31.

1K 95 57
                                    

Raniące jego stopy ciernie nie sprawiały mu zwyczajnego bólu. Czuł go, owszem, ale uznał to za przeklęty dowód życia. Błotne kałuże nie były żadną przeszkodą, ignorował je, poranione łydki brudząc śmierdzącą mazią. Wilgotne gałązki nie łamały się pod jego stopami, dowodząc, jaki kruchy i słaby się stał.

Krew i jej skrzepy na pokrytych bąblami piętach i sinych kostkach były czymś, co tylko przypominało mu o tym wszystkim. Nie mógł dłużej na to patrzeć, nie potrafił tego znieść. Mimo to szedł dalej.

Z trudnością łapał oddech, krztusząc się gorącymi łzami. Z trudnością utrzymywał się w pionie, co sekundy potykając się o najmniejsze przeszkody. Z trudnością wstawał, szlochając.

Trudno mu było utrzymać się na powierzchni mętnego stawu, do którego zupełnie przypadkiem wpadł, nie zdążywszy złapać się jakiegokolwiek konaru. Trudno mu było nie pozwolić na dostanie się wody do płuc, w takim czynie widząc swoją własną ucieczkę.

Nie kontrolował przemiany, robiąc to instynktownie. Jednak czuł moment, w którym jego kości zmieniły budowe, a mięśnie całkowicie oblepiły twardą tkankę. Mimo bólu temu towarzyszącemu czuł się dobrze.

Był w stanie stanąć na silnych łapach, unosząc pysk ku niebu. Był w stanie poczuć jakikolwiek silniejszy zapach, choć trochę rozpoznając miejsce, gdzie prawdopodobnie teraz się znajdował. Był w stanie złapać całkowitą ostrość widzenia, na nowo obierając prawidłową drogę.

Wspomnienia otoczone były mętlikiem myśli i obrazów, skutecznie rozpraszających wszystkie instynkty. Łapy same obierały sobie drogę, a Baekhyun skory był do stwierdzenia, że kierowały się w nieznanym mu kierunku.

Jednak musiał na to pozwolić, nie miał w końcu innego wyjścia. Musiał, gdyż wiedział, że tylko wewnętrzna omega jest w stanie go poprowadzić.

Musiał, gdyż był na nią skazany. Nie miał nic, tylko ją. Musiał.

Bo tylko ona była w stanie zapewnić Baekhyunowi szczęście. Tylko ona. A ten tego potrzebował, tak bardzo tego potrzebował.

***

Wewnętrzna alfa usilnie próbowała mu coś powiedzieć, tak doskonale to czuł. Jednak ani na moment nie oderwał się od gorzkosłodkich ust innego, ignorując świat wokół.

Co było jego błędem.

Ogromnym błędem.

***

Był niezwykle blisko, czuł to. Omega w jego pokaleczonym sercu i rozszarpanej duszy piszczała, pokazując mu swoją radość i obiecując wieczne zapomnienie i uśmierzenie jego bólu. Jednak on sam nadal nie miał pojęcia, dlaczego zmierza w tym konkretnym kierunku. Kierunku, którego był pewny, że nie znał. Nie pamiętał tych miejsc, nie pamiętał drogi, którą teraz biegł. Było niemożliwym, że kiedykolwiek tędy podążał.

Ale nie to było błędem omegi.

Błędem omegi była jej całkowita ignorancja. Baekhyun bowiem nie zastanawiał się, skąd pochodzi porywisty, mroźny wiatr i nie zastanawiał się, dlaczego na widnokręgu zauważa nieznajome, strome szczyty. Po prostu nadal biegł, całkowicie ufając wewnętrznemu wilkowi.

Biegł, a jego i tak wycieńczony organizm pożytkował na tym jego całą, ostatnią energię. Biegł i przez brak chociażby odrobiny węchu nie miał najmniejszych szans na wyczucie zbliżającej się śnieżycy. Biegł, choć już nie był w stanie utrzymać ciężkich od śniegu powiek.

Po prostu biegł.

Biegł, biegł, biegł...









A/N

Moje Zbereźniki!

Starałam się zepsuć Wam dzień, nie wiem, czy wyszło. Jako zadeklarowana ateistka obiecuję, że do końca roku nasza omega...

Wiecie, co z nią się stanie, nie?

Całująca w czółko,

sic_cus

Znienawidzony | ChanBaekDonde viven las historias. Descúbrelo ahora