XXI

585 47 10
                                    

SELENA

Spałam spokojnie, wtulając się w tors Latynosa. Nie planowałam wstawać. Byłam zmęczona wszystkim, co wydarzyło się ostatnimi czasy. Chciałam w końcu porządnie się wyspać. Mieć jeden dzień, podczas którego już od momentu uchylenia powiek nie będę zmuszona myśleć o mafii i całym tym głównie w którym siedziałam. Jednak moje życie nie bywało tak proste. I nawet przez chwilę nie mogłam zapomnieć, kim byłam. Przywódczynią potężnej wilczej mafii, którą chciał zabić nie jeden. I której sojusze sypały się jak domek z kary. Osłabiając ją, niczym mocny podmuch wiatru.

Kiedy tylko usłyszałam strzały, gwałtownie otworzyłam oczy. Nim zdołałem przeanalizować co się stało, odruchowo zepchnęłam Santiago z łóżka sama schodząc na ziemię. Niewiele myśląc przewróciłam łóżko, by to chociaż częściowo nas osłoniło.

— Nic ci nie jest? — Spytałam spoglądając na wciąż zszokowanego bruneta, którego dociskałam do ziemi własnym ciałem. Jednocześnie częściowo, go osłabiając.

— Nie. — Zapewnił biorąc głębszy wdech. Widocznie był zszokowany. Zresztą nie mniej niż ja. — Obróć się. — Polecił starając się obrócić nas tak by to on był na górze. Zamierzał sam posłużyć za żywą tarczę jednak ja nie zamieszałam się na to zgodzić.

— Jeśli myślisz, że jestem słabą kobietką, która ukryje się za twoimi plecami, kiedy zrobi się gorąco, to jednak słabo mnie znasz. — Zauważyłam, dociskając go mocniej do ziemi.

Nienawidziłam, kiedy faceci tak mnie traktowali. Jak księżniczkę która miała dojść na samą myśl o tym, że przystojny szef mafii miałby ją ochronić. Przy okazji, narażając siebie. Byłam silną i niezależną kobietą. Głową rodziny, która mimo chwil słabości umiała ochronić siebie sama. I nie lubiła, kiedy ktoś chciał ją osłaniać. Głównie dlatego, że chciałamby postrzegali mnie jako równą mężczyźnie. A tak by się nie stało, gdybym pozwalała się chronić.

Strzały ucichły stosunkowo szybko. Zapewne moja zleniwiała ochrona wreszcie ruszyła dupy. Ostrożnie podniosłam się z Santiago uważając, by mimo wszystko nie oberwać. Napastnicy mogli nie być tacy głupi. I mogli uznać, że poczekają aż, jak skończona kretynka im się odsłonie. Jednak wychodziło na to, że to nie był ich plan.

— Zabije go. Gołymi rękami na oczach żony i syna. — Warknęłam, podnosząc się z ziemi. — Nawet nie będę się nad nim rozdrabniać. Szkoda czasu na torturowanie takiego śmiecia.

— Sel spokojnie. — Casas podniósł się z ziemi i złapał moje ręce. Widocznie chciał mnie uspokoić. Tak bym nie zrobiła nic głupiego. — Nie działaj pod wpływem emocji. Bo jeszcze zrobisz coś głupiego. Czego potem będziesz żałować.

Już miałam coś odpowiedzieć, kiedy drzwi do sypialni gwałtownie się otworzyły. Stanął w nich Ian, sapiąc jakby właśnie przebiegł maraton.

— Macie coś? — Spytałam, wyrywając dłonie z uścisku Santiago. Ominęłam go i podeszłam bliżej wilkołaka.

— Gonimy ich. Kiedy już ich złapiemy, przesłuchamy ich tak, że rodzone matki ich nie poznają. — Zapewnił, prostując się dumnie. — Jednak podejrzewany, że ktoś z ochrony zdradził. Nie ma innej możliwości.

— Więc sprawdź swoich ludzi. Każdego z osobna tak dokładnie jakbyś szukał mordercy córki. — Poleciłam, na co mężczyzna pokiwał głową na znak zrozumienia. — Teraz idź. — Rzuciłam a ten wyszedł z sypialni, zamykając za sobą drzwi.

— Co planujesz Saffer? — Spytał Latynos, a ja spojrzałam na niego ze spokojem w oczach. Zdołałam już się uspokoić. A raczej zdołałam ukryć poirytowanie. Byłam dobra w tuszowaniu emocji.

— Złożę wizytę Victorowi. Na pewno się ucieszy. — Zapewniłam jak gdyby nigdy nic, wchodząc do garderoby.

Podeszłam do jednego z wieszaków i zgarnęłam z niego czarny garnitur z wcześniej dobraną do niego obcisłą koszulką z mocno wyciętym dekoltem. Ubrałam na siebie wybrany komplet, do którego dobrałam czarne szpilki z czerwoną podeszwą. Na twarz nałożyłam makijaż, skupiając się na podkreśleniu oczy i ust. Włosy wyprostowałam i wyszłam z pokoju, napotykając na swojej drodze Santiago.

— Porozmawiam z twoim bratem i jeszcze dzisiaj wyślemy kilka transportów. Mamy już kupców. — Wyjaśnił, na co skinęłam głową zadowolona. Wreszcie jakieś dobre wieści. — Zobaczymy też co możemy zrobić, w sprawie ukradzionego towaru.

— Od kiedy tak dobrze się z nim dogadujesz? — Spytałam zdziwiona, unosząc jedną brew.

— To dobru gość do robienia interesów. Szanuje go na szczeblu relacji zawodowej. Chociaż prywatnie za nim nie przepadam. W tej branży trzeba umieć oddzielić uczucia prywatne od zawodowych. — Wyjaśnił, na co skinęłam głową. Miał rację. W tej branży siedziała masa skurwieli, których udawałam, że lubię, bo interesy z nimi były mi na rękę.

Wyszłam do garażu i uśmiechnęłam się mimowolnie. Kolejna dobra wieść była taka, że w końcu dostałam swój samochód. I rzeczywiście był idealny. Dokładnie tak jakby ktoś urzeczywistnił moje motoryzacyjne marzenie.

Wsiadłam do samochodu i z piskiem opon ruszyłam w drogę. North mieszkał stosunkowo niedaleko mnie w ogromnym domu. Facet lubił przepych. Zależało mu, by inni wiedzieli, że ma pieniądze. Lubił to pokazywać i się tym chwalić. Czego w nim nie lubiłam. Był strasznym materialistą i oceniam wartość ludzi po pokaźności ich kąta.

Stanęłam przed bramą, by przedstawić się ochroniarzowi. Victor był chroniony lepiej niż prezydent i zdecydowanie lepiej niż ja. Co już było dla mnie znakiem, że coś knuje.

— Selena Saffer. — Przedstawiłam się jednak nim młody chłopak zdołał coś odpowiedzieć starszy, który dobrze mnie znał otworzył bramę skracając zbędne monologi.

Wjechałam na podwórko i wysiadłam z samochodu. Jak gdyby nigdy nic weszłam do domu, kierując się dźwiękami rozmów. Przekroczyłam próg jadalni kompletnie ignorując zdziwienie syna i żony mężczyzny. Stanęłam przed nim, obdarzając go sztucznym uśmiechem.

— Przebaczyłam Ci wiele rzeczy. — Zauważyłam, zgarniając ze stołu nóż. — Jednak teraz wkroczyłeś na bardzo cienki lód. Zresztą ty doskonale o tym wiesz. Rodziny mafijne nie lubią, kiedy ktoś napada ich bliskich. Rozkazuje strzelać do ich sypialni. Tych, w których pieprzą małżonków. W których bawią się ich dzieci i przesiadują z rodzeństwem i rodzinami. Ty już dobrze znasz ten ból. W końcu straciłeś, córkę pamiętasz? — Spytałam wspominając Madeleine, która zabito, kiedy kończyła piętnaście lat. — Przykro by było, gdybyś stracił też syna. — Zauważyłam, podchodząc do chłopaka od tyłu. Przyłożyłam mu nóż do gardła, na co ten widocznie się spiął.

— Jak śmiesz przychodzić tutaj i grozić mojej rodzinie? — Spytał, podnosząc się gwałtownie z krzesła. Uderzył otwartymi dłońmi o blat stołu, co nie zrobiło na mnie większego wrażenia. Podobnie jak mordercze spojrzenia jego żony.

— Jak śmiałeś zaatakować mnie w moim domu? — Spytałam, ignorując jego pytanie. — Victorze nie wkurwiaj mnie i nie próbuj robić ze mnie idiotki. Teraz to otwarta wojna. Nie masz już czego szukać w szeregach MOJEJ mafii. — Oświadczyłam, podkreślając słowo mojej. — Stałeś się moim wrogiem numer jeden i teraz sama ci współczuję. Bo przed końcem tygodnia utoniesz w rzece odziany jedynie w czarny worek. — Zapewniłam poprawiając nóż w dłoni, którym rzuciłam tak, że wbił się do ściany zaraz obok głowy mężczyzny. — Zagrożenie mojej rodzinie to najgłupsza rzecz, jaką zrobiłeś w całym swoim życiu. I pożałujesz jej bardzo szybko.

— Nie Seleno. To ty pożałujesz tego, że bezprawnie zgarnęłaś mój tytuł. — Oświadczył, niemal plując we mnie jadem.

Bez słowa ruszyłam do wyjścia. Gdybym teraz go zabiła, nie wyszłabym z tego domu żywa. Nie byłam aż tak głupia. Dlatego posłusznie odjechałam gotowa wypalić cały świat Victora Notha aż do gołej ziemi.

Alfa mafii: Tom IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz