Rozdział 20

2K 189 161
                                    

-Nie zostawiajcie mnie tu... - dziewczyna stała w drzwiach dużej przypominającej świetlicę  szkolną sali.

- Tak będzie lepiej, skarbie. - odpowiedziała drżącym głosem jej matka. - Będziemy cię odwiedzać.

Ojciec wbił wzrok w ziemię. Wyglądał na bardzo przybitego.

- Nie... Nic nie rozumiecie! Ja mam tyle rzeczy do zrobienia ! Nie mogę tu zostać! - krzyknęła czując ogarniającą ją panikę.

Wyglądająca na miłą kobieta, która do tej pory stała za nią nie odzywając się ani słowem, położyła dłoń na jej ramieniu.

- Będziesz się z nami dobrze bawić, zobaczysz pokochasz to miejsce. - uśmiechnęła się miło.- Na pewno od razu się z kimś zaprzyjaźnisz.

Wskazała ruchem dłoni osoby znajdujące się w sali. Były w różnym wieku. Większość z nich rozmawiała lub grała w jakieś gry planszowe. Niektórzy malowali coś zawzięcie lub czytali książki w odosobnieniu.

Dziewczyna skrzywiła się. Miała wrażenie, że to wszystko to jakiś zły sen.

Musiała im jakoś to wszystko wytłumaczyć. Przełknęła ślinę czując, że nie ma innego wyboru. Nie mogła przecież ot tak skończyć w ośrodku psychiatrycznym... Była normalna !

-Przecież wiecie. - szepnęła patrząc na rodziców. - Jestem... Jestem Biedronką. Nie mogę tu zostać! Jeżeli Władca Ciem zaatakuje Czarny Kot nie poradzi sobie beze mnie !

Matka przyłożyła sobie dłoń do ust. Po jej policzkach zaczęły spływać łzy.

- Jej stan pogorszył się chyba przez tą sytuację. To dosyć stresujące doświadczenie. W końcu na jakiś czas musi się z państwem rozstać.- usłyszała głos kobiety za sobą, która zwracała się tym razem do jej rodziców. - Ale spokojnie... Zaraz podamy jej jakieś leki na uspokojenie.

- Nie potrzebuje leków ! Ile razy mam powtarzać, że to jakieś chore nieporozumienie...  - dziewczyna poczuła kłębiące się w jej oczach łzy.

- Będziemy już iść, kochanie. Bądź dzielna.

Jej ojciec objął matkę rękę i z pełnym bólu spojrzeniem poprowadził ją w stronę z której przyszli. Z daleka słyszała jeszcze ciche szlochanie swojej rodzicielki.

Słone krople popłynęły po jej policzkach gdy tak bardzo odległe teraz drzwi do wolności zatrzasneły się za parą ludzi.

Była zdana na siebie. 

- Jestem Adelajda i będziesz  znajdować się głównie pod moją opieką. - uśmiechnęła się miło kobieta obok niej i podała jej chusteczkę. - No już, nie płacz. Chodź, porozmawiamy najpierw w moim gabinecie, a potem poznasz twoich nowych przyjaciół.

Nie widziała innego wyboru niż współpraca. Musiała po prostu udowodnić, że z jej głową wszystko całkowicie w porządku.

Posłusznie podążyła za lekarką.

Po chwili siedziała już za biurkiem naprzeciw niej w różowym pokoju. Na ścianach powieszone były jakieś kolorowe obrazki, głównie z motywami zwierząt. Pewnie miały... uspokajać.

- Nie jesteś ciężkim przypadkiem. Nie spędzisz z nami dużo czasu. Uwierz mi, że nie stanie ci się tu krzywda. - powiedziała Adelajda przeglądając jakąś teczkę, najpewniej z jej danymi.

- Na prawdę szkoda na mnie waszego czasu. - zauważyła smutno dziewczyna.

- Najważniejszym i zarazem zwykle najtrudniejszym krokiem jest akceptacja własnego... problemu i przyznanie się do niego. - odparła spokojnym tonem jej rozmówczyni.

Owity w ciemność [Miraculous FanFiction]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz