EPILOG

733 46 5
                                    

Oparłam się o drzewo stojące za moimi plecami. Wzrokiem podążałam za Chiaro i Aleckiem, którzy ganiali się po całym ogrodzie. Dzieci krzyczały głośno, kiedy Santiago usilnie próbował je uspokoić. W międzyczasie doglądając małej Madison, która bawiła się obok niego. Uśmiechnęłam się szeroko na ten widok. Za każdym razem, kiedy widziałam gromadkę moich dzieci przypominał mi się każdy poród, przy którym zarzekałam się, że nigdy więcej nie urodzę. Chociaż i tak zawsze kończyło się tak samo.

— Santiago! Przynieś mi coś do picia! — Poprosiłam, na co ten wszedł do domu. Ja o mało nie złamałam sobie karku, starając się doglądać wszystkich dzieci.

— Może mamy już za dużo dzieci. — Zasugerował latynos, podając mi szklankę.

— No trochę za późno na takie sugestie. — Zauważyłam, kładąc dłoń na zaokrąglonym brzuchu. — Twój syn już kopie jak opętany.

— Mateo. — Mruknął, na co uniosłam jedną brew. — Tak dajmy mu na imię.

— Niech będzie. — Rzuciłam, zakładając nogę na nogę. — Nawet mi się podoba.

— Mój pomysł. — Oświadczył dumnie Alex, pojawiając się w progu przeszklonych drzwi domu. — Debil nie wymyśliłby czegoś tak idealnego.

— Hej braciszku. — Mruknęłam, nawet nie próbując podnieść się z ziemi. Bolały mnie stopy i plecy, dlatego unikałam wstawania. — Gdzie masz chłopaka?

— Spotkał się z Dante i gadają o jakimś gównie. — Wyjaśnił, podchodząc do nas. — Ruda już idzie.

— I przyszła! — Oświadczyła kobieta, idąc ze śliczną dziewczynką o płomiennie rudych włosach i niebieskich oczach, które odziedziczyła po tacie.

— Część Alice.

— Hej ciociu. — Rzuciła dziewczynka, biegnąc w stronę swojego kuzynostwa.

— Ah te spotkania rodzinne. — Rzuciła Caroline, również do nas podchodząc. —Nie miłe, że jako jedyne w rodzinie mamy dzieci.

— Ja się cieszę. Reszta mojego rodzeństwa definitywnie nie powinna się rozmnażać. — Zapewniłam w pełni świadoma tego, że mnie słyszą. — Ale jeszcze przyjdzie ich czas.

— Oby później jak szybciej. — Mruknął Max, wychodząc na taras. — Nie jestem gotowy na ojcostwo. Aaron też nie o Tatianie nawet nie mówię. A Nadia to w ogóle nie typ matki.

— Jestem kobietą sukcesu nie kurą domową. Tak miałaś się obrazić. — Dodała, wskazując mnie palcem.

— Więcej was matka nie miała? — Spytałam, kręcąc głową. — Następnym razem będę was zapraszać partiami.

— Już nie narzekaj. — Rzuciła Nadia, ponownie wchodząc do domu. Widocznie męczyły ją krzyki dzieci. Nie lubiła ich. A ja na swój sposób to rozumiałam.

Dzieciaki świetnie się bawiły. Krzyczały tak, że ciężko mi było w ogóle porozmawiać z innymi. Podobało mi się to, jak dzieciaki się lubiły. Chiaro była bardzo przywiązana do brata. Alec uwielbiał swoją kuzynkę. A ona jego. Madison była jeszcze mała i raczej na razie bawiły się sama lub z kimś dorosłym.

— Chodź do wujka. — Rzucił Dante, biorąc już widocznie znudzoną Madii na ręce. — Zróbmy sobie drugie dziecko.

— Jak je urodzisz to spoko. — Zapewniła kobieta, uśmiechając się szeroko do narzeczonego. — Ja po jednym porodzie mam dosyć. I przy okazji współczuję macicy Seleny.

— Moja macica ma się bardzo dobrze. —Zapewniłam, odgarniając włosy z twarzy. — Nie musisz się o mnie martwić.

— O ciebie się nie martwię. Raczej o Santiago, który musi słuchać jak narzekasz bez końca. — Wyjaśniła, na co przewróciłam oczami. — Nie wywracaj tymi gałami. Bywasz straszna, kiedy jesteś w ciąży.

— Bywam. Jednak potem ładnie go przepraszam, więc śmiem twierdzić, że wychodzi z tego wygrany. — Zapewniłam, uśmiechając się do męża.

— Jak na was patrzę, jednocześnie chce się hajtnąć i być kawalerem do końca życia. — Stwierdził Aaron, wtrącając się do rozmowy.

— Po prostu znajdź dziewczynę i nigdy się z nią nie żeń. Powinno być dobrze. — Wyjaśnił mój mąż, na co brat skinął głową.

— Tak będziesz uczył naszych synów? — Dopytałam, unosząc jedną brew.

— Nasze córki też. — Dodał, na co spojrzałam na niego spod byka. — Nie muszą popełniać naszych błędów.

— Zapamiętam to sobie i przypomnę ci, jak będziesz czegoś chciał. — Zapewniłam, głaszcząc się po brzuchu. — Mateo też jest oburzony.

— Nawet mój własny syn przeciwko mnie. — Rzucił zrezygnowany, kręcąc głową. — Widać będzie synkiem mamusi.

— Ma dobry gust. — Zauważyłam, uśmiechając się lekko.

— Po mnie. — Dodał Santiago, uśmiechając się dumnie.

— Rzygać się chce, na wasz widok. — Mruknął Harry, który wyrósł jak spod ziemi. — Od kiedy wy tacy czuli?

— Sel jest na etapie ciąży, gdzie potrzebuje dużo miłości. No, ale spoko za chwilę będzie się na mnie obrażać o byle gówno i wyzywać od najgorszych bo kupię jej nie tego śledzia. Norma. — Wyjaśnił, obracając się bardziej w stronę Harry'ego.

Byliśmy zgraną rodziną. W Santiago nie było ani krztyny zazdrości o mojego byłego męża. Co powinno być oczywiście. W końcu to jego wybrałam no i przede wszystkim Harry jest gejem. Jednak chodzili po tym świecie faceci, którzy bywali zazdrośni nawet o rodzeństwo żony. Więc jego racjonalne zachowanie nie było aż tak oczywiste. Poza tym wszyscy dobrze się dogadywaliśmy. Jedynie mój ojciec nadal udawał obrażoną księżniczkę. Przychodził tak rzadko jak mógł. I był maksymalnie zimny i wiecznie obrażony. Jednak nie zamierzałam się tym przejmować. Byłam dorosłą kobietą. Matką i żoną. Bezwzględną szefową mafii i nie potrzebowałam uwagi i miłości tatusia. Już nie.

— Przecież wiem. Przy pierwszej ciąży miała tak samo. — Przypomniał, krzyżując ramiona na piersi. — Po prostu zastanawiałem się, czy przy czwartej ciąży jest już lepiej.

— Nie jest ani trochę lepiej. A wręcz jest coraz gorzej.

— Zmieniłem zdanie. Jednak jedno dziecko w zupełności nam wystarczy. — Wtrącił Dante, na co wszyscy wybuchnęli śmiechem.

Przeszłam daleką drogę, by się tutaj znaleźć. Od niepewnej młodej kobiety zauroczone w potężnym bosie mafii. Przez przerażoną i zagubioną ciężarną aż do silnej i pewnej siebie kobiety, która umie walczyć o swoje. Zmieniłam się. Przeżyłam naprawdę wiele i to mnie ukształtowało. Sprawiło, że byłam tym, kim jestem. I dlatego też niczego nie żałowałam.

— Widzisz mała. Nawet twój urok nie jest w stanie przekonać faceta do zniesienia narzekań ciężarnej. — Zauważyła rudowłosa, uśmiechając się do siostrzenicy.

Cieszyłam się, że Caroline była częścią naszej rodziny. Była moją najlepszą przyjaciółką. Wspierała mnie nawet w najgorszych momentach mojego życia. Nawet kiedy nie mogłam być z nią do końca szczera. Ona ufała mi bezgranicznie. Trwała przy mnie. Była moim wsparciem. Najlepszą przyjaciółką, szwagierką i ciocią dla moich dzieci.

W sumie to samo mogłam powiedzieć o Harrym. Kiedy stanęłam pod ścianą,  on podstawił mi drabinę. Wsparł mnie i pocieszył. Zresztą robił to do dzisiaj. I może poznaliśmy się dosyć późno. Jednak i on był moim najlepszym przyjacielem.

— Ja pierdole. Jakie korki. — Rzucił Carter, jak zawsze robiąc wielkie wejście.

— Może nie przeklinaj przy dzieciach. — Skarciła go rudowłosa, na co ten jedynie wzruszył ramionami.

— No, ale on ma rację. Są zajebiste korki. — Przytaknęła mu Tatiana, na co zaśmiałam się lekko. Moja najmłodsza siostra serio rosła jak na drożdżach. I powoli zaczynała wchodzić w wiek nastoletni, co szczerze mnie przerażało.

— Tatiana! — Skarciła ją mama, kręcąc głową zrezygnowana.

I teraz byliśmy już wszyscy razem.

A ja w końcu byłam naprawdę szczęśliwa.

Koniec części II

Alfa mafii: Tom IIWhere stories live. Discover now