33.

990 95 10
                                    

Ale żeby żyć, żeby żyć szczęśliwym, potrzebował jeszcze jednego.

Baekhyun już nie był kruchą i delikatną omegą, potrzebującą ciągłej opieki i ochrony. Już nie był zależną od alfy postacią.

Czuł się wolny. Baekhyun w końcu czuł się wolny. Tak po prostu wolny.

Jednak do pełni wolności brakowało mu jednego. Wolnej duszy, kurwa.

Wydawało się to łatwe, prawda? Zerwanie połączenia duszy alfy i omegi, Chanyeola i Baekyuna, musiało być łatwe. Oni nigdy nie czuli powiązania, nici przeznaczenia. Nic nie czuli.

To musi być łatwe.

Dlatego Baekhyun zdecydował.

A chwilę później zemdlał, pozwalając swojej wewnętrznej omedze na panikę i próbę ratunku.

***

Podniósł się, rozglądając się wokół. Ledwo co widział na oczy, jednak wzrok do niczego nie był mu potrzebny. Zdawał sobie sprawę z tego, że to zaczęło się już dziać.

Pokręcił głową, czując jej stanowczo zbyt silne zawroty. Nie rozumiał, dlaczego bolała go skroń i dlaczego rana na bladej szyi piekła. Ale nie szukał przyczyny. Nie szukał jej, zbyt wszystkim osłabiony.

***

Sam nie wiedział, co nim kierowało, kiedy biegł tak szybko, jak było to akurat możliwe. Jego wewnętrzna alfa przejęła kontrolę nad ciałem, piszcząc i zagłuszając zdrowy rozsądek.

Nie wiedział, gdzie tak biegnie i nie wiedział po co. Po prostu biegł.

Chciał zdążyć, sam jeszcze nie wiedząc na co.

Nie chciał tego i starał się temu zapobiec.

Do czasu, kiedy nie usłyszał jednego dźwięku i nie poczuł tego mocnego zapachu, zmuszającego go do jeszcze szybszego biegu.

***

Skupił się na liczeniu płytkich wdechów, całkowicie ignorując swoją wewnętrzną omegę. Zapominał o bólu powodującym niebezpieczny spadek temperatury jego ciała. Zapomniał o nieprzyjemnych dreszczach i metalicznego posmaku w ustach.

Podniósł powieki, rozglądając się wkoło. Bielmo utrudniało mu widzenie, był tego pewny, ale gotów byłby też przysiądz, że ostrość wzroku jest prawidłowa, a jego zmęczony umysł po prostu płata mu figle.

Odetchnął, na powrót zamykając oczy.

Starał się wymazać z pamięci jakiekolwiek odniesienia do tego miejsca i minionego czasu, modląc się, aby to poskutkowało, a jego ciało zaczęło z nim współgrać. Robił dosłownie wszystko, aby zagłuszyć sprzeciwiającą się mu wewnętrzną omegę, katując ją pierwszymi z małych ran. Zdawał sobie sprawę, że po wszystkim ta może do niego nie wrócić, a on na zawsze stanie się wybrakowany, jednak wizja wolności pozwoliła mu na dalsze kaleczenie własnej duszy. Bo jego ciało musiało zacząć z nim współgrać.

Ale tak się nie stało. Omega nigdy nie zamierzała się poddać, czuł jej determinacje. Czuł też, jak jego ciało irracjonalnie pragnęło znienawidzonej przez niego alfy. Czuł, jak jego wewnętrzna omega skomlała imię Parka, całkowicie zagłuszając tym jego ostatni zdrowy rozsądek. Czuł, jak jego usta bezgłośnie wołały alfę, a w podbrzuszu skumulowane emocje czekały na ujście.

Ale on nie chciał. Nie chciał alfy tak bardzo, jak tej alfy pragnęła omega w jego duszy. Nie chciał szeptać imienia znienawidzonego Parka, jednak wydawało się, że omega w jego wnętrzu zna tylko jego imię. On nie chciał, nie chciał, cholera.

Nie chciał, nie chciał, nie chciał!

Krzyknął, niegotowy do zdwojonego cierpienia i duszącego jego płuca skurczu. Krzyknął, wijąc się w osobliwych atakach.

Mimo to, nie był pewny, czy wygrał z własną omegą.

Nie był pewny.

Znienawidzony | ChanBaekWhere stories live. Discover now