P. XLV / WBREW POZOROM MAMY CZAS

122 23 10
                                    

To Kaguya pierwsza odsunęła się o dosłownie pół kroku żeby wprowadzić między nich jakąkolwiek imitację wolnej przestrzeni. Dziewczyna lekko przechyliła głowę i ścisnąwszy delikatnie dłonie Nakahary oznajmiła z niewielkim uśmiechem, że musi się pożegnać. I to jedno zdanie, ten jeden uśmiech i te oczy przepełnione smutkiem wysłały mrożącą krew w żyłach świadomość aż do mózgu Chuuyi. Niezależnie od tego, jak bardzo chłopak chciał się przed tą jedną konkretną myślą bronić. Kaguya wyglądała w tamtym momencie tak, jak sam rudzielec wyglądał, gdy Dazai odchodził z Portówki wiele lat wcześniej. Wyglądała jakby znalazła się w miejscu, do którego nie pasuje, ale dla którego musi porzucić dom i najbliższych. Nawet jeśli na chwilę, nawet jeśli miała gdzie i do kogo wrócić to rozłąka miała ją boleć. I Kaguya była tego najwidoczniej boleśnie świadoma. A Chuuya zdawał się być jedynym, który wychwycił ten drobny moment usprawiedliwionego smutku, nim maska powróciła na twarz dziewczyny.

Razem z tą myślą w głowie Chuuyi pojawiła się inna. Kłócić by się mogła, że jeszcze mniej przyjemna od poprzedniej. Nakahara, gdy zobaczył Kaguyę całą, zdrową i szczęśliwą, stojącą w budynku, który kiedyś uznałaby za dom, naprawdę miał wrażenie, że wszechświat się do niego uśmiechnął. Że może nie będzie skazany na ciągłe tracenie najbliższych. Że powracająca do jego życia przyjaciółka to dobry znak na przyszłość. Dobry omen, który mógłby zawisnąć nad wciąż nieznanym losem Dazaia. Ale wszechświat nie był delikatny. Wszechświat nie był przyjacielem. Wszechświat był zimnym, ciemnym miejscem poprzecinanym budzącymi zachwyt konstelacjami i planetami i niczym więcej. Nad ich losami nie czuwali żadni bogowie, którzy uznali, że Nakahara wycierpiał się wystarczająco. Dlatego przełykając ogromną gulę, Chuuya podjął decyzję o tym, że nie będzie zatrzymywał Kaguyi. Nigdy wcześniej nie stanął jej na drodze i nagle teraz też nie zamierzał tej tradycji zmieniać.

Rudzielec miał ochotę się z siebie śmiać. Jego własny mózg nie mógł dać mu trzech minut czystej, niezaprawionej smutkiem radości. Ba, nawet minutę Nakahara przyjąłby z wdzięcznością. I zdawał sobie sprawę z tego, jak idiotycznym było myślenie o pożegnaniu, gdy dopiero co miał okazję się przywitać, ale niektóre rzeczy zwyczajnie czuło się podskórnie. Niektórych rzeczy można było być pewnym. I nie chodziło już nawet o śmierć czy podatki, bo jako Mafia teoretycznie podatków płacić nie musieli, a ze śmiercią też ostatnio za często wszyscy grali w karty, ale o zwykłą świadomość tego, że ludzie odchodzą. Że pojawiają się w naszych życiach na chwilę i ruszają dalej. Zostawiają nas z pewną nauką, dzięki której możemy rozwinąć się jako indywidua, ale pod koniec dnia muszą ruszyć dalej. I po tym ułamku sekundy smutnego uśmiechu Kaguyi, Nakahara wiedział, że niezależnie od tego, jak bardzo zaboli go jej odejście, to nie będzie zdolny do stanięcia jej na drodze. Zwłaszcza, że prowadzona wyrzutami sumienia Kagyua prawdopodobnie spełniłaby jego prośbę.

Kagyua pożegnała się z dwiema kobietami, które jej towarzyszyły, w języku, którego nikt z obecnych nie znał. Pożegnanie było krótkie, a słowa niezwykle delikatne. Sprawiały wrażenie niemalże pieśni przerwanej zdecydowanie przed czasem i łagodnymi nutami wdzierały się do każdej myśli oplatając ją bez chęci opuszczenia. Jedna z nieznajomych z niezwykłą czułością pogładziła Kaguyę po policzku. Kaguya rozluźniła się pod wpływem tego gestu. Nakahara widział to jak na tacy nawet stojąc kilka metrów dalej. Nieznaczne opuszczenie barków, wzięcie nieco głębszego oddechu i zetknięcie czoła z czołem kogoś, kogo Chuuya mógł uznać za bliską serca Kaguyi osobę. Scena tak przepełniona poczuciem świętości i intymności, że żaden ze znajdujących się w holu portowych kundli nie odważył się nawet mruknąć jednego słowa choćby i szeptem.

I nagle, jakby ręką odjął, jakby świat ponownie narodził się z wielkiego wybuchu i jakby ktoś zdetonował bombę tuż pod ich nosami, cały hol wypełniło światło tak jasne i intensywne, że odruchowo wszyscy zamknęli oczy i próbowali osłonić twarze dłońmi. A kolejną sekundę później byli już sami. Dwie nieznajome zniknęły, zostawiając Kagyuę na środku pomieszczenia. Kaguyę, która jeszcze przez chwilę najwidoczniej nie mogła uwierzyć, że została sama. Kaguyę, która trzymała dłoń przy własnym policzku w miejscu, w którym przed chwilą robiła to kobieta, którą traktowała jak starszą siostrę. Tęsknota za domem zdawała się wręcz wibrować z każdego gestu, jaki wykonywała Kaguya.

Bungou Stray Dogs II - Miłość silniejsza niż czasWhere stories live. Discover now