XXII

558 41 9
                                    

Weszłam do gabinetu, zarzucając włosy na plecy. Kilka lat temu miałam pomysł, by je obciąć. Jednak ostatecznie zrobiłam coś odwrotnego i je zapuściłam. Ostatecznie będąc całkiem zadowoloną, z efektu. Pewnie głównie dlatego, że zaczęłam o te włosy bardziej dbać i teraz były w owiele lepszym stanie niż kiedyś. Już nawet pomijając fakt, że nosiłam doczepy by te włosy zagęścić. Zresztą ta nazwijmy ją "nowa ja" , która pojawiła się po wyjeździe Santiago, lubiła o siebie dbać. Doczepiałam rzęsy u kosmetyczki, robiłam brwi i paznokcie. Dbanie o sobie stało się moją małą obsesją, przez co ludzie mawiali, że jestem pusta i plastikowa. Jednak mi całkiem szczerze latało to koło dupy. Byłam jedyną osobą, którą musiałam znosić całe życie, od narodzin do śmierdzi. Dwadzieścia cztery godziny siedem dni w tygodniu. Więc byłam też jedyną osobą, która musiała czuć się dobrze z Seleną Saffer. A ja dobrze czułam się, kiedy zrobiłam rzęsy i paznokcie, krocząc przez życie w absurdalnie drogich szpilkach.

Poza tym żyłam już tak długo by nauczyć się o pewnych facetach jednej ważnej rzeczy. Oni nie lubili naturalnych dziewczyn. Lubili zrobione dziewczyny, jednak na tyle delikatnie by mieściło się to w granicach naturalności, którą oni uważali za słuszną. W końcu lubili duże dupy i cycki jednak tylko w komplecie z płaskimi brzuchami. Oczywiście nie wszyscy faceci tacy byli. Jednak niestety ja miałam te wątpliwą przyjemność spotykać głównie takich na swojej drodze.

Usiadłam na krześle przy biurku uwcześnie, zabierając ze sobą szklankę whiskey. Przycisnęłam odpowiedni przycisk na telefonie stacjonarnym i założyłam nogę na nogę, by było mi wygodnie.

— Przyślij mi tutaj mojego szefa ochrony. — Poleciłam, zabierając palec z guzika. Nie musiałam otrzymywać odpowiedzi, by wiedzieć, że moja asystentka wszystkim się zajmie. Była niezawodna. Zawsze punktualna i kulturalne. Do tego stopnia, że czasem zastanawiałam się, czy na pewno nie jest robotem. I muszę przyznać, że bardzo mi tym imponowała.

Po chwili usłyszałam lekkie pukanie do drzwi. Rzuciłam krótkie "proszę", obserwując jak te się uchylają. Szybko dostrzegłam w nich postawnego mężczyznę w kamizelce kuloodpornej, którą ten miał spaczenie nosić bez przerwy.

— Wszyscy ludzie Victora Northa mają zniknąć z tego budynku. Mają od dzisiaj całkowity zakaz wstępu. — Poleciłam, na co ten skinął głową na znak, że rozumie. Rzadko zadawał pytania. Raczej liczył się z moim zdaniem i wierzył w mój instynkt przywódcy. Dlatego też go lubiłam. — A i jeszcze jedno. Zrób coś z Northem. Jakąś bombą czy coś. Zaskocz mnie. — Poleciłam, pokazując mu ruchem ręki, że może już wyjść, co ten uczynił. Mijając się w drzwiach z kolejnym postawnym mężczyzną.

— Załatwiliśmy problem. Straty nadal są jednak zminimalizowane. — Zapewnił Santiago, podchodząc do mojego biurka. — Wysłaliśmy ciężarówki dosyć daleko. Jednak nie wątpię, że policja je sprawdzi. Dlatego wysłaliśmy kilka czystych ładunków.

— Policją aż tak się nie martwię. Większość glin siedzi u mnie w kieszeni lub już niedługo będzie siedzieć. — Zapewniłam huśtając się lekko w fotelu na boki. Nie lubiłam pozostawać w miejscu. Jak większość wilkołaków przepełniała mnie energia. Co było momentami bardzo irytujące. — Bardziej wkurza mnie Victor. I myśli, że pewnie ktoś z zarządu też jest po jego stronie.

— I co z tym zrobisz? — Dopytał, krzyżując ramiona na piersi. Pozostał rozpięte kilka pierwszych guzików koszuli, a jego włosy były nieułożone. Dawało to wrażenie niechlujności jego stroju chociaż wiedziałam, że on robi to specjalnie. Lubił tak wyglądać. Jakby jedynie wstał z łóżka i wyszedł, nadal wyglądając zjawiskowo.

— Załatwię chuja, potem zajmę się resztą. On i tak jest moim głównym problemem. Inni nigdy by się nie zbuntowali, gdyby nie on. — Stwierdziłam, przyglądając się latynosowi. Znałam część tych wilków całe swoje życie. I wiedziałam, jacy są. Lubili bezpieczeństwo i stabilność, które dawał im wspólny przywódca. Sami nie wzięliby na siebie tej odpowiedzialności. Dlatego mimo zgrzytania zębami przyjęli moje rządy. Jednak teraz kiedy mogli podlegać Victorowi byli gotowi wybrać jego. — Więc mam wszystko pod kontrolą.

— Pewna siebie Selena wróciła. — Zauważył, co spotkało się z moim zadziornym uśmiechem. Nie lubiłam tracić tego wewnętrznego ognia. Pewności siebie, która w sobie odnalazłam i dzięki której przetrwałam już naprawdę nie jedno. Nienawidziłam być słaba. Płakać. Potrzebować ratunku. Bo kochałam być samowystarczalna. Mieć siłę w sobie nie kimś innym. Jednak niestety czasem traciłam te wewnętrzną iskrę. Upadałam na samo dni, z którego musiałam się podnieść. — I podoba mi się to, że ta niezależna i samowystarczalna kobieta, która może mieć każdego, patrzy na mnie jak na Greckiego boga.

— Czyli twierdzisz, że jesteś greckim Bogiem? — Spytałam rozbawiona, na co ten skinął głową zadowolony. — W sumie by się zgadzało. W końcu zawsze mają skromne członki. — Zauważyłam podnosząc się z fotela, w akomplaniamencie jego zdegustowanego prychnięcia. Parsknęłam lekkim śmiechem, nalewając sobie alkohol który popijałam w międzyczasie. — Przyjdź dzisiaj do mojego domu. Praca nie jest dobrym miejscem, by rozmawiać o naszym dziecku.

— Czyli temat się nie zakończył? — Dopytał zapewne pewny, że będę od niego uciekać. Jednak ja byłam dorosła. A dorośli ponoszą konsekwencje swoich czynów i powinni je przyjmować z pokorą.

— Kiedy powiedziało się A, wypada powiedzieć też B. — Mruknęłam, chociaż to nie był dla mnie najprzyjemniejszy temat. Zwłaszcza że teraz musiałam wszystko powiedzieć rodzinie. A znając mojego ojca, będzie wielce zdegustowany moim postępowaniem.

Znalazł się kurwa Święty i nieomylny ideał.

— Więc przyjdę. I przyniosę prezerwatywy. W końcu dwukrotne powtarzanie jednego błędu to straszna głupota. — Zauważył, kierując się do wyjścia pewien, że mnie zgasił. Jednak ja nie byłam grzeczną dziewicą, by czerwienić się na słowo prezerwatywa i samą myśl o seksie.

— Nie musisz. Mam pudełko w szufladzie. Wybierzesz sobie, jaką tylko będziesz chciał. — Zapewniłam posyłając w jego stronę szeroki uśmiech, który ten odwzajemnił.

— Tak. Z taką kobietą mógłby spędzić resztę życia. — Zapewnił, wychodząc z mojego gabinetu.

Poczułam przyjemne ciepło w okolicach serca na jego słowa. Całkiem szczerze od dawna nie myśłam o małżeństwie w takich kategoriach. To, co przeszłam sprawiło, że małżeństwo stało się dla mnie transakcją. Opłacalnym biznesem, na który trzeba patrzyć jak na kolejny przekręt. I chociaż ślub z Santiago również był opłacalny, nie chodziłoby o korzyści. Mogłabym wyjść za osobę, na której naprawdę mi zależało. Ułożyć sobie z nią życie i mieć rodzinę, o której posiadaniu już dawno przestałam marzyć.

Kochający mąż i kilkoro dzieci. No tak, kiedy byłam młodsza, nie marzyła mi się gromadka dzieci. Wtedy chciałam szaleć i nie w głowie było mi bycie odpowiedzialną. Jednak teraz myślę, że do tego dojrzałam. I chciałam mieć trójkę dzieci. Tak trójka zdecydowanie była moim marzeniem.

Nie dosyć. Zdecydowanie wybiegłam za daleko w niepewną przyszłość. Santiago może być teraz ojcem Chiaro jednak nie powiedziane, że chciał być moim mężem. I zdecydowanie nie powinnam się na to nastawiać.

Lepiej zakładać najgorsze, by być na to gotowym lub miło się rozczarować.

Przepraszam za wszystkie błądy i to, że rozdziałe nie było tak długo. Jednak robię prawo jazdy, mam maturę i egzamin zawodowy więc no cierpię trochę na brak czasu.
Jednak teraz postaram się to nadrobić z racji tego wolnego

Alfa mafii: Tom IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz