Rozdział 39

1.1K 83 29
                                    

Wyglądali na zmęczonych. Bardzo zmęczonych. Wyglądali dokładnie jak ze zdjęcia. Brakowało tylko podpisu "Powrót bohaterów". Tylko oni nie byli żadnymi bohaterami, a już na pewno nie była to zakończona szczęśliwie historia. Część siedziała przy długim stole, część stała. 

- ... cholerny Zakon...- Usłyszała gdy bezszelestnie weszła do jadalni. Nikt na nią nie zwrócił uwagi, w szczególności jej ojciec, który akurat wyjaśniał.-... wyszli spod ziemi jak jakieś robaki...- Po tych słowach wyraźnie wszyscy się skrzywili.- Są bardzo silni, nawet nie zdajemy sobie sprawy jak bardzo.- Rudolf spoczął na krześle.

- Całkowicie nas zaskoczyli...- Przyznał inny śmierciożerca.- Było ich dwa razy więcej niż nas, doskonale wiedzieli o naszym położeniu...- Dodał po chwili ciszy. Z drugiego końca jadalni na Lynx spoczął wzrok Yaxleya. Zauważył jak weszła do pokoju, był jedyna osoba, która to zauważyła, jednak nie chciał się z tym za bardzo afiszować, albowiem chciał w odpowiednim momencie nawiązać do jej obecności zgryźliwym komentarzem. I właśnie wówczas, po tym jak jeden ze śmierciożerców wypowiedział te słowa, on postanowił się wtrącić. 

- Musimy mieć donosiciela...- Mruknął zgryźliwie, wówczas wszyscy podążyli za jego wzrokiem i po krótkiej chwili Lynx była w centrum uwagi.- Powiedz nam kochanie, masz kontakt z Zakonem?- Ruszył w jej kierunku. 

- Jak śmie...- Zdążyła powiedzieć, jednak przerwano jej.

- Próbowałaś uciec, nie udało ci się, ale Twojemu kochasiowi tak...- Zaczął, zbliżając się coraz bardziej.- Próbowałaś uciec drugi raz, na pewno masz jakiś kontakt przynajmniej z nim...- Uśmiechnął się szeroko, lez uśmiech ten był całkowicie szyderczy.- A jak wiadomo, kto sprzeciwia się Czarnemu Panu, jest po stronie Zakonu...- Stanął jakiś metr od niej, a za nim cała reszta śmierciożerców, gotowi zaatakować. 

- Osądzanie mnie nie należy do Twoich obowiązków Yaxley, zajmij się... ważniejszymi sprawami...- Burknęła, zbierając w sobie wystarczająco dużo odwagi.- Bo jak widzę... Nie idzie Ci zbyt dobrze.- Uśmiechnęła się również. W tym również momencie rzuciła spojrzenie na swojego ojca.- Gdzie jest Rabastan, chce z nim pomówić?- Zapytała ostro. To już na samym początku rzuciło się w jej oczy. Przerażający brak wuja. Chociaż minęło zbyt dużo czasu, zanim Rudolf się odezwał, jednak dla Lynx były to wieki. A wraz z czekaniem na jakąkolwiek odpowiedź przerażenie potęgowała cisza. Nigdy wcześniej w Dworze Malfoyów nie było tak cicho. Rudolf ostrożnie ostrożnie dobrał słowa, lecz to w jaki sposób to powiedział pozostawiało wiele do życzenia i było idealnym przykładem na to, iż śmierciożercy są draniami bez serca.

- Zabili go...- Powiedział z wyszukanym spokojem. Głos był jednak bardzo zimny, tak jakby umówił o śmierci chomika.- Zabił go Zakon...- Dopowiedział, jednak z każdym kolejnym zdaniem do Lynx zaczęło docierać coraz mnie.- Błagał o litość, ale nikt go nie słuchał...- Kontynuował, jednak głos jego był z każdą sekundą coraz bardziej odległy.- Musieliśmy go zostawić, zabiliby nas wszystkich....- Dla Lynx to był strzał. Strzał wymierzony prosto w serce. Idealnie przebił je na wylot. Był to zarazem jeden z tych momentów, kiedy życie wcale nie odwraca się do góry nogami, lecz zostaje zdemolowane. Lynx nawet nie była w stanie pomyśleć o tym, jak życie bez Rabastana może wyglądać. Nigdy nie zastanawiała się nad tym, ponieważ w głębi duszy uważała nigdy to nie nastąpi. Jak bardzo się myliła. I przez te kilka chwil, dla reszty śmierciożerców stało się jasne, że wrócili, mogą odpocząć i na pewno w ich głowach nie ma żalu po stracie Rabastana. W przeciwieństwie do Lynx, ta historia miała odbić na jej życiu jedno z największych piętn. Do rzeczywistości sprowadziły ją radosne rozmówki, śmiechy. Właśnie w tym momencie, uczucia smutku znikło, a na jego miejscu pojawiła się złość. 

- CISZA!- Krzyknęła. Nawet meble się "wzdrygnęły". Niespokojnie poruszyły się na swoich miejscach, kilka krzeseł wywróciło się. Na powrót zapanowała głucha cisza. Idealnie.- Ja, Lynx Lestrange przysięgam uroczyście, że zemszczę się na każdym, kto jest związany z Zakonem...- Powiedziała spokojnie.- Przysięgam również, że dołożę wszelkich starań, aby Czarny Pan rósł w siłę...- Kontynuowała.- Przysięgam, że wyłącznie śmierć zwolni mnie z obowiązku służenia...- Odetchnęła głęboko i zamknęła oczy.- Od tego momentu, aż po kres moich dni..- Wyszeptała. To nie były proste słowa rzucone na wiatr, to były słowa wypowiadane uroczyście przez osoby, które ubiegają się o prawdziwe miano śmierciożercy. Wypowiadają je osoby, które Czarny Pan powinien zagrodzić Czarnym Znakiem. Od momentu, kiedy Lynx dowiedziała się o śmierci Rabastana poczuła się całkowicie pusta. Zniknęły jakiekolwiek emocje. Jeśli właśnie takie życie miało być jej pisane, to od tego momentu postanowiła, że wyłącznie to co może zrobić to ślepo podążać za kultem Voldemorta i służyć mu jak tylko będzie mogła, dwa razy bardziej niż było to wcześniej. Nie miała pewności czy na pewno jej to dobra decyzja, lecz w tamtym momencie była to jedyna, która przyszła jej do głowy. 

Nawet nie wiedziała, kiedy Czarny Pan podszedł do niej sam. Nawet się nie wzdrygnęła. Chwycił mocno jej przedramię. Do tyk jego był zimny, martwy. Wpatrywał się w nią swoimi czerwonymi oczami i mogłaby przysiąść, że lekko się uśmiechnął. Podwinął jej rękaw i zaczął rysować paznokciem po jej przedramieniu, tak jakby rysował ołówkiem. Nie wypowiadał żadnych słów. jednak był maksymalnie skupiony. Nie było to uczucie przyjemne, jednak było to zniesienia. Z każdą kolejną sekundą czuła jakby jej organizm, jakby ona sama w środku buntowała się przeciwko temu. Coś krzyczało w niej, że musi uciec, wyrwać rękę i się teleportować gdziekolwiek. Jednak z drugiej strony właśnie tego chciała. 

Wszystko wydarzyło się bardzo szybko, zanim się obejrzała już na swoim przedramieniu widniał Jego znak - czaszka opleciona wężem. 

- Lynx...- Odezwał się ktoś cicho. Był to Kraszewski. Lynx podniosła jednak rękę w geście uciszenia go. Podniosła głowę wysoko.

- Panie...- Odezwała się spokojnie.- Czy mogę powrócić do Hogwartu?- Voldemort zasiadł na swoim miejscu przy długim stole.- Uważam, że w Twojej drodze na szczyt pomogą Ci młodzi czarodzieje...- Zaczęła wolno tłumaczyć.- Sam widzisz, że...oni...- Słowo "oni" wypowiedziała bardzo zimno, spoglądając w tym momencie na swojego ojca i resztę "zwiadowców".- Są nic nie warci....- Uśmiechnęła się szyderczo.

- Wracaj tylko z dobrymi wieściami Bello.- Odpowiedział.

Lynx pokiwała głową, by po chwili odejść. Nie miała zamiaru nic brać z dworu. Skierowała się prosto do ogrodu, by móc wyjść i teleportować się do Szkoły. Jej śladem ruszył Kraszewski. Niczym cień. niczym starszy, dobry brat, który za wszelką cenę chciał jej pomóc. Żadne z nich się nie odezwało, chociaż teleportowali się razem, trzymając się za dłonie. Nie patrzył wówczas na Lynx. Szykuje się ogromna rewolucja, jeszcze większa niż myślała do tej pory. Może spodziewać się buntu uczniów, musi być gotowa na wszystko. Musi spodziewać się kolejnego zagrania Zakonu. Czy w tym przypadku może również spodziewać się powrotu Nikołaja? Nie słyszała o nim żadnych wieści, od kiedy ktoś natknął się niby na jego ciało. Nie zostało jednak potwierdzone, że to on.  O spotkaniu z żywym Nikołajem może też sądzić zdanie, które zawarł w swojej wypowiedzi Yaxley " Próbowałaś uciec drugi raz, na pewno masz jakiś kontakt przynajmniej z nim...". Jednak to dopiero początek. Czas. Start.


Córka śmierciożercówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz