XXVII

449 39 7
                                    

Przeglądałam dokumenty, leżąc na łóżku. Zazwyczaj tak nie robiłam. Zawsze pracowałam przy biurku, robiąc na raz piętnaście rzeczy przy okazji stresując się, że z niczym nie zdążę. Jednak nie dzisiaj. Tym razem chciałam sobie trochę odpuścić. Odpocząć na tyle na ile to tylko możliwe. Co oczywiście nie było łatwe, bo nie mogłam po prostu wziąć urlopu. Teraz zdecydowanie za dużo się działo. A ja miałam zbyt wiele obowiązków, by w pełni sobie odpuścić. Dlatego tylko pozwoliłam sobie na spokojne przejrzenie papierów i nieco dłuższy sen.

Santiago leżał obok mnie z irytacją przeglądając telefon. Chwilę wcześniej dostał telefon, który wyraźnie wyprowadził go z równowagi. Nie do końca wiedziałam, o co chodzi. Bo ten nie chciał mi nic powiedzieć. Dlatego uznałam, że nie będę stresować się na zapas. A przynajmniej spróbuję się nie stresować. Bo nie ukrywać, że było to trudne.

Nagle i mój telefon zadzwonił. Siegnęłam po niego i spojrzałam na wyświetlacz. Na którym pokazał się numer mojego taty. Skrzywiłam się na to lekko nie mając pojęcia, o co może chodzić. Jednak ostatecznie odebrałem licząc, że to nie będzie kolejna tragedia, która wstrząśnie moim życiem.

— O co chodzi tato? — Spytałam, darując sobie zbędne grzeczności.

— W weekend odbędzie się bal charytatywny. Twoja mama bardzo liczy, że się na nim pojawisz. — Wyjaśnił, na co jedynie przewróciłam oczami.

— Nie wiem, czy pamiętasz, ale mam teraz dużo poważniejsze problemy, jak wasze bale. Wpłacę darowiznę i to załatwi sprawę. — Oświadczyłam, zgarniając z szafki nocnej kubek z kawą. Upiłam z niej łyka, licząc na to, że Edward odpuści.

Bale charytatywne były wyjątkowo drogim cyrkiem. Bogacze przychodzili się tam pokazać. Zrobić z siebie bohaterów by ludzie patrzyli na nich nieco łaskawiej. Banda snobów w ubraniach wartych pięć razy tyle ile ich darowizna, która była tylko mydleniem oczu. Co prawda nie mogłam powiedzieć, że to źle. W końcu czy biednych obchodziło, skąd są te pieniądze? No nie. Ważne, że były. Jednak i tak denerwowała mnie ta cała otoczka.

— Seleno twojej matce na tym zależy. — Podkreślił, jak zawsze manipulując jak tylko mógł. Bo oczywiście mógł powiedzieć, że mam przyjść. Jednak on wolał wykorzystać moją miłość do Sary. — Poza tym musisz dbać o to, jak ludzie cię widzą.

— Ludzie już od dawna nie wierzą, że te darowizny idą z dobroci serca. Więc moglibyśmy sobie darować ten cyrk. — Zauważyłam poirytowana. Moje zdenerwowanie momentalnie przyciągnęło uwagę Santiago.

— Nie podważaj mojego zdania. — Zażądał zirytowany a ja już wiedziałam, że dyskusja dobiegła końca. — Piątek o dziewiętnastej widzę cię na sali. — Rozkazał w typowy dla siebie sposób, kończąc połączenie.

Relacja moja i taty zepsuła się na przestrzeni ostatnich lat. Wiele moich decyzji i to jak układałam sobie życie, po prostu mu się nie podobało. Moja wpadka sprawiła, że stracił do mnie szacunek. Już kompletnie pomijając fakt, że nie podobała mu się moja polityka prowadzenia firmy. No i sposób zarządzania gangiem. Przestał być tym kochającym tatusiem, a stał się zimnym dupkiem. Przynajmniej w stosunku do mnie.

— Problemy rodzinne? — Dopytał Latynos, który bez wątpienia słyszał całą rozmowę.

— Pójdziesz ze mną na ten cholerny bal? — Spytałam, chcąc uciąć temat mojej rozmowy z ojcem. To nie był dla mnie wygodny temat. I wcale nie chciałam go poruszać. Nawet z nim.

— Pójdę. — Obiecał, za co byłam mu wdzięczna. Co prawda wiedziałam, że nasze wspólne pokazanie się razem wywoła mały skandal. Jednak o to nie dbałam. Nie ja pierwsza i nie ja ostatnia się rozwodzę. — Weź też Harry'ego. Jak robić skandal to po całości.

— Coś sugerujesz? — Dopytałam, przenosząc na niego spojrzenie.

— Jest taka stara tradycją Mafijna. Według której mężczyzna przychodzi z dwiema kobietami. Żoną i kochanką. W ten sposób dawniej mężczyźni zaznaczali swoje pozycje. Mówili "Patrzcie, jestem tak potężny, że stać mnie na posiadanie i żony i kochanki. A żadna z nich nie ma odwagi złożyć zażalenia". Victor to facet starej daty. Zrozumie przekaz. — Wyjaśnił, czym nieco mnie zaskoczył. Nie czułam potrzeby wywoływania skandalu na siłę. Jednak czułem wewnętrzną potrzebę wkurzenia Northa. Poza tym liczyłam, że ściągnę jego uwagę i uda mi się z nim porozmawiać. Miałam mu kilka rzeczy do przekazania.

— Ojciec miał rację. Sprowadzasz mnie na złą drogę. — Zauważyłam, wybierając całkiem dobrze znany mi numer. — Hej Hazzi. Mam w piątek ten pieprzony bal. I muszę wyglądać oszałamiająco.

— Czyli rozumiem, że mogę zaszaleć? — Dopytała widocznie podekscytowana kobieta. Hazzi była moją stylistką. Chociaż nie korzystałam z jej usług jakoś wyjątkowo często. Robiłam to tylko w ramach wyjątkowych okazji. A ten bal nagle okazał się kolejnym elementem tej szalonej gry.

— Wszystkie chwyty dozwolone. — Zapewniłam, kończąc połączenie. Byłam całkiem znana z tego, że kończyłam rozmowy w momentach, kiedy mi to pasowało. Przez co czasem mój rozmówca nie zdołał dokończyć swej wypowiedzi. — To twój pomysł więc ty zadzwoń do Harry'ego. — Poprosiłem odgarniając z twarzy wyjątkowo nieogarnięte włosy.

— Zrobię to tylko by zobaczyć cię ubraną jak na czerwony dywan. — Zapewnił a ja podałam mu telefon, z włączonym numerem. Całkiem poważnie zrobiłam to, bo jeszcze nie mieli okazji przeprowadzić rozmowy sam na sam. A byłam szczerze ciekawa, co z tego wyjdzie. Jednak jak widać Santiago nie chciałbym wiedziała. Dlatego podniósł się z łóżka i opuścił sypialnie.

— Jak miło. — Mruknęłam sama do siebie wracając do przeglądania dokumentów.

Nieco znałam Northa i wiedziałam, że może dopuszczać się brudnych sztuczek. Dlatego ograniczyłam sprzedaż towaru w klubach. Bo oczywiście odbiło się na moich zarobkach, co równie oczywiste mi się nie podobało. Lubiłam żyć w luksusie i byłam do tego przyzwyczajona. Drogie auta, zabiegi i ubrania. Dlatego zdecydowanie nie uśmiechało mi się tego stracić. Jednak perspektywa więzienia była jeszcze bardziej przerażająca. Dlatego chwilowo sobie odpuściłam.

— Przyjedzie. — Oświadczył brunet, wracając do pokoju. Odłożył telefon na szafkę obok i na powrót położył się obok mnie.

— O czym tak tajnym rozmawialiście, że aż musiałeś wyjść? — Dopytałam, unosząc jedną brew.

— O różnych tajnych rzeczach. — Wyjaśnił wymijająco, zbliżając się do mnie. — Ta rozmowa zdecydowanie nie jest czymś, czym musisz się martwić. — Zapewnił, całując moje ramię.

— Ufam, że nie będziecie mieć romansu za moimi plecami. — Rzuciłam żartobliwie, na co ten udał zszokowanego.

— Czyli jednak słyszałaś całą rozmowę? — Dopytał z miną zbitego psa.

— Ty jednak nic nie wydoroślałeś. — Zauważyłam, przewracając oczami. — Weź się lepiej do roboty. — Mruknęłam, podając mu kolejny plik dokumentów.

— Kiedy co ja poradzę, że przy tobie przypomina mi się młodość? — Spytał uśmiechając się przy tym całkiem niewinnie.

— To będziesz mi mówił za czterdzieści lat nie teraz. — Oświadczyłam, poprawiając się na łóżku. — Chociaż patrząc na ciebie to i w wielu stu lat będziesz miał mentalność piętnastolatka. — Rzuciłam prowokacyjnie, co spotkało się z jego oburzeniem.

— Widziały gały co brały. — Mruknął oburzony, obracając się do mnie plecami.

— Teraz już wiem co znaczy stwierdzenie, miłość jest ślepa.

Alfa mafii: Tom IIWhere stories live. Discover now