Rozdział 36

652 62 0
                                    

Jeden ze śmierciożerców podał jej kartkę. Była pusta, zupełnie czysta. Zapewne informacje zapisane niewidocznym tuszem. Podniosła na nich wzrok, schowała kartkę do kieszeni i wskazała ręką na wyjście. Wyszła za nimi ostatnia, puszczając przed sobą Kraszewskiego. Ostatni raz rzuciła jeszcze wzrok na przestraszonych uczniów, a na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. 

- Macie coś do powiedzenia?- Zaczęła Lynx, kiedy wyszli z pokoju wspólnego gryfonów. Nawet na nią nie spojrzeli, ciekawsze wówczas były ich buty. Przeczekała kilka sekund, doliczyła w głowie do 30, ale nie była pewna, czy przypadkiem nie pomyliła się po drodze. Chwilę później zjawił się jeden z innych śmierciożerców, którego wysłała akurat do dormitorium puchonów. Szepnął jej, że mają też kilku. Westchnęła głośno i przewróciła oczami. Przetarła oczy wierzchem dłoni.- W takim razie chodźmy do Wielkiej Sali...- Machnęła ręką. Już chciała ruszyć, kiedy Kraszewski złapał ją za rękę i przytrzymał na chwilę. Kiedy reszta ruszyła, spojrzał na nią.

- Co ty chcesz im zrobić?- Zapytał cicho. Lynx wyłącznie uśmiechnęła się szeroko. 

- Marzy mi się, aby każdy z uczniów tej szkoły nawet bał się pomyśleć o jakimkolwiek buncie.- Odparła równie cicho. - Ta szkoła ma chodzić jak w zegarku, dopóki ja tu rządzę ma być jak ja chcę.- Odezwał się w niej prawdziwy lew. Od razu nabrała rumieńców, ta sprawa rozbudziła ją jak podwójna kawa. Opuściła Kraszewskiego, który najwyraźniej wydawał się lekko zdziwiony. Myśl o tym, że tylko ona tutaj rządzi i tak naprawdę sama może decydować co się właśnie ma stać, napawało ją optymizmem. Właśnie w tym momencie los młodych czarodziei był w jej rękach, w rękach osoby, która dokładnie jest w ich wieku lub odrobinę starsza. Podczas kiedy próbowała dogonić grupę, ciągle się uśmiechała. 

Prawie z zamkniętymi oczami dotarła do Wielkiej Sali. Drzwi były już otworzone, a w środku znajdowały się trzy grupy. Młodych czarodziei nie było dużo: dwóch gryfonów, dwóch puchonów, jeden krukon i ani jednego ślizgona. Lynx uspokoiła się, ciesząc się cicho, że ślizgonie w dalszym stopniu są uczciwi. Machnęła ręką, był to wyraźny rozkaz, aby śmierciożercy szybko odsunęli stoły na bok. Po krótkiej chwili było większe pole do manewru. Młoda Lestrange spojrzała na młodych czarodziei, jednak tym razem się nie uśmiechała. Była wręcz śmiertelnie poważna. 

- Czy ktoś z wam chciałby coś powiedzieć?- Zapytała spokojnie. Przyjrzała się każdemu z kolei. Sekundę później jeden ze śmierciożercow wcisnął Lynx do ręki kartkę, na której były napisane ich nazwiska. Nawet na nie nie zerknęła, stwierdziła, że przeanalizuje to później wraz z kartką, którą znaleziono w dormitorium gryfonów. - Mamy całą noc, będziemy tutaj tak długo, aż się przyznacie...- odezwała się spokojnie. Lynx odwróciła się na pięcie i usiadła na ławie obok. Spokojnie oglądnęła swoją szatę, otrzepała ją dłonią z kurzu. Następnie chwyciła pasmo swoich włosów. Odkryła, ze niektóre końce są mocno zniszczone. Następnie przyglądnęła się swoim butom. Tym razem uznała, że musi kupić nowe. Po tych oględzinach, poruszyła dookoła głową, ponieważ odczuła lekki ból w karku, na odcinku szyjnym. Spojrzała na zegarek, który leniwie wskazywał, że minęło już ponad dziesięć minut. Powoli wstała i jeszcze raz spojrzała na młodych, gniewnych. - Nadal nic nie macie do powiedzenia?- Zapytała cicho. Nikt się nie odezwał. - Przypominam tylko, że spiskowanie jest działaniem przeciwko Czarnemu Panu...- Powoli wyminęła ich.- Oznacza to, że według nowego prawa, które każdy z was powinien znać dokładnie, takież oto działanie skutkuje poważnymi sankcjami...- Jest wypowiedź była tak dojrzała, że czuła się jak jedna z najważniejszych osób mających wpływ na tworzenie się nowego świata. Już nie była siedemnastolatką, tylko osobą dojrzałą.- A przede wszystkim...- Zatrzymała się przy drzwiach Wielkiej Sali. Chwyciła za klamkę, jednak spojrzała jeszcze na nich przez ramię.- ...Ukarani nie zostaniecie wyłącznie wy, ale również wasze rodziny, jako osoby, które prawdopodobnie podżegali was do takich zachowań, poprzez nienawiść do Czarnego Pana.- Lynx spojrzała na Toma, młodego śmierciożercę, który akurat stał obok.- Zaprowadźcie ich na dół... nie każdy z nich ma osobny loch, może w samotności zaczną gadać...- Mruknęła do niego cicho. Można było jeszcze zauważyć, jednak trzeba było się przyjrzeć bardzo dokładnie, że wychodząc, Lynx prawie bezdźwięcznie powiedziała niech cierpią.

Poszła prosto do pokoju, była zbyt zmęczona na przechadzki po Hogwarcie. Kilka chwil później znalazła się w swoim pokoju. dziwne było nazwać ten pokój "swoim". Nigdy nie był i nie będzie jej. Już dawno straciła wszystko co należało do niej. Pokój wydawał się bardzo pusty. Ściągnęła szatę i rzuciła ją w kąt. Stwierdziła, że posprząta to jutro, albo pojutrze. Kiedyś na pewno. Może. Opadła na łóżko, nie minęło nawet dziesięć sekund, kiedy już zasnęła. 

Pukanie. następnego dnia obudziło ją ogromnie głośne pukanie. Wstała tak gwałtownie, że potrzebowała chwilę, aby przestało kręcić się jej w głowie. Odkryła też dosyć szybko, że ma na sobie ubrania z poprzedniego dnia. 

- Moment!- Burknęła dosyć głośno. Rzuciła wzrokiem na swoje odbicie w lustrze i stwierdziła, że jest beznadziejnie, ale wystarczająco, żeby móc otworzyć komuś drzwi. 

Okazało się, że po drugiej stronie stoi mnie lub bardziej znany śmierciożerca. Lynx zmrużyła oczy, ponieważ pomimo tego, że lubi wstawać wcześnie, dzisiaj to nie był dobry dzień. 

- Puchon zaczął gadać.- Powiedział spokojnie. Otworzyła szerzej drzwi i wpuściła go do pokoju.

- Daj mi dwie minuty.- Mruknęła i wskazała na łóżko, by mógł sobie tam usiąść. Pierwsze co zrobiła to otworzyła okno.Okazało się, że jest piękny wiosenny dzień. Od razu w jej głowie pojawiło się, że tak dawno nie mogła spędzić spokojnie dnia, nie robiąc zupełnie nic. Szybko jednak podeszła do szafy. Nie zwracając uwagi na nieznanego jej chłopaka, szybko przebrała koszulkę i wciągnęła spódnicę. Dopiero po chwili, kiedy zaczęła zastanawiać się nad butami, pomyślała, ze Czarny Pan zrekrutował tym razem bardzo młodych chłopaków. Spojrzała na niego przez ramię. Wpatrywał się zmieszany w swoje dłonie. Biedny, prawdopodobnie niewiele starszy od niej. Przejrzała się raz jeszcze w lustrze.- Możemy iść.- Uśmiechnęła się do niego. 

Puchon wyglądał na bardzo przestraszonego, przede wszystkim, kiedy dowiedział się, że ukarana zostanie również jego rodzina. Miał na imię Ethan. Jego ojciec stał się niedawno jednym z większych zwolenników Czarnego Pana, dlatego taka była jego decyzja, aby powiedzieć co wie.

- Przygotowania trwają już od dłuższego czasu...- Tak właśnie zaczął.- Każdy dom ma swoich dwóch przedstawicieli. Nie jest pewny czy przypadkiem ślizgonie też nie mają kogoś, słyszałem wyłącznie takie plotki....Nie jestem  przedstawicielem, dołączyłem niedawno, nie wiem więc kiedy zebrania ich się odbywają i gdzie dokładnie... Więcej będzie wiedział George, to jeden z gryfonów, którego złapaliście, on jest jednym z przedstawicieli. Data buntu też nie została dokładnie sprecyzowana, aby nie okazało się, że ci, którzy dopiero dołączyli nie okazali się szpiegami. - Zatrzymał się na chwilę, jakby chciał złapać kilka oddechów. Lynx za ten czas przyjrzała się mu dokładnie. Nie wyglądał dobrze, wyglądał jakby nie spał przez kilka dni, co raczej nie jest możliwe. Był wykończony. - Osoby, które nie dołączyły można policzyć na placach jednej ręki, wszyscy są w to zaangażowani, bardziej lub mniej... Tylko tyle wiem.- Spojrzał Lynx prosto w oczy. Miał smutne oczy. Pokiwała głową. 

- Dziękuję, to bardzo przydatne co powiedziałeś.- Uśmiechnęła się do niego.- Niech tu jeszcze posiedzi, a może coś się mu jeszcze przypomni. - Podniosła dłoń, żeby zapukać w drzwi, ponieważ po tej stronie nie było klamki.- Zawiadomcie też jego rodziców, to nie może przejść bez echa.- Spojrzała na niego przez ramię. Kiedy to usłyszał, schował twarz w dłoniach. Musi być konsekwentna. Niestety czasem wiąże się to z byciem bezlitosnym. Zapukała w drzwi.- W takim razie idziemy do George'a.- Uśmiechnęła się. 


Córka śmierciożercówWhere stories live. Discover now