P.XXIV / CHODZIŁO PRZECIEŻ O DAZAIA, KTÓRY NIE MÓGŁ

225 42 28
                                    

Nakahara sądził, że przywykł już do uczucia samotności. Ba, czasem miał nawet wrażenie, że solidnie się zaprzyjaźnili. Oszukiwanie przyjaciół, trzymanie rodziny na dystans i ukrywanie części siebie mocno się do tego uczucia przyczyniły. I z jednej strony był absolutnie świadomy, że sam to sobie zaserwował, ale z drugiej pewne uczucia dalej boleśnie wwiercały się w jego serce za każdym razem, gdy wchodził do mieszkania, cicho mówiąc "wróciłem" i słysząc ciszę w odpowiedzi. Tym razem wydawało mu się, że te uczucia przybrały stukrotnie większą wagę ze względu na rychły przyjazd sióstr de Luca. Bo Akiko odczytała go absolutnie poprawnie. Bał się spotkania z Rose jak mało czego. Łatwo było zachować mu resztki dystansu, gdy byli tak daleko od siebie, gdy ich kontakt był głównie telefoniczny. Chuuya polegał na kobiecie jak na nikim innym na świcie i jakaś część jego serca była za to absolutnie wdzięczna Dazaiowi. Ale jakaś sprawiała, że nawet tyle lat później chciało mu się przez to płakać.

Bo co z tego, że miał wspomnienia skoro te znikały jedno po drugim? Nakahara bał się przyznać do tego na głos i jasne, że wciąż rozpoznałby Dazaia po jednym wypowiedzianym zdaniu, po jednym durnym uśmieszku. Ale nie potrafił przypomnieć sobie wszystkich poranków. Tych zwyczajnych. Tych, które jego umysł uznał za powtarzalne. Czasami był niemal pewien, że sytuacja potoczyła się zupełnie inaczej, niż ją zapamiętał. I czasami nawet miał przez to ochotę sięgnąć do pudełka z rzeczami, które zostawił mu Dazai, ale wycofywał się zawsze w ostatniej chwili. W którymś momencie uznał, że skoro poddał się w kwestii szukania chłopaka i próbuje iść dalej to nie ma prawa do kurczowego trzymania się tych uczuć.

Tylko, że tak właśnie działał. To było zakodowane w jego głowie aż po jego ostatnie dni. Chuuya wiedział, że nie może za to nikogo obwiniać. Tak Dazaia, jak i sióstr de Luca. Mógł za to winić tylko siebie, bo pod koniec dnia to on był odpowiedzialny za swoje emocje. Za to, jak łatwo przyzwyczajał się do ludzi na tym podstawowym poziomie. Nie w kwestii jakiejś wielkiej, ponadczasowej przyjaźni, ale do samego faktu, że owi ludzie są w ogóle w jego życiu. Jak łatwo wiązał konkretne wspomnienia, konkretne miejsca z poszczególnymi osobami swojego życia. Dlatego nie potrafił wejść do własnego mieszkania bez płaczu, nienawiści i obrzydzenia wobec samego siebie i przeprosin, których nikt nie miał usłyszeć. Do mieszkania, które nawet po tylu latach, nawet pod całą tą warstwą kurzu wciąż tętniło Dazaiem. Tętniło ich wspólnym życiem. Nakahara popełnił ten błąd już dwukrotnie. Pozwolił sobie na przyzwyczajenie się do obecności Osamu. Pozwolił sobie na skojarzenie miejsca zamieszkania z najważniejszą dla niego na całym świecie osobą. Z tego powodu musiał wynieść się z Biurowca i z tego właśnie powodu musiał wynieść się z apartamentu. Nie mógł sobie pozwolić na popełnienie tego błędu po raz trzeci. Nawet jeśli tym razem miałoby chodzić o Rose.

Nakahara doskonale wiedział, jak łatwo przyszłoby mu zaprosić Rose do siebie, pozwolić jej tam nocować i wypełnić tę ogromną pustkę ciepłym śmiechem i włoskim akcentem, gdy Adelaide wyśmiewałaby małą przestrzeń czy jego nagły brak gustu. Nie mógł pozwolić sobie na to, by ich odejście znowu było dla niego tak bolesne. Nakahara dorósł do świadomości, że nie ma najmniejszego prawa grzebać ludziom w życiach. Że czasami tak po prostu jest, że ludzie przychodzą, potem odchodzą. Czasami zostają na dłużej. Czasami są wyrywani innym prosto z kurczowo zaciśniętych palców. Chłopak wiedział też, że przelotnych relacji w życiu miało się setki. Ale zdawał sobie sprawę z tego, co niszczyło te, które były naprawdę ważne, a które były wyjątkowo nieliczne. I jako pierwszy punkt śmiało mógł tam podać kłamstwa.

Nigdy wcześniej nie okłamał Rose. Jasne kręcił masę razy, ale zazwyczaj, gdy tylko zaczynał, kobieta rozumiała, że wchodzą na tematy, o których nie może mówić i zawsze mu przerywała, uśmiechając się ciepło. Ale wtedy to naprawdę były kwestie, które były bezpośrednio związane z mafią. Teraz chodziło o Dazaia. O Dazaia, po którym wszyscy przeżyli żałobę. O Dazaia, z którym Adelaide nie mogła zatańczyć na własnym ślubie, gdy ten groziłby panu młodemu, że go zmiażdży jeśli ją skrzywdzi. O Dazaia, który nie mógł zabrać dzieciaków Rose na kolejną wycieczkę, która skończyłaby się w absolutnie idiotyczny i przepełniony wydawaniem pieniędzy sposób. O Dazaia, który tak kochał te dzieciaki. Nakahara nie był przy tym, jak Rose tłumaczyła swoim latoroślom, że wujek już nigdy ich nie odwiedzi, ale wiedział, że nawet one ciężko to przeżyły. Dla nich Dazai był tylko dwudziestoparolatkiem, którego znały całe swoje życia, wujkiem, który podnosił ich i rozpieszczał. O Dazaia, który był dla Dona praktycznie jak syn. Jak mógł okłamać Rose w takiej kwestii? Czy też, jak miałby jej to powiedzieć w momencie, gdy Osamu był wrakiem samego siebie, którego oglądania nie życzyłby nikomu?

Bungou Stray Dogs II - Miłość silniejsza niż czasTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon