Rozdział 16

1.7K 158 3
                                    

Lynx oniemiała. Nie odpowiedziała zupełnie nic. Jej wzrok skierował się na czubki butów. Przez głowę przechodziło jej miliony myśli. Co ona mu do cholery powie?! Nie widziała go nigdy na oczy. Trzeba wziąć również pod uwagę fakt, że jest to ten sam człowiek, który chciał ją zabić. Chciał bezkarnie, bez serca, z zimną krwią zabić, bo była dziewczynką. Chwila, w której czuła się zagubiona, a jej serce stanęło, przysłoniła nagle złość. Nieziemska, wielka złość. Gwałtownie się wyprostowała i wbiła wzrok w nieznanego jej mężczyznę. Wbiła wzrok w Yaxleya.

- Już nie mogę się doczekać.- Mruknęła z tajemniczym uśmiechem. Szaleństwo, czyste szaleństwo ogarnęło młodą Lestrange. Wyciągnęła z kieszeni różdżkę. Przyglądnęła się jej i na jej twarzy znowu zawitał uśmiech.- Zobaczymy czy mój drogi tatuś, nadal będzie chciał mnie zabić!- Przysunęła sobie krzesło i usiadła na nim, spoglądając na twarzy innych, którzy najwyraźniej byli zdziwieni całą zaistniałą sytuacją. Yaxley niespodziewanie wybuchnął śmiechem. Tak przeraźliwym, ale za razem tak… prawdziwym, jakby ktoś opowiedział dowcip.

- Dobrze ją wychowałeś, Rabastanie.- Odezwał się, gdy powstrzymał śmiech. Podszedł do stołu i usiadł tuż obok Lucjusza.

Zgodnie z zapowiedzią, po chwili pan Malfoy znowu wstał i kiwnął lekko głową na skrzata. Lynx odetchnęła głęboko, nie wiedząc co na nią czeka. Bowiem nie miała pojęcia jak on wygląda, jaki on jest, co powie, co zrobi? Drzwi do salonu się otworzyły. Lynx wstała powoli i spojrzała na nowego gościa. Był niewiele wyższy od Rabastana. Miał ciemne oczy i czarne, sięgające do ramion włosy. Na sobie miał czarną koszulę i wytarte spodnie. Jego pierwsze spojrzenie skierowało się od razu w stronę brata. Podszedł do niego żwawym krokiem, jakby znowu był młodzieńcem i ominęły go bezkarnie lata w Azkabanie. Szybko wylądowali w mocnych objęciach, klepiąc się po plecach, jak równy z równym. Mimo wszystko, na twarzy Rudolfa widniał szyderczy uśmiech. Tak jakby kpił z niego, kpił z Rabastana. Przecież opuścił swoją służbę, odpuścił II Bitwę o Hogwart z niewiadomych przyczyn!

- Tak długo…- Mruknął cicho.

- Za długo.- Odpowiedział Rabastan z radością w głosie. Lynx przez ten moment znowu zamarła. Nie rozumiała jak jej wuj może przyjmować to wszystko z takim spokojem. Nie mogło do niej dotrzeć, że zgadza się, iż piątka czarodziei tak po prostu uciekła z Azkabanu! Jak to możliwe i dlaczego prasa powiedziała tylko o zniknięciu jednego więźnia?- A to jest…- Zaczął, spoglądając niepewnie na Lynx. Ona za to dostała kolejnej energii i odpędziła od Siebie złe myśli. Wyprostowała się dumnie i czekała na atak.

- To musi być twoja córka!- Wykrzyczał Rudolf pełen entuzjazmu, podchodząc do młodej Lestrange. Dotknął jej ramienia i spojrzał na nią z pewnej odległości. Nagle wszystko runęło. W jej głowie pojawiło się pełno wspomnieć, dziesiątki tysięcy głosów, które powtarzają, że jej podobna do swojej matki – do żony mężczyzny, który stoi przed nią! – To jest jedyne wytłumaczenie tego, że nie pojawiłeś się dziewięćdziesiątego ósmego w Hogwarcie. - Dodał z równym entuzjazmem. Nagle kolejny raz tego dnia, po salonie rozległ się głośny śmiech Yaxleya, który spowodował falę śmiechu u reszty.

- Czy ty żartujesz, czy naprawdę nie widzisz w niej podobieństwa do Belli?- Powiedział ktoś głośno. Była to Narcyza, żona Lucjusza. Oczy Rudolfa zaszły mgłą. Jego radość prysnęła jak bańka mydlana, co spowodowało, że Lynx nabrała pewności siebie.

- Ma na imię Lynx…- Szepnął Rabastan, jednak zabrzmiał tak cicho, smutno i żałośnie, że zapewne nie dotarło to do reszty osób w salonie.

- Powinnaś być martwa…-  Powiedział wreszcie przez zęby. Lestrange zaśmiała się cicho.

- Powinieneś gnić w Azkabanie.-  Odburknęła niezwykle precyzyjnie, trafiając go w czuły punkt.- Życie jest jednak pełne niespodzianek… tatusiu.- Ominęła go i ruszyła w stronę schodów, miała bardzo dużą ochotę spędzić resztę tego dnia w pokoju.

Tego wieczoru nikt się nie zjawił. Bardzo szybko położyła się spać, nie mogąc się doczekać, jak potoczy się następny dzień. Nie podobało się jej tu, łóżka były za twarde, a wschód słońca obudził ją bardzo wcześnie. O godzinie piątej była już gotowa, jednak dopiero o ósmej dwór Malfoyów ożył na nowo. Śniadanie Bożonarodzeniowe, to idealny czas, aby pojednać się z rodziną. I właśnie takie nastawienie obrała sobie tego dnia Lynx. Nie chciała kłótni, chciała pojednania. Pomimo tego, że żywiła wielką niechęć do ojca, próbowała go w pewnym sensie zrozumieć, a nawet usprawiedliwić jego zachowanie.

Zeszła na dół. Okazało się, że przy stole siedzi już cała familia i rozpakowuje prezenty. Lynx bez spoglądania na twarze rodziny, ruszyła prosto w stronę choinki i zabrała swoje opakowane prezenty. Usiadła na miejscu, które zajmowała poprzedniego dnia i spojrzała na Rabastana, który akurat rozpakowywał jej prezent. Był to samopiszący długopis. Miał czarny kolor i inicjały R.L.

- Bardzo ci dziękuję.- Uśmiechnął się, tuląc do siebie bratanicę.

- Drobiazg.- Uśmiechnęła się, zerkając kątem oka na swojego ojca, który podejrzanie im się przyglądał. Lynx wzięła się za odpakowanie swojego prezenty. Od Rabastana dostała album z ruchomymi zdjęciami. Bardzo się jej spodobał. Pierwsze zdjęcie przedstawiało ją jak uczy się chodzić, a drugie jak siedzi na kolanach wuja. Do tego Malfoyowie dorzucili słodycze i trochę galeonów. Podziękowała ładnie, ponieważ każdy pieniądz się przyda!

Śniadanie spożyli w ciszy, nikt nie odezwał się chociaż odrobinkę, pomijając ciche pomruki w stylu podaj mi sól. Pasowało to Lynx, nie lubi zbytniej wrzawy, dyskusji i tym podobne. Teraz miała spokój, który tak pragnęło od początku września. Każdy poranek w Hogwarcie wygląda tak samo: śniadanie, a przy tym milion głosów. Dyskusje, które nie mogą poczekać jeszcze pięć minut, albo głupie wspomnienia uczniów, którzy akurat je sobie przypomnieli, gdy nakładali sobie bułkę na talerz!

Amadeusz znowu pojawił się znikąd, pozbierał wszystkie talerze i odszedł do kuchni, zapewne przygotowując już powoli obiad. Ktoś nagle pod nos Lynx, która siedział ze spuszczoną głową podsunął zielone aksamitne pudełeczko. Podniosła wzrok i spojrzała na wszystkich po kolei. Chwyciła pudełko w dłonie.

- Nie otwieraj tego!- Krzyknęli wszyscy razem. Lynx puściła to, jakby pudełko ją poparzyło.

- W twojej szkole jest pewna osoba…- Zaczął Yaxley. Jako najstarszy z obecnych, to on najczęściej zabierał głos, co powodowało, że właściciel dworu – Lucjusz był trochę poddenerwowany. – Jasnowidz…- Dodał po krótkiej chwili. Doskonale wiedziała o kogo chodzi. Ich tajemniczość spowodowała, że pomimo tego, iż chodziło o osobę dobrze jej znana i lubianą, to chciała się dowiedzieć dużo, dużo więcej.- W sytuacji takiej jaką mamy do tej pory…- Wyciągnął ręce, jakby chciał dać do zrozumienia, że chodzi tutaj o więźniów,  którzy ciekli z Azkabanu.- Musisz niestety… trochę zamknąć jej usta. Może za dużo wygadać.- Uśmiechnął się szeroko.- Klątwa…- Wskazał na pudełeczko.- Powinna wystarczająco załatwić sprawę naszej drogiej pannie Weasley.- Uśmiechnął się szeroko.- I twoim zadaniem jest spowodowanie, aby pudełeczko z naszyjnikiem trafiła do jej rąk!- Lynx oniemiała, naprawdę oniemiała. Jak nigdy dotąd!

Córka śmierciożercówWhere stories live. Discover now