Rozdział 11

2K 158 2
                                    

Stanęła spokojnie na korytarzu, spojrzała przez ramię na chimerę, po czym ruszyła szybkim krokiem dalej. Co za tupet?! Minister magii, który uchodzi na człowieka, który jest wybitny i inteligentny, rzuca takiego oskarżenia! Lynx gorączkowo myślała, czy napisać w tej sprawie do wuja, jednak po kilku krokach uznała, że sam dowie się prawdy. Najgorsze było to, że nikt nie stanął w jej obronie. Wszyscy potulnie wsłuchiwali się w oskarżenia padające z ust ministra. Jedyną dzielna osobą była Fabuverse, która cicho napominała Lestrange. Przez głowę dziewczyny chodziła myśl o tym, że Kraszewski nie miał tyle odwagi, aby ją obronić. Wszyscy są tacy sami. Strach przed osoba stojącą na wyższym stanowisku jest tak przerażający, iż czarodzieje zaczęli tym przypominać mugoli. Żaden z nich nie potrafi się odezwać, zapominają języka w gębie. Czy to nie przypadkiem człowiek człowiekowi jest równy? Czy to nie przypadkiem, człowiek który stoi na wyższym stanowisku powinien prowadzić za sobą tłumy ludzi, jak w przypadku ministra magii, a nie rzucać oskarżenia? Ktoś kto się z tym nie zgadza powinien powiedzieć to otwarcie. Co by było za życie, gdyby nikt nie upominał się o swoje? I właśnie takie zadanie postawiła sobie Lynx. Walczyć o swoje! Nikt i nic nie ma prawda wmawiać jej, że jest odmienna, że nie należy do ich „cudownego i wyimaginowanego" świata. Nazwisko nie stanowi piętna nadanemu każdej osobie i to powinno być oczywiste.

Lynx chodziła podenerwowana. Nie miała pojęcia co ze sobą zrobić. Trwają jeszcze lekcje, jednak jej specjalnie nie spieszy się na historię magii. Owszem wybrała ten przedmiot, ponieważ dotychczas go lubiła. To przykre, gdy ktoś psuje to co tak bardzo lubimy. Dziewczyna stanęła na środku błoni i spoglądała jak słońce lekko zaczyna kryć się za chmury. Nie wróć, proszę, wróć.- chciałaby wykrzyczeć, jednak za późno. Błonia przykrył smutek. Usiadła pod drzewem i oparła się o pień. Tutaj nikt jej nie znajdzie. Przynajmniej tak uważała.

Czarne chmury zagościły nad Hogwartem. Zbliża się ulewa. Zrobiło się szaro i ponuro. Wiatr zaczął smagać włosy Lynx, które tak idealnie dopracowane nad ranem, teraz wyglądały jak siedem nieszczęść. Wstała powoli i ruszyła do Hogwartu. Dzwony obwieściły koniec lekcji. Dobrze, przynajmniej jest szansa, że trafi na następną. Lynx nagle zatrzymała się jak oparzona. Jej uwagę przykuł zielony snop, który był wycelowany na niebo nad jeziorem. Serce Lynx zabiło dziesięciokrotnie bardziej niż przed pierwszym dniem w Hogwarcie, bardziej niż wtedy, kiedy pojawił się artykuł o ucieczce Alecto Carrow, bardziej niż wtedy, kiedy Victoire Weasley oznajmiła jej, że jest poszukiwana przez nieznanych ludzi, bardziej niż w nocy, gdy znalazła ciało dyrektorki i bardziej niż dzisiaj rano, zupełnie kilka chwil temu, kiedy była przesłuchiwana. To, co właśnie zobaczyła Lynx, nie pozwoliło jej myśleć racjonalnie. Upadła na ziemię, a na jej policzkach pojawiły się łzy. Dlaczego? Dlaczego znowu? W tym samym momencie, nie wzruszeni nadchodzącą ulewą uczniowie zaczęli wychodzić ze szkoły na błonia. Rozgadania i roześmiani. W tym samym momencie, kiedy na niebie niczym na płótnie, wymalowany został znak śmierciożerców. Czaszka z rozwartą szczęką. W głowie Lynx pojawiało się tylko słowo szyderstwo.

 - Tam jest Lestrange, patrzcie!- Krzyknął ktoś i wszystkie twarze obróciły się w stronę biednej dziewczyny. Nie próbowała powstrzymać łez, wpatrywała się w znak, jakby czekała, aż zniknie i wszystko okaże się tylko kolejnym ze snów. Nic takiego się nie wydarzyło. Po chwili pojawili się nauczyciele, którzy trzeźwo myśląc kazali uczniom wejść do szkoły, obracając się co chwilę z przerażeniem w oczach na znak Voldemorta. Znikąd pojawił się Nikołaj. Wziął Lynx na ręce, ponieważ była tak sparaliżowana, że nie potrafiła się ruszyć. Czy to jest prawdziwy ból? Czy to jest właśnie kara? Za co? Co takiego uczyniła? Deszcz zaczął padać i spowodował, że zanim Nikołaj wszedł z Lestrange do szkoły obydwoje byli już mokrzy.

- Niezła ulewa.- Burknął Rosjanin, stawiając Lynx na nogi. Odgarnął włosy do tyłu i uśmiechnął się lekko.

- Znak śmierciożerców, nie widziałeś?!- Wyrzuciła z Siebie. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że może tak głośno zareagować. Jej głos odbił się od wszystkich ścian.

- To niczego nie dowodzi.- Szepnął cicho i ruszył przez korytarz.

- Ach rozumiem, jak ty możesz cokolwiek wiedzieć?!- Wybuchnęła, wymachując rękami. – Krótka lekcja o Voldemorcie... To był znak śmierciożerców, pojawia się na niebie, gdy ktoś umarł, ktoś z rąk śmierciożerców... najczęściej oczywiście.- Nikołaj zatrzymał się i spojrzał na nią przez ramię. W jego oczach zagościł smutek. Lynx poczuła się taka bezbronna, krucha, delikatna. Jak w takiej sytuacji może płakać? Czego do cholery ona się obawia? Przecież nikt tak po prostu nie wparuje do Hogwartu i ją stąd nie weźmie! Hogwart do najbardziej bezpieczna szkoła i to jest chyba oczywiste! Wytarła łzy z policzków i ścisnęła szczękę. Nie może płakać, nie może...Związała włosy i ruszyła przed Siebie. Nie potrzebuje pomocy ani Kraszewskiego, ani Nikołaja, ani nikogo więcej. Tak trudno jej to sobie uświadomić?

*

Lynx trafiła dopiero na zaklęcia. Całe dwie godziny (historia magii i lunch) przesiedziała zamknięta w dormitorium wraz z Sashą. Była już opanowana, nie płakała, mimo tego, Sasha czuła płynący niepokój. Chciała pomóc, jednak Lynx postawiła przed sobą „tarczę". Zmieniła przez te kilka chwil diametralnie.

Zaklęcia ma razem z Nikołajem. Do klasy weszła kilka sekund po dzwonku, tak aby nie musieć słuchać rozmów uczniów, czekających z niecierpliwieniem na zajęcia z starym profesorem Flitwick. Zajęła miejsce koło Rosjanina i skupiła się na tym, co profesor pisze na tablicy.

- Wszystko okej?- Zapytał szeptem wprost do jej ucha. Pokiwała lekko głową z lekkim uśmiechem. Ścisnął jej rękę pod stołem.

- Jak już mówiłem, jesteście bardzo utalentowaną klasą... Już dawno takiej nie miałem, więc dzisiaj przeskoczymy trochę materiał i zajmiemy się...

- Czy to naprawdę był Mroczny Znak Voldemorta?- Przerwał jakiś chłopak z tyłu. Wszyscy spojrzeli na niego. Thomas Bordean, wysoki blondyn z ciemnymi oczami. Uśmiechnął się szeroko, przez co większość dziewcząt musiała przytrzymać się mocniej krzeseł, aby nie upaść z podziwu. Zawsze ktoś taki jest. Olśniewający, idealny, dobrze uczący się, łamacz kobiecych serc.

- Włosy ma farbowane, na zębach nosił aparat, a po za tym ma zoperowane pół twarzy...- Szepnęła do Nikołaja, który momentalnie się roześmiał.- Jego rodzice – mugole są lekarzami.- Dodała pospiesznie, jakby była dumna ze swojego szpiegostwa.

- Skąd o tym wiesz?- Zapytał spokojnie jej towarzyszy, kiedy odwrócili się na powrót twarzami do tablicy.

- Legilimencję trzeba ciągle i ciągle ćwiczyć.- Zachichotała.- Więc mnie nie denerwuj.- Pogroziła mu palcem.

- ... śmierciożercy rzucali Morsmorde, kiedy umierała jakaś...eee...- Zająkał się Flitwick, jakby zdał sobie sprawę, że nie powinien mówić takich rzeczy uczniom. Nagle drzwi się otworzyły i do środka wpadł Longbottom. Lynx na powrót odwróciła się do tyłu.

- Profesorze, mogę pana na chwilę prosić? To bardzo ważne...- Powiedział spokojnie.

______________

Coś co powinno być tutaj, pojawi się w następnym rozdziale, muszę jeszcze sobie to wyobrazić i spróbować te moje obrazy przelaciać do worda. Jakieś pomysły co to może być? :D Kombinujcie! Miłego tygodnia i do następnego rozdziału :*

Córka śmierciożercówWhere stories live. Discover now