30. Kiedy dziecko pecha idzie walczyć z Vexosami

278 10 0
                                    

   W trakcie szaleńczego biegu korytarzami pałacu tak się zastanawiałam, czy ja kiedykolwiek wypełniłam jakąś misję bez robienie chaosu i wywracania wszystkiego do góry nogami. 

– Skręcamy! – krzyknęła Mira, złapała mnie za nadgarstek, co bym się znów nie zgubiła i pobiegliśmy dalej.

– P-padam! – wydyszał Dan, nieco zwalniając.

– Nie marudź, tylko biegnij! – rozkazał liderka.

   Na widok umęczonej miny szatyna parsknęłam śmiechem, który szybko się urwał, gdy zobaczyłam, jaka armia nas ścigała.

– Jak się nie pośpieszysz Dan, to zrobią z nas szaszłyki! – wrzasnęłam i wskazałam na ich broń.

– Nie mów o jedzeniu! – jęknął z wyrzutem.

   Razem z Mirą przewróciłyśmy oczami. Wypadliśmy na rozwidlenie. No pięknie. Ruda uznała, że pobiegniemy w prawo, Dan że w lewo, a ja od tego wszystkiego zgłupiałam i pobiegłam w prawo. A zgadnijcie, gdzie popędzili oni? W lewo, oczywiście! Kiedy zauważyłam ich brak, zatrzymałam się gwałtownie, aż uderzyłam nosem w posadzkę.

– Zajebiście. – warknęłam, pozbierałam się i zawróciłam.

  Drogę jednak zagrodziły mi drzwi, które nie wiadomo skąd się pojawiły. Uniosłam dzięki mocy kilka stolików, które stały koło mnie i cisnęłam nimi w przeszkodę. Na szczęście jakieś stalowe one nie były i zrobiła się dziura. Zadowolona wyszłam na rozwidlenie. Mina mi zrzedła na widok tysięcy włóczni wycelowanych we mnie.

– To są jakieś żarty! Ja się tak nie bawię! – wrzasnęłam, cisnęłam w armię kilkoma obrazami wiszącymi na ścianach i zawróciłam.

   Gonili mnie przez jakiś czas, ale byłam od niech szybsza i zdołałam uciec. Biegłam kompletnie na oślep, więc gdy wpadłam na balkon, nie byłam zaskoczona. Tupot stóp ucichł. Oparłam się o barierkę i zaczęłam szybko łapać powietrze.

– Nienawidzę mojego farta, - mruknęłam, patrząc z niechęcią na wszechobecny kosmos.

– Ja też. – przyznał Fludim.

– A mi się tam podoba. – usłyszałam głos za plecami. Odwróciłam się gotowa do walki. Okazało się, że to Lync.

– Czego chcesz? – warknęłam.

– Wiesz, jesteś na naszym terytorium. – powiedział, uśmiechając się złośliwie. – Król ma z tobą rachunki do wyrównania.

   Fajne określenie na: ma ochotę cię zabić. Chłopak posiadał prawdziwy talent.

– A ty naiwniaku myślisz, że tak po prostu z tobą pójdę? – spytałam z drwiną. – Pomarz sobie.

– Nie masz wyjścia. – Założył gantlet.

   Przypomniałam sobie o Elico. Cholera, będę musiała go poszukać. Nie miałam czasu na zabawy z gościem chodzącym w piżamie w słoniki! Nim chłopak zrozumiał, co chcę zrobić, oberwał wazonem w łeb i padł na ziemię. Przeskoczyłam nad nim i ruszyłam na przód. Jednak jego ręką zacisnęła się na mojej kostce. Straciłam równowagę i też skończyłam na podłodze. Volan wyciągnął metalową pałkę, wcisnął przycisk i wysunęły się dwa białe okręgi, po których biegały iskry. Nie powiem, nieprzyjemnie mi się zrobiło na ich widok. Zamachnął się. Zasłoniłam się jakimś obrazem i kopnęłam na oślep. Po jego syku wiedziałam, że trafiłam. Poluźnił uścisk, dzięki czemu wyszarpnęłam się, dowaliłam mu obrazem (tym razem padł na dłuuuższy okres czasu) i wreszcie mogłam wrócić do misji.

   Laboratorium powinno być gdzieś tutaj. W sumie szłam na instynkt, ale trafiłam dobrze. Naukowcy pod wodzą gostka, który przeprowadzał ze mną wywiad, wpisywali coś w komputerach i analizowali strumień DNA. Ten gościu. On był ojcem Miry i Keith, z tego co powiedział mi Dan. Cicho wśliznęłam się do środka. Spostrzegłam biały kitel i okulary ochronne. Niewiele myśląc, ubrałam je i wmieszałam się w tłum naukowców. Nie zwracano na mnie za dużej uwagi, bo wszyscy byli pochłonięci robotą.

Bakugan: Ten świat to zwykła graDove le storie prendono vita. Scoprilo ora