XVII

496 40 15
                                    

SELENA

Szłam przez podziemny parking, jednocześnie szukając w torebce kluczyków od samochodu. Miałam już dzisiaj wszystkiego dosyć. Cały dzień siedziałam w biurze i zajmowałam się papierkową robotą, która była chyba najgorszą częścią prowadzenia własnej firmy. Oczy bolały mnie od wpatrywania się w komputer i dokumenty, które miały tak małą czcionkę, że ledwo coś na nich widziałam. Ciało bolało mnie od siedzenia w jednej pozycji i byłam zajebiście głodna. Więc, zamiast wrócić do domu musiałam pojechać na jakieś zakupy. Bo moja lodówka była już prawie tak pusta, jak ja.

W końcu w tym bałaganie odnalazłam kluczyki. Otworzyłam samochód i wrzuciłam do niego zakupy i torebkę. W której mogłabym w końcu posprzątać. Niestety nic nie mogłam poradzić na swój straszny zwyczaj wrzucania do niej dosłownie wszystkiego. A potem narzekania, że jest ciężka i nic w niej nie mogę znaleźć.

Otworzyłam drzwi od strony kierowcy i gwałtownie odwróciłam głowę w prawo. Miałam nieodparte wrażenie, że coś usłyszałam. Jednak po tylu godzinach pracy mogło mi się już wydawać. Definitywnie powinnam coś zjeść i iść spać.

I może trochę ograniczyć alkohol. Ale tylko troszkę.

— Dobra dosyć. — Mruknęłam, kiedy usłyszałam warczenie. — Jak chcesz się bić to chodź, a nie ukrywasz się jak tchórz. — Warknęłam, zamykając drzwi samochodu.

Może to było lekko nieodpowiedzialne, jednak była trzecia w nocy a ja stałam na środku podziemnego parkingu. Na którym stało może z pięć samochodów. Tylko wariaci i pracoholicy mojego pokroju prowadzą taki tryb życia. W końcu kto normalny chodzi po całodobowym o trzeciej w nocy, bo brakło mu mleka? No tylko wariaci.

Odsunęłam się od samochodu i rozejrzałam po parkingu. W końcu w mroku dostrzegłam jasne ślepia, które bez wątpienia nie były ludzie. Zrobiłam kilka kroków w tę stronę a zwierzę zrobiło to samo. Gigantyczny wilk o futrze wpadającym w rude odcienie stał kilka metrów dalej, wysoko podnosząc uszy i ogon. Warczał jednocześnie podnosząc wargi, które uwydatniały, zęby a ich fałd chronił nos, który był u wilków bardzo czuły. Zwierzę stało, prostując się dumnie i rzucając mi wyzwanie do walki.

— Idealna godzina na walkę na podziemnym parkingu. Nie ma co. — Mruknęłam przymykając oczy, które po otwarciu przybrały czerwony kolor.

Wilkołaki który żyły dziko i należały do dzikich watah miały złote oczy po przemianie. Kolor czerwony zarezerwowany był dla wygnańców i wilków, które urodziły się jak ja w miastach poza watahami. Podobnie jak czerwone znamię, które u mnie znajdowało się na nodze. Chociaż u każdego było ono umiejscowione w innym miejscu.

Niewiele myśląc, zmieniłam formę z ludzkiej na wilczą. Wyprostowałam się dumnie i skupiłam spojrzenie na drugim wilkołaku. Przybrałam postawę dominującą i zaczęłam warczeć, licząc, że to go zniechęci. Jednak on też był alfą. Więc moje wpływy na niego były mniejsze niż w przypadku innych rang.

Wilk na nic nie czekając, rzucił się na mnie. Starał się zaatakować okolice mojej szyi jednak ja skutecznie się broniłam. Napieraliśmy na siebie ciałami, wbijając w siebie pazury i atakując się zębami.

Wilkołaki nie do końca były jak wilki. Nie kierowały nami tylko instynkty. Byliśmy w końcu po części też ludźmi. Mieliśmy intelekt, z którego umieliśmy przynajmniej w większości korzystać. Dlatego nasze walki nie przypominały idealnie tych toczonych przez dzikie wilki.

W końcu udało mi się przewrócić samca. Chciałam zacisnąć szczęki na jego gardle, jednak on był szybki. Podniósł się z ziemi wbijając, kły w moje ciało. Odskoczyłam momentalnie, kiedy tylko poczułam ból. Wilk zyskał przewagę.

Było to dosyć jasne. Rzadko walczyłam czy w ogóle przybierałam te drugą formę. Więc byłam w niej słabsza. Nie miałam tak opracowanych ruchów i umiejętności, które teraz mogłabym wykorzystać. A wilkołak, z którym walczyłam definitywnie miał w tym doświadczenie.

I pewnie byłabym skazana na porażkę, gdyby nie drobna pomoc.

Odwróciłam głowę, ponownie słysząc warczenie. Tym razem dostrzegłam wilka, którego znałam. Na nic nie czekając, rzucił się na mojego napastnika. Szybko przygwoździł go do ziemi z moją małą pomocą. Na nic nie czekając, skręciłam mu kark i z niego zeszłam.

Wróciłam do ludzkiej formy, spoglądając na swój bok. Na szczęście rany nie były głębokie i miały szanse szybko się zagoić.

— Nie musiałeś mnie ratować. — Zapewniłam spoglądając na Santiago, który zakładał na siebie ubrania. — Co ty tutaj w ogóle robisz?

— To jedyny sklep działający całą dobę w okolicy. A ja byłem głodny. — Wyjaśnił, a w tym właśnie momencie mój brzuch zaburczał. Super doskonały moment. — Widzę, nie tylko ja byłem głodny.

— A po co innego miałabym przyjść do sklepu tak późno? — Spytałam całkiem nieświadomie, sama siebie podkopując. Bomba.

Chcąc oszczędzić sobie wstydu, nic już nie powiedziałam. Jedynie podeszłam do samochodu i otworzyłam bagażnik. W nim leżała torba, z której wyjęłam ubrania i na siebie założyłam. Była to zwykła biała koszulka, czarne rurki z dziurami na kolanach i białe trampki. To nie był mój styl. Ostatni raz zapewne byłam tam ubrana jakoś w liceum. Jednak były to ubrania Caroline, od której pożyczyłam samochód. Kiedy ta przyszła do mojego brata do pracy i dowiedziała się, że nie mam samochodu, zostawiła mi swój. Twierdząc, że ona pojedzie z Dante a mi może się bardziej przydać. I się nie pomyliła.

Czasem zastanawiam się, czy nie jest jakimś medium, czy coś w tym stylu.

Ubrania o dziwno pasowały na mnie dosyć dobrze. Po ciąży nieco zmieniły mi się proporcje ciała. Jak u każdej wilczycy. Więc teraz ubrania rudowłosej nie wisiały na mnie jak worki.

— Czemu tak patrzysz, jakbyś zobaczył ducha? — Spytałam spoglądając na Santiago, który stał i wpatrywał się we mnie jak zahipnotyzowany.

— Nie przywykłem do oglądania cię w tak... Normalnym wydaniu. — Oświadczył po chwili wahania. Już nawet nie zwracałam uwagi na fakt, że było mi widać całe piersi, bo nie miałam na sobie stanika. Zresztą ten facet widział mnie już w bardziej intymnych sytuacjach. — Chodźmy do mnie. Zjemy coś razem.

— Dlaczego uważasz, że się zgodzę? — Spytałam, unosząc jedną brew. Zjedzenie z nim kolacji byłoby jedną z poważniejszych głupot, jakie zrobiłam na już dosyć pokaźnej liście.

— Bo Wilkołaki to nie samotnicy. Nie lubimy samotnie spędzać dni, a ty i tak robisz to bardzo często. — Zauważył, wsiadając do swojego samochodu. Jakby wiedział, że nie muszę usłyszeć nic więcej.

Bo nie musiałam. Zawsze wbrew zdrowemu rozsądkowi szłam za nim niczym wierny piesek. Czego prędzej czy później zawsze żałowałam.

Wsiadłam do samochodu i go odpaliłam. Szukałam przez chwilę motywacji, by tego nie robić. Jednak takiej nie znalazłam. Zjedzenie z nim kolacji wydawało się bardzo atrakcyjne w porównaniu do perspektywy samotnego jedzenia i picia alkoholu przy okazji udając, że wcale nie czuje się samotna.

Dlatego na przekór głosowi w mojej głowie, który krzyczał, że mam odpuścić pojechałam za Santiago.

Alfa mafii: Tom IIWhere stories live. Discover now