V

630 42 3
                                    

Wysiadłam z samochodu i spojrzałam na budynek, który był moim domem. Po wykonaniu pracy postanowiłam od razu tutaj wrócić. Spotkanie z moimi wspólnikami miało odbyć się jutro. Niestety wszyscy byliśmy dorosłymi ludzi ze swoimi obowiązkami. I nie mogliśmy rzucić wszystkiego od tak, bo ja tak chciałam. Starałam się zawsze być w tym temacie wyrozumiała. Nie chciałamby ktoś zostawiał dzieci, z którymi obiecał się pobawić, bo ja tak chciałam. I może było to głupie. Jednak takie wyznawałam zasady. Poza tym oni też mileli prace. Ważne spotkanie i inne naglące sprawy. Dlatego starałam się dopasować do ich grafiku. Dzięki czemu ci ludzie darzyli mnie sympatią, a tego potrzebowałam. Wiernych ludzi, którzy czują, że nie tylko moje zdanie się liczy.

Weszłam do domu i zdjęłam ze stóp szpilki, które po całym dni noszenia nie były już najwygodniejsze. Odłożyłam je na bok i weszłam do salonu przyglądając się Harry'emu, który rozmawiał z opiekunką Chiaro.

Młoda wilczyca była dobrą kobietą. Pochodziła z wielodzietnej rodziny i zdecydowanie miała rękę do dzieci. Poza tym mała od razu obdarzyła ją sympatią. A wbrew pozorom to dziecko nie lubiło każdego. I jeśli kogoś nie lubiła a ten ktoś, chociaż się do niej zbliżył od razu zaczynała płakać, jakby ktoś co najmniej robił jej krzywdę.

— Panni Saffer. — Zawróciła się do mnie, na co skinęłam głową. — Do zobaczenia. — Rzuciła, kierując się do wyjścia. Była omegą którą odeszła z dzikiej watahy. Przez co czuła przede mną ogromny respekt. Kiedy spotkałyśmy się po raz pierwszy wpatrywała się w swoje buty nie umiejąc nawet na mnie spojrzeć. Więc i tak było już dużo lepiej.

— Wcześnie dzisiaj wróciłaś. — Zauważył mój mąż, podając mi córkę, która wcześniej trzymał na rękach.

— Dużo się dzisiaj wydarzyło. To już nie na moje nerwy. — Oświadczyłam, siadając na skórzanej kanapie. Harry usiadł obok mnie, widocznie chcąc posłuchać co się dzisiaj stało. I to w nim uwielbiałam. Zawsze miał czas i chęci, by mnie wysłuchać. Co było wyczynem. Bo momentami nawet ja już nie miałam do siebie siły. — Dominic stracił firmę przewozową. Więc nawet nie chce wiedzieć, jakie to będą dla mnie straty. Poza tym wychodzi na to, że Victor w końcu uderzył.

— Ten stary ch... — Zaczął, jednak ugryzł się w język ze względu na małą. — Ten dziad, który przyszedł na nasz ślub ubrany na czarno i stwierdził, że prezentu nie przyniósł, bo i tak mamy za dużo? — Dopytał, przyglądając mi się z uwagą.

— Dokładnie tak. — Przyznałam, głaszcząc córkę po plecach. To był czas jej drzemki, dlatego to była tylko kwestia chwili jak zaśnie. Ta mała działała jak w zegarku, co bardzo ułatwiało nam życie.

— Dziwię się, że jeszcze go nie zastrzeliłaś. Myślałem, że za taką zniewagę od razu idzie się do piachu. — Rzucił widocznie bardzo poważnie, na co parsknęłam śmiechem.

— Bawi mnie twoje wyobrażenie o maffi. Jesteś totalnie uroczy, kiedy z takim przekonaniem twierdzisz, że powinnam zabijać każdego kto, chociaż krzywo na mnie spojrzy. — Stwierdziłam, uśmiechając się szeroko. Naszemu małżeństwu można by zarzucić mnóstwo rzeczy. Jednak Harry był w swojej naiwności i niewiedzy tak uroczy, że wybaczałam mu wszystko. — To tak nie działa skarbie. Trupy rodzą pytania. A tych nie trzeba mi zbyt wielu.

Harry nigdy nie był mafiozem. Wywodził się z dobrze sytuowanej rodziny lekarzy. Jego ojciec był chirurgięm a matka szanowanym kardiologiem. Starszy brat kończył chirurgię z wyróżnieniem a on starał się iść w ich ślady. Już pomijając fakt, że dziadkowie też byli lekarzami i to z obu stron. Kuzynostwo było lekarzami, prawnikami i ogólnie związani byli z szanowanymi zawodami. Dlatego presja wywierana na nim od dziecka była ogromną. A poślubienia właścicielki klubów było mało udanym posunięciem. Jednak jego rodzina jakimś cudem mnie zaakceptowała. A jego rodzice wydali się całkiem mnie lubić. Pomijając jego kuzynów, którzy traktowali mnie jak obiekt pożądania i zawsze komentowali mój wygląd, bo dla nich byłam idiotką, która poślubił tylko dla zgrabnego tyłka. W końcu co innego można było widzieć w tak pustej kobiecie, która wszystko dostała od tatusia? No, ale wracając. Jego rodzina nigdy nie była zamieszana w krzywe biznesy. A Harry jedyną mafię, jaką znał, była ta z filmów i seriali. Dlatego jego pojęcie w tych tematach było marne.

— Ta jasne. Uważaj, bo uwierzę, że nie mordujesz pięciu ludzi dziennie i to jak masz dobry humor. — Prychnął, na co szturchnęłam go stopą. Ręce miałam zajęte przez córkę i tylko dlatego załatwiłam to w taki sposób. — Ej, bo oskarżę cię o znęcanie się nade mną.

— Spróbuj moi prawnicy zmiotą twoich z powierzchni ziemi. — Zapewniłam, a ten wstał z miejsca i wziął ode mnie małą. Położył ją do kojca, który stał obok i przykrył ją kocykiem. Uwielbiałam w nim to jakim był dla niej ojcem. Czułym i troskliwym. Bez wahania oddałby za nią życie i tego byłam pewna. — Ale to prawda. Nie jestem zbyt subtelna. Jednak Victor to nie jakiś diler z ulicy, którego śmierć nikogo by nie obeszła. Ludzie szybko zauważyliby jego brak. A wieść o jego śmierci byłaby głośnym tematem.

— To przykre, że śmierć jednego jest ważniejsza niż innego. — Stwierdził, przyciągając mnie do siebie. Oparłam głowę o jego ramię, a ten mnie objął.

— Wiem. Niestety taki jest ten świat. Kiedy znajdą zwłoki dilera włożą je do kostnicy i ostatecznie spalą, bo nie znajdzie się nikt kto choćby mógłby je zidentyfikować. Jednak kiedy umrze ktoś taki jak Victor, mówią o tym wszyscy i każdego to wzrusza. Niestety. Zawsze będą ludzie ważni i zwykłe pionki. — Stwierdziłam a Harry już miał mi odpowiedzieć, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi.

Niechętnie podniosłam się z kanapy i podeszłam do nich. Od razu do moich nozdrzy doszedł straszny smród. Spojrzałam w dół i zobaczyłam karton pełen ryb. Martwych ryb pozbawionych głów.

— Z filmów nauczyłem się tyle, że to groźba śmierci. — Rzucił Harry, który ominął mnie i zabrał karton, by wyrzucić go do kontenera na śmieci.

— I tyle dobrze cię nauczyli. — Oświadczyłam, podnosząc z ziemi kartkę. Która widocznie była częścią przesyłki.

Ty będziesz następna.

— Mogli się bardziej postarać. — Stwierdził brunet, wzruszając ramionami. Będąc moim mężem przywykła już do gróźb i te nie robiły na nim większego wrażenia.

— To miało być wymowne niepoetyckie. — Zauważyłam, zgniatając kartkę. — To nie przypadek, że przynieśli to tutaj. To groźba też względem ciebie i małej.

— Wiem, że nie lubisz ochrony plączącej się po ogródku. Jednak może warto ich tutaj przysłać. — Zaproponował, na co skinęłam głową. Tutaj już nie chodziło o moje ego a o bezpieczeństwo mojej rodziny. Której mimo wszystko głową byłam.

— Zadzwonię do szefa ochrony mojej rodziny i wszystko załatwię. — Zapewniłam, wyjmując telefon z kieszeni spodni.

— To ja włączę film. Nie możesz się martwić na zapas. Gdyby chcieli uderzyć dzisiaj, już by to zrobili. — Zapewnił i pocałował mnie w czoło wracając na kanapę.

Za to go kochałam. Nie chciał na siłę dominować, bo przecież on tu jest facetem. Poza tym zawsze był moim wsparciem i umiał mnie uspokoić. Był tym mężczyzną, którego w życiu potrzebowałam a którym nie umiał być do tej pory nikt inny, chociaż lata temu myślał, że właśnie takiego mężczyznę spotkałam. I wtedy niestety bardzo się rozczarowała.


Alfa mafii: Tom IIOnde histórias criam vida. Descubra agora