XXXI

406 36 1
                                    

Santiago wysiadł z samochodu i podał mi dłoń, którą ja przyjęłam. Poprawiłam materiał sukienki i spojrzałam na tak dobrze znany mi budynek, który nie zmienił się w ogóle od dni, kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy. I całkiem szczerze nadal nienawidziłam go tak samo. Nieodłącznie kojarzył mi się tylko z tymi sztywnymi przyjęciami i drętwymi bufonami. No i przy okazji z tym, jak trzy lata temu niemal nie zginęłam w zamachu, wracając z tego miejsca do domu.

— Twój wyraz twarzy wyraża więcej niż tysiąc słów. — Oświadczył Santiago podając mi swoją ramie, które ja przyjęłam. — Też nie lubię takich imprez.

— A jednak kiedyś sam się na nią wprosiłeś. — Zauważyłam wyciągając drogie ramię, które przyjął mój mąż. A może już były mąż? Sama nie wiem, na razie nie mam czasu bawić się w rozwody. I ten nie jest teraz moim priorytetem.

— Bo była tam pewna kobieta, którą pragnąłem zobaczyć bardziej, niż nienawidziłem tych ludzi. — Zdradził, posyłając mi lekki uśmiech. Casas zdecydowanie zmienił się przez te wszystkie lata. — I szczerze nie żałuję tego wieczoru. Ani żadnego spędzonego u twego boku.

— Przystopuj. Takie rzeczy będziesz mi mówić po czterdziestu latach małżeństwa. — Oświadczyłam, ponownie przenosząc wzrok na budynek.

Ruszyliśmy w stronę wejścia i w końcu znaleźliśmy się w środku. Sala była już po brzegi wypełniona gośćmi, którzy byli zajęci wzajemnym dobijaniem interesów. Niektórzy mówili o współpracach. Między innymi czuć było napięcie. A jeszcze inni rozmawiali, chwaląc się swoim bogactwem. Popijając przy tym szampana, którego cena nie jednego doprowadziłaby do palpitacji serca. Tak ta impreza mimo upływu lat nie zmieniła się nic a nic.

Szybko natknęłam się na wzrok ojca, który widocznie był niezadowolony tym, co widzi. Jednak to nie był mój problem. Ja nie negowałam jego wyborów. Nie zrobiłam tego nigdy. Nawet kiedy jego decyzje wydawały mi się głupie i destrukcyjne. Bo to było jego życia. I dlatego też on powinien przestać pchać się z butami w moje. Byłam dorosła. Wiadomo, czasem robiłam głupoty. Jednak nikt nie był nieomylny.

— Seleno. — Spokojny i dostojny głos Victora doszedł do moich uszu. Odwróciłam głowę nieco w prawo i zobaczyłam właśnie jego. Ubrany w czarny garnitur stał dumnie wyprostowany. I chociaż w jego oczach widziałam czystą furię jego wyraz twarzy wydawał się być spokojny. — Moglibyśmy porozmawiać.

— Nie jestem pewna czy znajdę dla ciebie chwilę. Mam bardzo napięty grafik. — Wyjaśniłam bardzo służbowo, z przyjemnością obserwując jak traci nad sobą kontrolę. On zaczął tę grę. Jednak to ja ustalam jej zasady. — Chociaż chyba teraz jestem w stanie wygospodarować dla ciebie minute lub dwie. Chodźmy. — Poprosiłam, puszczając ramiona mężczyzn. Widziałam niezadowolone, które malowało się na twarzy Santiago, kiedy szłam porozmawiać sam na sam z North'em. Jednak wiedziałam też, że mi ufał. Dlatego nic nie powiedział.

Weszłam do jednego z pokoi i stanęłam przodem do mężczyzny. Skrzyżowałam ramiona na piersiach i uniosłam dumnie głowę. Victor myślał, że pogrywa z dzieckiem. Korzystającym z łaski ojca, któremu nie należy się, nic co ma. I jak widać się przeliczył, a ja zamierzałam to podkreślić.

— Moja żona jest nietykalną, rozumiesz? — Warknął groźnie, widocznie licząc, że się wystraszę. Ja jednak tylko się zaśmiałam, co widocznie go zaskoczyło.

— To ty zacząłeś te gre. A z tego, co widzę stoi przede mną dojrzały facet, który wie, z czym wiąże się wojna. — Zauważyłam, robiąc krok w jego stronę. — Naraziłeś żonę, próbując zabić mojego męża i córkę. Pamiętasz wybuch przed moim domem? Na pewno pamiętasz. — Zapewniłam, warcząc cicho. — Nie mów mi o zasadach, których sam nie uznajesz.

— Wydaje ci się, że wygrywasz? Twoje obroty spadły wielokrotnie. Ludzie cię nie szanują. Co ty niby masz, czym możesz mi zagrozić? — Spytał, unosząc jedną brew. Widocznie chciał mi pokazać, że się nie boi. Jednak prawda była taka, że zaczął trącić grunt pod nogami.

— A ty myślisz, że jesteś górą, bo co? Podkupiłeś kilku dilerów z ulicy czy dlatego, że dokonałeś kilka nieudanych zamachów? — Spytałam stwierdzając, że teraz brakuje mi alkoholu. Tak jestem alkoholiczką. Jednak nigdy nie przekroczyłam pewnej granicy, po której stałoby się to problemem. Dlatego się tym nie przejmowałam. A może powinnam. — Graj jak chcesz. Zmieniaj zasady. Jednak ja zawsze ustawie je pod siebie. Bo jestem Selena Saffer i nigdy nie przegrywam.

— Mów co chcesz. Prawda jest taka, że jesteś tylko głupim dzieckiem, które nie ma pojęcia, o co gra. — Stwierdził, ruszając do wyjścia.

— Chciałam przemówić ci do rozumu. Miałam nadzieję, że dam radę się z tobą dogadać. Bo nie chciałam otwartej wojny. I nadal jej nie chce. — Zapewniłam, biorąc głęboki wdech. — Chcesz moją pozycję? Nie bądź głupi. Nie niszcz mafii, którą potem będziesz musiał odbudować. Walczmy o alfę jak prawdziwe wilkołaki.

— Prawdziwe wilkołaki? — Dopytał widocznie rozbawiony moją propozycją. — W życiu nie nazywaj się prawdziwym wilkołakiem. Bo nigdy nim nie będziesz. Tak samo, jak nigdy nie będziesz prawdziwym szefem mafii. — Zapewnił wychodząc z pomieszczenia.

Ja również je opuściłam. Wróciłam do moich towarzyszy, zabierając Santiago szklankę z alkoholem. Wzięłam dużego łyka. Nikt tak nie podnosił mojego ciśnienia, jak ten facet. I to samym swoim istnieniem.

— Nie zgodził się? — Dopytał Harry, chociaż odpowiedź na to pytanie była raczej oczywista.

— Oczywiście, że nie. Na szczęście ja zawsze jestem gotowa. — Zapewniłam, poprawiając włosy.

— I masz świetnego brata. — Zauważył Dante, nagle pojawiając się obok mnie. — Wszystko załatwione.

— Musi się nauczyć, że twoich propozycje się nie odrzuca. — Dodała Caroline, wpychając się między mnie i brata. Rudowłosa przytuliła mnie mocno, co ja odwzajemniłam. — Trzech facetów. Tobie to się żyje stara.

— Coś mogę rzecz. Nadal mam branie. — Zauważyłam, uśmiechając się szeroko. — Carter kogo ty tam wypatrzyłeś, że tak jesteś, a jednak cię nie ma? — Dopytałam, co wyrwało go z zamyślenia.

— Myślę, czy już się hajtać, czy jeszcze lepiej poczekać. — Wyjaśnił zamyślony.

— Nie rób sobie tego. — Poradziłyśmy z zielonooką, mówiąc jednocześnie.

— Wiesz, co to znaczy. — Zauważyłam, podając dziewczynie alkohol. Taka nasza tradycja. Kiedy tylko mówiłyśmy coś jednocześnie, piłyśmy. I może było to dziecinne jednak ja jeszcze nie jestem taka stara, żeby chodzić z kijem w dupie. Poza tym mafiozi z natury są trochę niedojrzali.

— Nie ja nie pije. — Oświadczyła Caro unosząc ręce w gęścieobronnym.

— Nie no kurwa kolejna w rodzinie z brzuchem. — Mruknęłam, a ta spojrzała na mnie jak na ducha. — I nawet tak na mnie nie patrz. Zawsze, kiedy kobieta odmawia alkoholu, okazuje się, że jest w ciąży. Niepisana zasada.

— Stary zaliczyłeś udany strzał. — Zauważył Latynos parskając cichym śmiechem.

— Ja przynajmniej wiem, że go zaliczyłem. — Odgryzł się, na co ten skrzywił się lekko. Jednak widocznie nie był zły. Raczej potraktował to, jak przepychanki słowne dwóch kumpli. Co bardzo mnie cieszyło. — No, ale przyznaje, to też nie było planowane.

— Umówmy się, pewnie nikt z nas nie był planowany. — Zauważył Harry, na co skinęłam głową. Mimo wszystko ciężko zaplanować sobie posiadanie dziecka. I z tego, co się orientowałam, mój ojciec oczywiście chciał mieć dziecko. Jednak mama zaszła w ciążę w bardzo nieodpowiednim czasie. Więc w sumie ja też byłam tak średnio planowana.

— Dobra gratulacje te sprawy, ale ty mi powiedz, co zaplanowałaś. — Polecił Carter, na co uśmiechnęłam się szeroko.

— Przypomnę mu, dlaczego odmowa nie była dobrym wyjściem. — Wyjaśniłam, bardzo wymijająco unosząc rękę. Zacisnęłam dłoń w pięść a ochroniarze, którzy wcześniej stali z boku zniknęli w głębi sali.

Chciałeś krwawej wojny North to będziesz ją miał.

Alfa mafii: Tom IIWhere stories live. Discover now