Rozdział 19

1.4K 141 2
                                    

Krzyk ugrzązł z gardle młodej Lestrange. Przebudziła się gwałtownie, prostując się jak struna. Oczy miała szeroko otwarte, a z czoła lał się zimny pot. Wszystko było spowodowane kolejnym strasznym snem, które zdarzają się dziewczynie. Tym razem główną bohaterką nie była ona sama, tylko Victoire. Jej chude ciało wzbiło się powietrze, a z jej ust wydobywał się cichy krzyk. To wszystko obserwowała Lynx. Stała tam spokojnie, przyglądając się i zastanawiając co się wydarzy. Po kilku sekundach spadła na ziemię, już się nie poruszyła. Zastygła. Lynx podeszła do niej powoli. Spojrzała na małą Weasley i po jej głowie przeszła myśl, iż dziewczyna zapadła w sen… Z którego mogła się już nie obudzić.

Już świtało. Pojedyncze promyki wpadły do pokoju przez małe okienko zwiastując wspaniały dzień. Lynx wzięła szatę z kufra, poszła wziąć prysznic i ubrać się jak na grzeczną uczennicę przystało. Wszystko robiła precyzyjnie, jednak i tak, gdy wyszła z dormitorium i usiadła na zielonej sowie zorientowała się, że ma jeszcze całkiem sporo czasu. Chwyciła Proroka, leżącego na stoliku i zaczęła przekartkowywać strony.

Po pięciu minutach nie znalazła nic wartego uwagi oprócz wiadomości o tym, że dwudziestu dwóch charłaków w centrum Londynu zrobiło demonstracje na temat tego, iż czarodzieje nie traktują ich poważnie. Wszystko zakończyło się po godzinie, na miejsce przyjechało trzech ludzi z ministerstwa, którzy musieli usunąć pamięć mugolom, którzy akurat przystanęli i słuchali krzyków nie-czarodziei. Lynx jednak nie mogła się skupić. Po jej głowie szalały myśli odnośnie Victoire. Zastanawiała się czy rzeczywiście jest bezpieczna w dormitorium Gryffindoru…

- Już na nogach?- Nikołaj odezwał się niepostrzeżenie, podchodząc powoli do sofy, na której siedziała Lynx. Spojrzała na niego i uśmiechnęła się lekko.

- Koszmary mnie dręczą.- Odpowiedziała po chwili ciszy.- Szkoda, że przed tym nie broni ta twoja bransoletka…- Dodała, spoglądając na powrót przed siebie. Zielony kolor podobno uspokaja, jednak po pół roku Lynx miała go już serdecznie dość. Wszędzie ta zieleń, w dodatku połączone to wszystko z ogólnie panującym zimnem. Umiejscowienie dormitorium pod jeziorem nie było genialnym pomysłem.

- Może chroni, jednak sny, które ci się śnią, mają pomóc ci coś zrozumieć…- odpowiedział tajemniczo, siadając obok niej. Lestrange pokiwała głową na samo wspomnienie koszmaru.

- Nie wydaje mi się…- Szepnęła. Wstała powoli i chwyciła leżący na fotelu koc i okryła się, jednym szybkim ruchem.

Myśli Lynx uspokoiły się dopiero na śniadaniu, kiedy zobaczyła przy stole gryfonów uśmiechniętą od ucha do ucha Victoire. Zjadła w spokoju śniadanie, mając nadzieję, że jeśli nikt nie skrzywdził jej w nocy, jakkolwiek mogłoby to zabrzmieć, to na pewno nie zrobi tego w biały dzień. Jednak, czy będzie tak codziennie żyć w niepewności przez nagłą śmiercią koleżanki? Czy wstając codziennie rano, będzie myślała tylko o tym, czy pojawi się na śniadaniu? Jednak wizja powiedzenia o tym komuś, wydawała się jej przerażająca. Kto wysłuchałby jej spokojnie do końca i coś z tym zrobił, nie obwiniając od razu o wszystko ją samą?

Kraszewski.

To on pierwszy przyszedł jej na myśl, jednak po incydencie z Fishborne, do tego nauczyciela akurat miała mieszane uczucia. Nigdy nie zapomni jego spokojnego wyrazu twarzy, kiedy „bawiła się” Luoisem.

Odrzuciła to wszystko na bok, wracając do spokojnego spożycia śniadania. Będzie się tym martwić dopiero pod wieczór.

Po śniadaniu miała godzinną przerwę, którą spędziła w bibliotece. To było ostatnie miejsce, do którego chciała zajrzeć tak wcześnie, jednak jedyne, które zajmie czymś jej myśli.

Zaraz po tym jak zabiły dzwony, popędziła na Obronę Przed Czarną Magią. Spotkała po drodze Nikołaja i resztę drogi umilała im rozmowa, co również zajęło czymś myśli dziewczyny.

Następne dwie godziny transmutacji, które były żmudne i niekończące się, chociaż tego dnia podobno nie było tak źle, jak wszyscy twierdzili. Pan Crippudd zainteresował czymś klasę, co oznaczało, że najwyraźniej miał bardzo dobry humor – urodziła się mu córeczka.

Po obiedzie Lynx ruszyła z powrotem do biblioteki, mając znowu czas wolny. W trakcie drogi, myśli na temat zadania z OPCM zajęły jej głowę, co spowodowało, że automatycznie przypomniała sobie o wypracowaniu na eliksiry, które musi oddać następnego dnia. Przeklęła głośno, dochodząc do tego, iż cały wieczór spędzi z nosem w książkach. 

Przystanęła na chwilę, rozglądając się dookoła. Powodem tego było zdziwienie, iż nikt na jej przekleństwo nie zareagował. Nikogo jednak na tym korytarzu nie było. Nawet jednego aurora, który został na wszelki wypadek w razie nagłej inwazji Alecto Carrow (lub innych śmierciożerców). Ministerstwo Magii uznało, że jeśli nie weszła do Hogwartu, to znaczy, że Hogwart jest najbardziej bezpiecznym miejscem na świecie, dlatego usunięto aurorów, ponieważ „w ministerstwie są bardziej potrzebni”. Lynx ruszyła dalej, wzruszając wyłącznie ramionami.

Skręciła w lewo, zatrzymała się po raz drugi, jednak tym razem książki i pergaminy wypadły jej z rąk, a ona otworzyła szeroko usta. Kilka metrów od niej, nie więcej niż dwa metry nad ziemią unosiła się ona. Victoire wyglądała dokładnie jak we śnie Lynx. Miała szeroko otwarte usta, z których wydobywał się cichy krzyk. Po kilku sekundach drgnęła i spadła z impetem na ziemię. Lynx nie wiele myśląc podbiegła do niej i odwróciła ją na plecy.

- Co się tutaj dzieje?- Rozbrzmiał Prawie Bezgłowy Nick. Lynx podniosła wzrok. On, niczym żywy człowiek zatrzymał się i jego dłoń powędrowała w stronę serca, jak gdyby na sam widok go to miejsce zabolało.

- Odsuń się, Lynx, proszę cię, odsuń się…- Ktoś chwycił ją w talii i podniósł, automatycznie przystawiając ją do ściany. Tą osobą był Kraszewski, który spojrzał jej prosto w oczy.

- Jak się tutaj znalazłaś?- Zapytał cicho.

- Szłam do biblioteki.- odpowiedziała spokojnym głosem. Kątem oka zauważyła jak wokół ciała zbiera się prawdziwy tłum, nauczyciele, a za nimi uczniowie przyszli to obserwować.

- A ten naszyjnik?

- Jaki naszyj…- Kilka centymetrów od ciała Victoire, które zostało po chwili podniesione i najprawdopodobniej zaniesione do Skrzydła Szpitalnego leżał srebrny, błyszczący naszyjnik z czarnymi kamieniami. Obok tego naszyjnika leżało zielone pudełeczko, tak dobrze jej znane.

- Klątwa.- Mruknęła McArtie, nauczycielka starożytnych run, podnosząc różdżką naszyjnik.

- Lestrange do gabinetu, reszta z powrotem do klas, natychmiast!- Rozbrzmiał głos dyrektora, który pojawił się znikąd. 

Córka śmierciożercówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz