Rozdział 37

1.8K 195 290
                                    

Tom wyciągnął z pieca pierwszą partię bułeczek. Intensywny zapach świeżego pieczywa wypełnił zamknietą jeszcze piekarnie.

Sabine skończyła właśnie zwijać ostatnie croissanty.

- Włożysz je zaraz do pieca, skarbie? - rzuciła do swojego męża pytanie, na które skinął głową śląc jej przy tym swój firmowy uśmiech spod wąsa.

Zdjęła z ciemnych włosów czapek i zawiesiła go oraz różowy fartuszek na wieszak.

Po chwili uchylała już klapę do pokoju Marinette.

W pomieszczeniu nie było nikogo.

Jeszcze nie wróciła.

Z westchnięciem utkwiła wzrok w zaróżowionym pierwszymi promieniami słońca horyzoncie.

Dźwięk telefonu w jej kieszeni przerwał ciszę tak niespodziewanie, że aż podskoczyła.

Widząc imię, które wyświetliło się przed jej oczami prawie wypuściła z nerwów urządzenie z rąk.

- Halo? - odebrała.

- Już wracam, mamo. - usłyszała po drugiej stronie.

Ulga którą poczuła była nie do opisania.

***


Oczy Władcy Ciem wpatrywały się uważnie w znikającą w ciele blondyna akumę. Mężczyzna zacisnął mocniej palce na swojej broni i zmarszczył brwi. Coś było nie tak.

Czarny Kot zaśmiał się. Niskim, melodyjnym śmiechem.

Jego przeciwnikowi ten śmiech wydał się dziwnie znajomy.

- To miało jakoś odwrócić moją uwagę czy na prawdę myślałeś, że uda ci się mnie opętać?  - zapytał wyraźnie rozbawiony.

Chwycił za swój kij i rozłożył go na długość mniej więcej półtora metra.

- Jakim cudem dałeś radę odrzucić akumę przy tak dużych negatywnych emocjach?! - krzyknął zaskoczony Władca Ciem.

- Nie sądziłem, że jesteś aż tak tępy. - westchnął teatralnie Kot przykładając sobie palce wolnej ręki do czoła - Ja jej wcale nie odrzuciłem. Po prostu ją wchłonąłem.- opuścił dłoń, a w jego opalizujących, zielonych oczach odbiło się słońce.

Ciało otoczyła cieńka warstwa czarnej mgły w której gdzieniegdzie wirowały smoliste drobinki.

Jego przeciwnik gnany jakimś nieznanym sobie bodźcem cofnął się krok w tył. 

- Może się pobawimy? Dam ci... Pięć... Nie, mam zły dzień. Dwie minuty. W tym czasie się stąd nie ruszę. Uciekaj, Motylku. - śnieżnobiałe kły Czarnego Kota błysneły po raz kolejny w uśmiechu.

Władca Ciem nie myślał nawet sekundy.

Nigdy w swoim życiu nie poczuł jeszcze tak potężnej, wręcz instynktownej potrzeby ucieczki.

Przed nim nie stał człowiek.

W czarnej mgle świeciły szmaragdowe oczy drapieżnika gotowego... Właśnie, gotowego do czego?

Odpowiedź wbrew pozorów była banalnie prosta.

Do wszystkiego.

Władca Ciem rzucił się do ucieczki.

Nie był to taktyczny odwrót, przegrupowanie sił czy też wycofanie się lub inna piękna nazwa używana przy takich manewrach.

Była to po prostu zwykła ucieczka.

Owity w ciemność [Miraculous FanFiction]Where stories live. Discover now