Rozdział 1

7.7K 424 26
                                    

 Ranek wyglądał jakby zupełnie nie miał ochoty się zacząć, ciemne, ciężkie chmury zawisnęły nad Londynem, chowając słońce, które jeszcze kilka dni wcześniej rozgrzewało wszystkich do nieprzytomności. Lato w tym roku było nie do zniesienia. Ani pół chmury nie gościło na niebie, a wszystkie miejsca, gdzie padał chociaż kawałek cienia od samego ranka było zajmowane przez mieszkańców. Ludzie w tym czasie szukali schronienia w piwnicach, opierając się o zimne fundamenty swoich domów, popijali lemoniadę. Prognozy pogody powtarzały niczym zaklęte Obiecujemy państwu, że gorzej już być nie może!

Jedyną osobą, która nie zważała na skwar, była młoda dziewczyna. Długie ciemno - brązowe włosy opadały jej na ramiona. Na czubku nosa miała duże okulary przeciwsłoneczne, a w zwiewnej bordowej sukience wyglądała jakby była zupełnie w innym świecie. Zaglądała do każdego możliwego zakątka miasta, jakby próbowała zrobić jego dokładny plan. Czasami zabierała ze sobą duży czarny szkicownik, jednak na większości kartek nie znajdowało się miasto, a twarze ludzi lub zwierzęta, których żaden zwykły śmiertelnik nigdzie by nie rozpoznał. Każdą z prac podpisywała dużą literą L. Do domu wracała pod wieczór, gdy słońce już powoli zachodziło, a ludzie mogli w końcu odetchnąć z ulgą. Jej dom mieścił się na przedmieściach Londynu, był jednym w szeregowcu. Nie wyróżniał się niczym niż te, które stały obok niego. Jednopiętrowy, szary, z małym ogródkiem z tyłu. Do środka wchodziła bez słowa, ściągała buty zahaczając jedną nogą o piętę. Wbiegała na samą górę i zamykała się w swoim pokoju. Nie znajdowało się tutaj zbyt dużo rzeczy, naprzeciwko drzwi stało łóżko, a po jego prawej stara, drewniana szafa. Cała reszta popakowana była jeszcze w pudła. Dziewczyna nie miała najmniejszej ochoty cokolwiek z tym zrobić. Każdego dnia, przed wstaniem modliła się w duchu, aby do pokoju wpadł jej wuj i powiedział, że wracają do poprzedniego domu w samym środku Rosji. Niestety, od dwóch miesięcy nic podobnego się nie stało.

Dzisiejszego dnia było zupełnie tak samo, wyszła rano i wróciła, gdy zrobiło się ciemno. Bez słowa pobiegła na górę. Nie przepadała za swoim nowym pokojem, jednak nie znalazła w domu innego miejsca, gdzie mogła chociaż na chwilę pobyć sama. Spojrzała na duży kufer, który od wczoraj leży obok szafy. Spakowała się już, aż sam się prosił o zamknięcie. Lynx nie potrafiła przyswoić sobie tego, bała się wszystkiego, co może ją spotkać w nowej szkole. Czuła się jak intruz, prawdopodobnie nie jest to myślenie błędne. Wyrzucono ją z poprzedniej szkoły, a nowy minister magii postanowił, że czarodzieje mają prawo na „drugą szansę”. Nikt jej nie złamał różdżki, ale poczuła się jakby to właśnie uczyniono. Nauczyciele zrobili jej największe świństwo. Nie mogła się w sumie dziwić, gdy dowiedziała się do jakiej szkoły idzie. Zgotowała niezłe piekło w Bastille, dlaczego grono pedagogiczne miało pójść jej na rękę? Hogwart nie jest szkołą jej marzeń, jej nazwisko jest tam szczególnie napiętnowane. Gdy tylko o tym pomyśli, ciarki przechodzą jej wzdłuż kręgosłupa. W rosyjskiej Szkole Magii nie dawano jej spokoju, co więc będzie teraz?

Usiadła na skraju łóżka i spojrzała na swoje chude, białe jak papier dłonie. Zamknęła oczy i spróbowała pomyśleć o czymś przyjemnym. Przerwa świąteczna na Syberii. Nigdy nie zapomni tego mrozu, który tam panował, ale mimo wszystko niesamowicie jej się tam podobało. Wszędzie było biało, a zarazem tak kolorowo. Czuła, że jest przemoczona do kości, a usta miała już sine z zimna, mimo wszystko bawiła się na śniegu jak małe dziecko. Wtedy po jej głowie nie chodziły myśli o tym, co zrobi za kilka miesięcy i co spowoduje wydalenie ją ze szkoły.

- Rysiu, kolacja!- Zawołał wuj. Otworzyła oczy, wyrwana z rozmyślań. Wszystkie przedmioty, które mimowolnie lewitowały w powietrzu opadły z powrotem na swoje miejsce z donośnym odgłosem. Na jej twarzy zawidniał lekki uśmiech. Staje się coraz lepsza, to jest jedyny powód aby cieszyć się w tych czasach, w których musi żyć. Po drodze chwyciła czarny sweter. Zbiegając po schodach, już miała go ubrany, a dobiegając do jadalni, rękawy naciągała na dłonie. Zrobiło się już przeraźliwie zimno. Słyszała jak wuj kręci się po kuchni i nie jest to spowodowane tłuczeniem się garnków lub innych rzeczy, które mogą znaleźć się tam. Jest to spowodowane tym, że Rabastan uwielbia śpiewać. Ostatnio przyswoił sobie płytę Metalliki – Master Of Puppets. Lynx usiadła przy stole i spojrzała na sałatkę. Grzeczność jej jednak nakazała poczekać, aż wszyscy zasiądą do stołu, po za tym nie odczuwała zbytniego głodu i nie jest to spowodowane tym, że jadła coś niedawno, tylko ciągle tym, że jutro czeka ją nowe zderzenie się z rzeczywistością, która może być gorsza niż dotychczas. Rabastan po chwili się zjawił z uśmiechem na twarzy, mimo wszystko bał się o swoją bratanicę. Położył na stole kurczaka i świeży sok z wyciskanych pomarańczy. Spożywali kolację w ciszy.

- Dlaczego nic nie jesz?- Zapytał spokojnie mężczyzna. Lynx podniosła wzrok, zamyślona wcześniej nad czymś.

- Nie jestem w stanie.- Odpowiedziała cicho.

- Czasu nie cofniesz księżniczko.- Chwycił ją delikatnie za dłoń.- Jesteś silna Lynx.- Dopowiedział szybko.

- Chciałabym żyć jak mugol.- Szepnęła.

- Rozmawialiśmy o tym, takie osoby jak ty nie mogą chodzić do mugolskiej szkoły, zrobiłabyś komuś krzywdę…- Spojrzała na niego smutnymi oczami.- Już nie jesteś małą dziewczynką, dasz sobie radę.- Zaczął ją pocieszać, z coraz bardziej pozytywnym skutkiem, które wykształciło się przez lata nauki.- Nie mówią od razu, abyś zrobiła to co w Bastille, ale … możesz im pokazać kochanie.- Uśmiechnął się szeroko, odwzajemniła ten gest. Od kiedy zaczęła uczęszczać do rosyjskiej placówki, odkryła w sobie, że wcale nie jest jej potrzebna różdżka, aby cokolwiek zrobić. Kiedy chciała, mogła unosić przedmioty (fachowo nazwano to telekinezą), potrafiła, aby przedmiot, o którym właśnie pomyślała, zmaterializował się na jej dłoni. I co najważniejsze, potrafiła stać w płomieniach, gdy wyjątkowo była zdenerwowana. Płomienie są prawdziwe, tylko ona ich nie czuje na sobie, wyłącznie inni odczuwają ten dyskomfort związany z ogniem. Po za tym wykazuje się świetnymi wynikami w rzucaniu zaklęć (uroków), do perfekcji opanowała sztukę legilimencji a także oklumencji. Od najmłodszych lat zafascynowana ważeniem eliksirów. Jej lektury nie składają się z samych dobrych książek dla grzecznych czarodziei, najczęściej są to grube księgi, które „przez przypadek” kupiła na ulicy od podejrzanego sprzedawcy. W jej głowie siedzi mnóstwo zaklęć czarno-magicznych jak i składników do eliksirów.

W końcu wzięła się za jedzenia, na powrót wrócił jej apetyt, zjadła kurczaka i ziemniaczki oraz przepyszną sałatkę, po kolacji rozmawiała jeszcze przez dłuższy czas z wujem, po czym ruszyła do swojego pokoju. Wzięła pidżamę, poszła wziąć prysznic, umyła dokładnie włosy, wyczesała je porządnie, wysuszyła. W tym momencie było już całkowicie zmęczona, tak jakby ktoś odebrał jej resztki życia. Powlekła się do łóżka i za nim się obejrzała, już była w objęciach Morfeusza.

Kolejny raz wylądowała w tym samym miejscu. Stare lochy za każdym razem przyprawiały o dreszcz, ale nie mogła o tym myśleć, musiała uciekać. W lewej dłoni kurczowo trzymała różdżkę, na której końcu świecił jasny punkt, prawą odbijała się od ścian, nie czuła się zbyt dobrze. Była jakby w amoku, pod wpływem jakieś substancji, tak jakby za dużo wypiła. Biegła dosyć szybko, jednak czuła Jego oddech na swoim karku. Zbliżał się, a ona nie miała pojęcia co zrobić. Z każdą sekundą, w powietrzu było coraz więcej kurzu, który utrudniał dziewczynie oddychanie. Schodziła w dół, do strefy, do której już dawno nikt nie zaglądał. Kątem oka widziała, że korytarze, które mijała, pełne są dziwnych łańcuchów i specjalnych stożków na ścianie na pochodnie. Ogarnął ją również niesamowity ziąb, chciała usiąść, złapać trochę powietrza. Nie mogła, za daleko już zaszła!

Nagle korytarz się skończył, stanęła przed nagą ścianą. Naparła na nią całym ciężarem, próbując ją zniszczyć. Machnęła dwukrotnie różdżką. Nic nie jednak nie zdarzyło. Odwróciła się, oczekując na najgorsze. Zbliżał się do niej. Niczym śmierć, niczym dementor, w czarnej długiej szacie. Jego czerwone oczy świeciły niczym pochodnie. Koniec różdżki zgasł, zrobiło się przeraźliwie cicho. Słychać było tylko jej szybki oddech.

- Mówiłem, że mi nie uciekniesz.- Zasyczał i chwycił ją mocno za ramię.- Powiedz swoim przyjaciołom, że wróciłem.- Jego śmiech potoczył się przez lochy, niczym przeraźliwe echo. Zniknął tak szybko, jak się pojawił.

Córka śmierciożercówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz