kolejne strzały. Oboje z Santiago zaczęliśmy strzelać, chociaż byliśmy w mniejszości.

Kiedy skończyło mi się kule, odrzuciłam pistolet. Przeskoczyłam przez barierkę i zeskoczyłam w dół, wpadając na kolejnego przeciwnika. Wyrwałam mu broń i docisnęłam go do ściany. Moje oczy zmienił kolor, a ja zawarczałam groźnie. Skręciłam mężczyźnie kark zabierając jego broń.

Ruszyłam dalej, po drodze zabijając dwóch mężczyzn. W tym czasie Santiago zdał się wejść ze mną w grę, starając się zabić ich więcej niż ja. To zabawne, że nawet w takich chwilach włączała mu się rywalizacja. Jednak szczególnie mnie to nie dziwiło. Mimo wszystko nie był człowiekiem a wilkołakiem. Dojrzałym samcem alfa, które czują silną potrzebę rywalizacji z innymi.

Kiedy opuściliśmy klatkę, zobaczyłam kilka trupów. Podeszłam do tego, którego poznałam jako mój już były pracownik i wzięłam jego krótkofalówkę. Na podłodze leżały trzy trupy. Jeden z nich był moim człowiekiem. A raczej wilkołakiem. Pozostałych dwóch skądś kojarzyłam tylko w tym momencie, nie umiałam skojarzyć skąd.

—Co tutaj się dzieje? — Spytałam, rozglądając się po korytarzu.

— Kilku ludzi wdarło się do budynku. Jednak wszystko mamy już opanowane. — Zapewnił mój szef ochrony.

— Nie wyglądało to, jak kilku. — Rzucił Santiago, a ja odwróciłam się w jego stronę.

— Jesteś ranny. — Zauważyłam spoglądając na jego koszule, która zalała się krwią.

— Ty też. — Dodał, wskazując moje uda. Na białych spodniach również pojawiła się krew. Przez adrenalinę jednak nic nie czułam. — Wracajmy na górę. Tam cię opatrzę.

Jakby sceny akcji to moja pięta Achillesa no, ale trzeba sobie stawiać wyzwania prawda? Poza tym w poprzedniej części było ich za mało także trzeba nadrobić.

Alfa mafii: Tom IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz