XXXIV

399 39 4
                                    

SELENA

Uśmiechnęłam się szeroko, podchodząc do Santiago. Zarzuciłam mu ręce na szyję, a ten położył dłonie na mojej talii. To był udany dzień. Który w całości poświeciliśmy na zabawę z córką. Chiaro widocznie była zachwycona tym, że znajduje się w centrum uwagi. Zresztą jak zawsze. Małe dzieci absorbowały masę czasu i uwagi. Jednak był w tym pewien urok. Bo w tym momencie tylko ona chroniła mnie przed pracoholizmem. Oczywiście teraz musiałam poświęcać się pracy. Sytuacja była jaka była, przez co musiałam naprawdę się skupić. Jednak na co dzień myśl o tym, że córka czeka na mnie w domu była jedyną którą wyciągał mnie z biura.

— Lubi cię. — Zauważyłam spoglądając przez jego ramię na śpiącą dziewczynkę.

— Mnie lubią wszystkie kobiety. — Zapewnił, uśmiechając się przy tym cwaniacko. No tak cały Santiago.

— Muszę coś załatwić w związku z North'em. Poradzisz sobie, jeśli zostawię cię samego? — Dopytałam, wiedząc, że to może być dla niego stresujące. Casas starał się jak mógł. Miał wielkie serce, jednak nie miał za to doświadczenia w opiece nad małymi dziećmi. Co mogło być lekkim problemem.

— Dam radę. Pewnie i tak szybko się nie obudzi. — Stwierdził, spoglądając na córkę, którą widocznie ten dzień zwalił z nóg. — Jak co będę szukał w kimś ratunku.

— Harry mówił, że przyjdzie jakoś z rana. Jak co dzwoń do mnie, ale jakbym nie odbierała, to dzwoń do Harry'ego lub do Dantego. Oni cię poratują. — Poleciłam, ruszając w stronę sypialni. Wyszłam do niej tylko po to, by się przebrać.

Ubrałam na siebie szary prążkowany garnitur. Kiedyś Dante śmiał się, że wyglądam w nim, jakbym ukradła go tacie. Jednak to mi w ogóle nie przeszkadzało. By przełamać ten mało kobiecy garnitur, ubrałam do niego biała koronkową bluzkę. Do spodni włożyłam gruby czarny pasek. Założyłam najzwyklejsze czarne szpilki i wyszłam z garderoby. Tylko po to, by zobaczyć Santiago rozwalającego się po moim łóżku.

A może już naszym?

— Dobranoc. — Mruknęłam i podeszłam do niego, składając szybki pocałunek na jego ustach. Nie czekając na jego odpowiedź, wyszłam z pokoju.

Opuściłam dom i wsiadłam do samochodu. Ruszyłam w drogę do szpitala, który mieścił się stosunkowo niedaleko. I to nie był żaden przypadek. Wszystko miało swoją przyczynę i było kolejnymi punktami dobrze zaplanowanego życia i operacji pod tytułem wykończyć Victora.

Mianowicie Harry pracował w tym szpitalu. Dlatego wybraliśmy dom w okolicy. Z tego samego powodu postarałam się by North trafił właśnie tam. Jak można się domyślić pracownicy szpitala dobrze mnie znali. Więc raczej nie przewidywałam problemów w związku z moimi dzisiejszymi planami.

Kiedy dotarłam na miejsce, wysiadłam z samochodu i ruszyłam w stronę budynku. Drzwi rozsunęły się przede mną a ja weszłam do środka, przyjmując zmartwiony wyraz twarzy.

— Dobry wieczór Ashley. — Rzuciłam, podchodząc do recepcji. Ciemnoskóra kobieta spojrzała na mnie, posyłając w moim kierunku szeroki uśmiech.

Ashley była kobietą w średnim wieku, którą znałam głównie z pracy na recepcji. Zawsze, kiedy ją widziałam, uśmiechała się do ludzi lub ciężko pracowała. Mogłam stwierdzić z całą mocą przekonania, że na tyle na ile ją znałam, to ją lubiłam.

— Witaj Sel. Co cię tutaj sprawdza? Coś się stało? — Spytała widocznie zmartwiona. Zawsze dziwiło mnie to, jak osoba o takim poziomie empatii może pracować w takim miejscu. Pełnym bólu i cierpienia.

— Jeden z moich współpracowników został napadnięty. Przyszłam zobaczyć jak się czuje. — Wyjaśniłam, wiedząc, że dla niej nie będzie w tym nic dziwnego.

Zwykle pracowałam długo no i miałam małe dziecko. Dlatego do szpitala przychodziłam późnymi godzinami. Poza tym ona nie wiedziała o mafii i naszych porachunkach. No cóż, moje życie to nie książka, w której głównego bohatera z gangu kojarzą dosłownie wszyscy. Jednak jakimś cudem policja nie może go dopaść. Jeśli jesteś mafiozem, dbasz o dyskrecję. Im mniej ludzi wie tym lepiej dla ciebie.

— No tak faktycznie. Twój mąż się nim zajmuje. — Zauważyła, sprawdzając coś na komputerze. Tak ona nie wiedziała, że się rozwodzimy. To był fakt znany w naszych mało legalnych kręgach. — Leży w sali dwieście siedem... W ogóle co u Chiaro?

— Bardzo dobrze. Była na kilka dni w odwiedziny u wujka. Jest kłębkiem nieposkromionej energii i moim małym promykiem. Czyli nic się nie zmieniło. — Zauważyłam, pozwalając sobie na mały uśmiech.

— Matko jednak bycie tobą to marzenia. — Stwierdziła żartobliwie kobieta.

— Oj uwierz mi, tylko tak się wydaje. — Zapewniłam, ruszając w stronę windy. — Dzięki i udanej zmiany. — Dodałam, odchodząc.

Wysiadłam do windy i wybrałam odpowiednie piętro. Dobrze znałam rozkład szpitala. Dlatego nie potrzebowałam dalszych instrukcji. Kiedy w końcu dotarłam na odpowiednie piętro, ruszyłam na sam koniec długiego korytarza. Uśmiechnęłam się szeroko do dwóch ochroniarzy, których oczywiście przekupiłam. W końcu jasnym było, że Victor będzie miał ochronę. Zwłaszcza po tym, co się stało.

Jeden z mężczyzn otworzył mi drzwi. To nie był film. Dlatego nie wyjęłam gotówki i im jej nie wręczyłam. Szpital był monitorowany. I chyba podejrzanym byłoby, gdybym dawała pieniądze ochronie gościa, który dwa dni wcześniej omal nie zginął.

Weszłam do środka i spojrzałam na wilkołaka. Jego organizm widocznie nie regenerował się tak dobrze, jak powinien. Czego sam był sobie winien. Za młodu Victor brał, by być silniejszym. A niestety wilczy organizm reaguje gorzej na prochy niż ludzki. Więc dzisiaj North był pod względem regeneracji niemal jak zwykły człowiek.

— Ładnie tutaj. — Rzuciłam podchodząc do stolika, na którym stały kwiaty. Przyjrzałam się im i przeniosłam na niego spojrzenie, uśmiechając się cwaniacko.

— Ty to wszystkich kupisz. — Syknął widocznie niezadowolony moją obecnością.

— Każdy ma swoją cenę. Wystarczy ją poznać. — Zauważyłam, podchodząc bliżej niego. — Oj Victor. I pomyśleć, że żeby tego uniknąć, wystarczyło się zgodzić.

— Jesteś tchórzem, który załatwia wszystko przez osoby trzecie. — Zauważył widocznie podirytowany. Wkurzało go to, że przegrywał. I to z przeciwnikiem, którego śmiał znieważyć.

— Ja po prostu nie przyjmuje odmowy. A ty znając mojego ojca, powinieneś wiedzieć, że kiedy Saffer coś, proponuję... No cóż, my nie proponujemy. My informuje, dając wam złudne poczucie wyboru. — Wyjaśniłam, spoglądając na urządzenia monitorujące jego funkcje życiowe. — Więc z mojego wywodu powinieneś już wywnioskować, że będziemy się bić. Jak prawdziwe wilki.

— Nie zabijesz mnie tu i teraz? — Spytał, zapewne jeszcze chwilę temu był pewien, że właśnie po to tu przyszłam.

— Nie jestem tchórzem. I mam honor. Będę walczyć uczciwie. W walce, do której cię zmusiłam, ale to tylko szczegół. — Zauważyłam, wzruszając obojętnie ramionami. — Powiedz mój mąż to dobry lekarz?

— Nie zgrywaj dobrej żonki. Nie jestem idiotą. I wiem, że ta twoja latorośl jest córką Casasa. — Zauważył, jednak tym się nie przejęłam. To kłamstwo i tak już powoli szło do kosza. — Nigdy nie zapomnę, jak latałaś za nim jako dwudziestolatka. To oczywiste, że dzieciak jest jego.

— Wow. Wcześnie się zorientowałeś. — Parsknęłam rozbawiona. Widocznie chciał mi dopiec. Jednak coś mu nie wyszło. — Byłam zakochana. Jednak wiem, że tak zimny dupek kochający tylko siebie nigdy tego nie pojmie. Więc powiem tylko, że pewnie poślubię Santiago. A ty nie jesteś zaproszony na, ślub... No w sumie to chyba oczywiste. Nie miałabym pojęcia gdzie usadzić trumnę. — Mruknęłam, wychodząc z sali.

Tak właśnie wygrywa się wojny.

Alfa mafii: Tom IIحيث تعيش القصص. اكتشف الآن