P. XLVII / BRAK WIARY OSAMU

166 26 38
                                    

Dazai nie wiedział, co przeszkadzało mu najbardziej. Czy była to kwestia bycia uwięzionym, czy może świadomość, że jest skazany na łaskę wszystkich dookoła, bo bez Zdolności od Agatki był bardziej bezbronny, niż pięciolatek na ruchliwej ulicy? Czy może chodziło o upór członków Portówki, którzy uparcie próbowali wcisnąć mu do rąk narzędzia, dzięki którym mógłby sobie cokolwiek przypomnieć. Mógłby odzyskać fragment dawnego siebie. Nie swojej duszy, na to było zdecydowanie za późno. A to i tak w ogóle wyjściowo zakładając, że Osamu kiedykolwiek posiadał jakąkolwiek duszę, którą mógłby stracić w wyniku własnych działań czy decyzji. Wizja tego, że miałby chociaż śladową kontrolę nad tym, co robił i gdzie się udawał, jawiła mu się jako zdecydowanie zbyt piękna, by mogła być prawdziwa. W żadnym momencie Dazai nawet nie oszukiwał się, że mógłby mieć też kontrolę nad czasem. Nad czasem, który spędza bez leków, nad czasem, który sam przeznaczyłby na którąś z misji. Nie, pełną kontrolę nad czasem zawsze miała i zawsze będzie miała Christie.

Osamu wiedział, że nikt z Portowej Mafii nie miał bladego pojęcia, na co chcieli się porwać. Miał ochotę się śmiać za każdym razem, gdy którekolwiek wspominało coś o chęci pokonania Zakonu. Do momentu uwięzienia w portówkowej piwnicy Dazai był święcie przekonany, że to on jest najbardziej cierpiącą na urojenia znaną sobie osobą. Z każdym kolejnym słowem, które słyszał z ust pielęgniarek, czy nie dajcie bogowie Nakahary albo Izakiego, miał wrażenie, że był najstabilniejszą psychicznie osobą w pomieszczeniu. A to w jego obecnym stanie znaczyło naprawdę wiele. Bo to już nie było zakłamywanie czy wypieranie rzeczywistości. Nie, członkowie Portówki pletli bajki tak zawiłe, że Andersen by się ich nie powstydził. I wyglądali przy tym, jakby święcie wierzyli, że ich kocopoły mają szansę stać się rzeczywistością. Z takim poziomem odklejenia nawet Dazai w życiu się nie spotkał. Trafił do wariatkowa. I to takiego, w którym przypadkiem go zabiją albo będzie akceptowalną stratą, gdy Agatka się znudzi i postanowi zrzucić atomówkę na całe miasto tylko dlatego, że wkurzył ją jeden, mały, rudy szczur.

Być może do granic irytowała go ich wiara w to, że coś z niego zostało. Że warto go uratować. Że warto o niego walczyć. Być może ich upór kontrastował z jego konformizmem. Być może ich poczucie pewności, że wyprowadzą go na prostą, powoli kruszyła mury obojętności, które dookoła siebie wniósł. Bo było coś łatwego w wiecznym otępieniu. Było coś przyjemnego w błogiej nieświadomości i takim poziomie naćpania dwadzieścia cztery na siedem, że nie przejmował się tym, czy zginie. Czy dożyje kolejnego poranka. Świadome bycie społecznym śmieciem najgorszego sortu było wygodne. Niczego od niego nie wymagało poza wrzucaniem w siebie kolejnych dawek leków, wypełniania coraz bardziej ryzykownych misji, mimo pełnego pogardy uśmiechu Agatki. Mimo pewnego zawodu w jej oczach, zupełnie jakby był zabawką, która popsuła jej się zbyt szybko.

Tylko, że odkąd pamiętał, był właśnie taki. Zawieszony w nicości, bez przeszłości, bez przyszłości. Bez kogokolwiek, kto wyciągnąłby do niego pomocną rękę. Jasne, próbował parę razy się ogarnąć, zrobić sobie zimny prysznic i stać się bardziej produktywnym człowiekiem. Jasne, że wiedział, że stać go na więcej. Tylko, ze już wiele lat wcześniej przyzwyczaił się do myśli, że próbowanie udowodnienia czegokolwiek sobie czy komuś dookoła może przysporzyć mu tylko więcej smutku, migren i poczucia rozczarowania, niż bezpieczne tkwienie w limbie.

Dazai przywykł do każdego typu wzroku, który mógłby być na niego skierowany. Pełne litości spojrzenia jego współpracowników, którzy opowiadali między sobą historyjki z nim w roli przestrogi by nigdy, ale to przenigdy aż tak się nie stoczyć. Pogardę, gdy ktoś, kto znajdował się wyżej w hierarchii od niego, musiał przekazać mu rozkaz, bo Agatka rzadko sama wzywała go do siebie tymi dniami. Zniesmaczenie, że muszą dzielić z nim jedno pomieszczenie, czy powietrze. Strach o własne życie, gdy orientowali się, że są przypisani do jednego zadania razem z nich. Nienawiść, gdy przyjaźnili się z kimś, kogo jego brak planu zabił, a teraz nagle oni wskoczyli na miejsca swoich poprzedników.

Bungou Stray Dogs II - Miłość silniejsza niż czasWhere stories live. Discover now