P. I / CZARNY ALARM

904 82 71
                                    

Krótkie odautorskie, gdyż wolę omówić parę spraw ^^.
1. To jest drugi tom opowiadania, jeśli przypadkiem znaleźliście go najpierw to z przyjemnością odsyłam Was do "Miłość silniejsza niż krew", które jest tomem pierwszym.
2. Rozdziały będą pojawiać się co dwa tygodnie w czwartki. Uznałam, że to dla Was trochę lepsza opcja niż czekanie do października c:
3. Do wszystkich osób, które wróciły do tego ficzka: cześć Miśki! Miło Was znowu widzieć. Mam nadzieję, że się nie rozczarujecie ♥
A teraz życzę wszystkim miłego czytania.
#Morrigan_Out


— Yosano, jesteś absolutnie pewna, że wiesz, co widziałaś? Nie przywidziało ci się? Minęło tyle czasu, mogłaś go z kimś pomylić — oznajmił cicho Nakahara, gdy drzwi zatrzasnęły się za nim z nieprzyjemnie głośnym trzaskiem.

               Rudzielec stał na uczelnianym korytarzu, który na co dzień może i potrafił pomieścić setki ludzi, ale pierwszy raz w życiu miał wrażenie, że dookoła niego w tym miejscu jest zbyt mało przestrzeni. Że ściany są zbyt blisko, że nie ma jak oddychać, jak przed oczami zaczynają tańczyć mu czarne mroczki. Czuł, jak jego oddech stawał się płytki, jak zaczynało szumieć mu w uszach tak głośno, że nie był w stanie skupić się na słowach przyjaciółki. Jak serce zaczęło bić mu tak szybko, że miał wrażenie, że zaraz wyskoczy mu ono z klatki piersiowej. Nakahara sam nie wiedział, czy szykuje mu się kolejny atak paniki, których fakt faktem ostatnimi dniami nie miewał aż tak dużo, jedynie, gdy budził się z koszmarów, w których na nowo przeżywał śmierć Dazaia, czy po prostu nagły napływ emocji niemal zwalił go z nóg swoją siłą.

               Student podniósł rękę, uciszając Yosano, co może i było niezbyt kulturalnym gestem, ale w jego obecnym stanie do mózgu Nakahary nawet nie docierał sens słów wypowiadanych przez przyjaciółkę. Musiał się uspokoić. Musiał się opanować. Nie czuł się tak niestabilnie, nie czuł takiego braku gruntu pod nogami od momentu, w którym zobaczył ukochanego z poderżniętym gardłem. Chuuya próbował złapać jakikolwiek głębszy oddech, ale im bardziej się starał, tym bardziej miał wrażenie, że to awykonalne zadanie. Dlatego tylko kołyszącym się krokiem dotarł jakoś do najbliższej ściany, opierając się o nią przedramieniem, nie chcąc w pełni polegać na Yosano, która natychmiast znalazła się przy nim, próbując go wesprzeć. Zarówno psychicznie, jak i fizycznie.

               Lekarka wiedziała, że te dwa niby banalnie proste słowa "widziałam Dazaia" były dla rudzielca niczym bomba atomowa. Dosłownie zrzuciła mu atomówkę na jego poukładane, nawet spokojne życie. I miała przez to ogromne wyrzuty sumienia. Bo przecież Nakahara się pozbierał. Zajęło mu to cholernie długo, a jeszcze kilka miesięcy temu niemal podskakiwał jak wyrwany z transu, gdy ktoś przypadkiem wspomniał o Osamu, ale się pozbierał. Przynajmniej powierzchownie. Chodził na studia, rozwinął mafię, znalazł nową miłość, choć to ostatnie było zadziwiająco częstym tematem ich sprzeczek i kłótni. Odnalazł się w życiu po tym, jak wydawało mu się, że istnienie bez Dazaia to tylko nic nie warta egzystencja. A ona zniszczyła to jak domek z kart na silnym wietrze. Tylko że nawet Yosano nie wiedziała, jak dogłębnie te słowa poruszą Chuuyą i jaką lawinę przemyśleń wywołają.

               Przede wszystkim radość. Czyste szczęście, że jego modlitwy zostały jakimś cudem wysłuchane. Że Dazai po prostu żyje i że najwidoczniej jest w wystarczająco dobrym stanie fizycznym i psychicznym, żeby samemu łazić po mieście. Sama myśl o tym, że Osamu był w Kobe, był tak blisko, sprawiała, że świat wydawał się Nakaharze piękniejszy i rudzielec byłby w stanie zapomnieć o trzech latach rozłąki w ułamku sekundy, gdyby tylko od niego to zależało. W tym jednym momencie nie liczyło się dla niego absolutnie nic innego. To, po której stronie jest Dazai, to że nie pojawił się wcześniej, to, że nie dał żadnego znaku życia, nie miały wartości wszystkie nieprzespane noce lub te, w czasie których Chuuya budził się zlany potem i z krzykiem na ustach. Po prostu nie liczyło się nic innego niż to, że Osamu żył. Po prostu żył. Nic więcej nie miało znaczenia.

               Po chwili pojawił się też smutek. Żal, że tak szybko porzucił poszukiwania. Że dał się namówić Cuppoli, że czas odpuścić, że nie zaatakował Zakonu Wieży Zegarowej, że nie uparł się, by go odnaleźć. Nie wiedział, przez co jego ukochany musiał przejść, ale zakładał, że nie były to przyjemne spacerki po parkach i spotkania na popołudniową herbatkę. Mogli go odbić. Powinni byli go odbić. Nie powinni poddawać się tak szybko, nie powinni zostawiać go samego na tak długo. Wszystko, czym stał się Osamu, cała wina, którą mógł ich obarczyć, musieli znieść to z dumą, bo było to zaniedbaniem z ich strony. Nakahara bardzo szybko uświadomił sobie jednak, że nie przeszkadza mu to. Że może żyć nawet ze świadomością, że osoba, którą kocha tak mocno, że niemal boli go od tego serce, absolutnie go nienawidzi. Że nie będzie chciała mieć z nim nic wspólnego. Dopóki będzie miał pewność, że Dazaiowi nic nie jest, nie liczyło się nic, z czym będzie się musiał zmierzyć.

               Później pojawiła się wściekłość i wstręt do siebie. Złość, że posłuchał rady brata i wszystkich dookoła niego, którzy delikatnie namawiali go, że przecież nie może porzucić życia i zatracić się w mafii tylko dlatego, że miłość jego życia zginęła. Że musi ponownie stanąć na nogi. Nakahara poczuł, jak fizycznie brakuje mu powietrza, gdy uświadomił sobie, jak bardzo jego postawa musiała rozczarować Dazaia. Jasne, niby chłopak mówił mu tyle razy, że chce, by żył, ale przecież to tak oklepany tekst. Każdy tak mówi, bo nie chce wyjść na skończonego idiotę pozbawionego empatii. Zdradził go. Po prostu go zdradził. I to dla czegoś, co tak naprawdę nigdy nie było i prawdopodobnie nigdy nie miało być szczere. Bawił się w szczęśliwy związek z Rinem, spędzając razem czas i trzymając się za rączki, podczas gdy powinien był poczekać. Gdyby tylko poczekał trochę dłużej. Co to były trzy lata? Absolutnie nic w dłuższej perspektywie. A nawet tyle nie wytrzymał. Nakahara nie potrafił sobie wyobrazić, jak bardzo rozczarowany jego postawą musiał być Dazai, ale wiedział, jak cholernie mocno rozczarowany był sam sobą.

               Nie zauważył, kiedy zmienili pomieszczenie. Dał się pochłonąć własnym emocjom, choć miał świadomość, że nawet gdyby chciał, nie dałby rady się im postawić. Doceniał jednak pomoc Yosano, która widziała go przecież już w gorszych sytuacjach. Zmiana przestrzeni z ogromnego korytarza na niewielką kabinę w męskiej toalecie teoretycznie nie powinna być zbyt szczęśliwa, biorąc pod uwagę wszystkie czynniki, ale jakimś cudem była. Siedząc na zamkniętym sedesie z otwartymi drzwiami i obserwując, jak Yosano co rusz podchodzi do niego z mokrym, zimnym ręcznikiem, jakoś dał radę się uspokoić. Kobieta nie pospieszała go w żaden sposób, doskonale wiedziała, że to nie ma najmniejszego sensu.

— Już lepiej? — spytała ciepło, kucając przed nim i delikatnie przykładając mu ręcznik do czoła.— Tak. Chyba tak. Powinienem dać radę. Dziękuję i przepraszam — Chuuya wypluł z siebie słowa, nie siląc się jeszcze na żadne bardziej skomplikowane zdania, ale nie było to nic, co zaskoczyłoby Yosano.

               Przecież tak było za każdym razem. Przechodzili przez dokładnie to samo. Nakahara potrzebował tej chwili by się ogarnąć. By zepchnąć swoje uczucia na dalszy plan i zastanowić się na trzeźwo nad tym, co tak naprawdę miał do zrobienia. Może w tym wypadku nie miało to zadziałać perfekcyjnie, bo przecież jakby nie patrzeć chodziło o Dazaia, ale Chuuya wiedział, że musi zrobić, co w jego mocy, by ogarnąć tę sytuację. Był pieprzonym szefem mafii, która trzymała w garści cały kraj, a zaczynali dosłownie w bagnie. Chłopak zdawał sobie sprawę z tego, że powinien się lepiej kontrolować, ale ta świadomość tylko go dobijała, bo po prostu nie potrafił się zebrać. Tym bardziej, że wszystko co mieli, zawdzięczali przecież Dazaiowi. A jego plany powoli się kończyły, zostawało im coraz mniej pudeł z zaplanowanymi akcjami. Jasne, Cuppola udawała przed resztą, że spokojnie, że jeszcze mają czas, ale uciekał im on przez palce. I może dzięki delikatnemu popchnięciu, które ofiarował im Osamu, dali radę wypracować sobie pewne nawyki i zdobyć doświadczenie, to wciąż nie czuli się na siłach, by odczepić kółeczka od rowerku i pojechać o własnych siłach. Tylko nikt nie odważył się jeszcze powiedzieć tego na głos. A jednocześnie nie mogli zahamować rozwoju Portowej Mafii, bo straciliby cały pęd, który zyskali. Zdaniem Nakahary to zbyt dobrze zgrywało się w czasie z powrotem Dazaia, by mogło być absolutnym przypadkiem.

— Przepraszam, co mówiłaś wcześniej? — spytał w końcu Chuuya, wycierając twarz suchą częścią ręcznika.

— Jestem pewna. To był Dazai. Miał tę samą aurę, tylko jakby ukrytą? — Ostatnie słowo lekarka powiedziała z pewnym wahaniem. — Nie wiem, jak to dokładnie opisać. Uśmiechał się tak jak on. Miał taką samą gestykulację jak wtedy, gdy mierzył się z innymi mafiami. Patrzył na świat z tą pogardą, która kiedyś była udawana, ale teraz wydawała się prawdziwa. Myślę, że w głębi to dalej może być nasz Dazai, ale nie chcę ci tego obiecywać. Nie potrafię ci tego obiecać. Coś mu się stało. Coś się zmieniło. Musimy się dowiedzieć co. I jakoś to naprawić. Trzymasz się jakoś?

— Naprawdę chcesz usłyszeć odpowiedź na to pytanie? — prychnął z krzywym uśmiechem Nakahara, palcem wskazując bliznę na własnym policzku. — Naprawdę chcesz usłyszeć, że nie? Jak ty byś się czuła ze świadomością, że zdradziłaś kogoś, kto znaczył dla ciebie więcej niż własne życie do tego punktu, gdzie po jego śmierci próbowałaś się zabić? Jak mogłabyś żyć ze świadomością, że zostawiłaś najważniejszą osobę w rękach potwora na trzy lata? O ile to w ogóle były trzy lata.

— Nie jesteś w tym sam, wiesz? — spytała tylko drżącym głosem Yosano, zaciskając pięści tak mocno, że pobielały jej knykcie. — Może znałam go krócej, może moje uczucia nie były tak silne, ale był moim przyjacielem. Jesteśmy tak samo winni. Wszyscy w Cuppoli są. Nie jesteś sam.

— Jeśli to naprawdę był on, jeśli naprawdę wrócił — oświadczył cicho Nakahara, wstając powoli — musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy, żeby go odbić. Nawet jeśli będę musiał postawić istnienie całej Portowej Mafii na szali, nawet jeśli stracę wszystko, na co tak ciężko pracowaliśmy. Nie poświęcę ludzi, wiem, że ta gnida by tego nie chciała. Ale wszystko inne? Oddałbym to w sekundę, jeśli miałoby mi to zapewnić, że jutro Dazai będzie stał bezpiecznie w naszym domu. Nie możemy drugi raz zawieść jego zaufania. Po prostu nie możemy.

— Zrobimy. Odzyskamy go. Niezależnie od wszystkiego — obiecała Yosano, uśmiechając się lekko na pocieszenie, choć był to uśmiech zaprawiony smutkiem i poczuciem winy. — Ale żeby to osiągnąć, musisz coś aktualnie zrobić. Przybiegłam tutaj najszybciej jak się dało po tym, jak ignorowałeś moje telefony, więc na razie tylko nasza dwójka jest tego świadoma. Sprawa dotyczy najbardziej ciebie, więc nie chciałam odbierać ci możliwości wyboru co do dalszych działań.

— Doceniam to — odparł jedynie Nakahara, sprzedając sobie mentalnego policzka i opłukując twarz wodą. Nim wyszedł z łazienki, wyciągnął telefon z kieszeni marynarki i napisał na grupowej konwersacji Cuppoli, że jest zebranie natychmiastowe. — Ogłosiłem Czarny Alarm.

— Czarny Alarm? — powtórzyła zaskoczona Yosano, stukając obcasami na parkiecie i idąc praktycznie ramię w ramię z Chuuyą. — Nie sądzisz, że to przesada? Może wystarczy sam rejon Kobe i okolic? Naprawdę musimy stawiać na nogi cały kraj? Nie wylewasz przypadkiem dziecka z kąpielą?

— Mówimy tu o Dazaiu. O Dazaiu, Yosano. Rzucę na stół wszystkie karty, które mam, żeby tylko go odnaleźć. Przecież mogłaś się tego spodziewać. Zresztą, sama mówiłaś, że zrobiłabyś wszystko, żeby go odzyskać. Aż tak krótkotrwałe są twoje słowa w dzisiejszych czasach? — zauważył Nakahara, zupełnie nie rozumiejąc postawy przyjaciółki.

— To był cios poniżej pasa i doskonale o tym wiesz — żachnęła się z miejsca Akiko. — Tym razem ci odpuszczę, bo wiem, że sarkazm i agresja słowna to twój mechanizm obronny. Po prostu wydaje mi się, że początkowo wystarczyłoby sprawdzić Kobe, skoro to tutaj go widziałam. Nawet Dazai nie jest bogiem, który nagle teleportuje się na drugi koniec kraju lub inny kontynent. A jeśli go nie znajdziemy, to zawsze można poszerzyć obszar poszukiwań.

— To byłoby logiczne, gdyby chodziło o kogokolwiek innego — przyznał szczerze Nakahara, ignorując to, że na korytarzu powoli zaczynało pojawiać się coraz więcej studentów. — Ale chodzi o Dazaia. Ta gnida, jak zechce, to za sekundę znajdzie sposób, żeby być na księżycu. Plus nigdy nie wiemy, kiedy pojawi się ponownie. O ile w ogóle pojawi się ponownie. Tak naprawdę nie wiesz, co się stało. Czy ta walnięta zołza go puściła? Uciekł? Co, jeśli to nasza jedyna szansa?

— Mam przeczucie, że jeszcze go zobaczymy. I to całkiem niedługo. Tylko że nie spodoba nam się to, w jakiej to się stanie formie — oświadczyła lekarka, choć zrobiła to na tyle cicho, że Chuuya jej albo nie dosłyszał, albo udawał, że nie dosłyszał.

               Kampus przemierzyli praktycznie biegiem i dopiero na parkingu za akademikami – który był zastawiony w każdy możliwy sposób łącznie z tym, że ludzie blokowali innych, zostawiając tylko numer telefonu za wycieraczką, by w razie konieczności wyjazdu dzwonić – Akiko zaczęła protestować. Między dwoma drzewami na miejscu, w którym nigdy nie zmieściłoby się żadne auto, stał bezpiecznie motocykl Dazaia, o który Chuuya dbał jak o dziecko.

— O nie, nie ma szans — zaprotestowała przeciągle lekarka, opuszczając ramiona w geście załamania. — To ja już wolę pojechać komunikacją miejską, jeśli ty masz to dziadostwo prowadzić. Zaczynasz się bawić w Dazaia za kółkiem, a mnie się to bardzo nie podoba. Masz tyle miejsc na kampusie, mógłbyś jeździć chevroletem, ale nie. Po co — kontynuowała swój krótki wywód dziewczyna, gdy rudzielec odpalał maszynę.

— Z trzech powodów — odparł Nakahara, uśmiechając się szeroko mimo całej sytuacji. — Po pierwsze, parking na kampusie jest płatny, a mnie się nie widzi tracić fortuny co semestr, skoro dwieście metrów dalej są miejsca za darmoszkę.

— Chuu, ty literalnie jesteś miliarderem, na bogów — westchnęła ciężko kobieta z miną wyrażającą nieskończone niedowierzanie.

— Po drugie — kontynuował niczym nie zrażony Nakahara — nie mogę jeździć na uczelnię chevroletem, który kosztuje fortunę, skoro udaję biednego studenta, którego nie stać nawet na przepustkę semestralną.

— No tak, zdecydowanie lepiej jeździć jedynym wyprodukowanym modelem Harleya, który przebija koszta twojej dziecinki jakoś pięciokrotnie. Jak nie lepiej. Logika tysiąclecia, Chuu. — Odbiła piłeczkę lekarka, patrząc na chłopaka ciężko, gdy ten wyjechał powoli spomiędzy drzew i ruchem głowy kazał jej wsiąść za siebie.

— A po trzecie, tak jest po prostu zabawniej — zakończył swój wywód Nakahara.— Bogowie, zmiłujcie się, pracuję dla nierozgarniętego dzieciaka — oświadczyła tylko Akiko, biorąc od Nakahary zapasowy kask i siadając za nim, z miejsca zaciskając dłonie na koszulce chłopaka, jakby już bała się o własne życie. A przecież jeszcze nawet nie ruszyli.

— I absolutnie uwielbiasz i tę pracę, i tego dzieciaka — skomentował to jedynie Chuuya, ruszając wreszcie w drogę, śmiejąc się cicho z zachowania Yosano, która zamknęła oczy i schowała twarz w jego plecach, bluźniąc cicho pod nosem zupełnie tak jak on sam robił to, gdy Osamu siadał za kierownicą.

               Dotarcie do siedziby mieszczącej się w budynku po Zbrojnej Agencji Detektywistycznej zajęło im krócej, niż życzyłyby sobie tego przepisy drogowe, ale dłużej, niż chciała tego przerażona Yosano, która – gdy tylko poczuła, że Chuuya zwalnia – natychmiast zeskoczyła z maszyny, by poczuć stały grunt pod obcasami. Nakahara pamiętał, jak zamierzali wykorzystać ten budynek przeciw Yakuzie kilka lat wcześniej. Jak mieli go użyć jak banalnie prostą pułapkę na przeciwników we własnym mieście. Jeden z nielicznych planów Dazaia, który zakładał lepsze zachowanie Yakuzy, niż okazało się to w rzeczywistości. Teraz nie miało to już absolutnie żadnego znaczenia, skoro trzymali i policję, i cały kraj w garści, więc równie dobrze mogli zostawić najważniejszych ludzi w nowym budynku i cieszyć się spokojem, którego zdecydowanie brakowało w biurowcu.

               Cała Cuppola czekała już w sali konferencyjnej, choć – gdy Chuuya i Akiko weszli do pomieszczenia – nikt nagle nie zamilkł i nie przerwał wykonywanych czynności. Jasne, spotkali się, żeby móc skoordynować własne działania, ale była to czysta formalność. Każdy doskonale wiedział, które dzielnice, które miasta lub która część kraju mu podlega, więc wszyscy wisieli na telefonach, siedzieli przy otwartych laptopach i rozsyłali kolejne rozkazy, zmuszając każdego portowego kundla w całej Japonii do zerwania się na równe nogi. Nakahara docenił to, że nikt nie zakwestionował słów Akiko, że nikt nie powiedział mu prosto w twarz, że przesadził. Wszyscy zbyt dobrze znali Osamu. I w głębi duszy byli przerażeni, że to może być ich jedyna szansa na odzyskanie go, więc byli w stanie rzucić na szalę absolutnie wszystkie swoje siły. Chuuya zajął swoje miejsce z lekkim uśmiechem, zauważając, że naprawdę działali jak w szwajcarskim zegarku i że relacje między każdą osobą znajdującą się w pomieszczeniu, nawet jeśli z jakiegoś powodu skomplikowane, były pozytywne. Mogli na sobie polegać, mogli sobie ufać.

               Więc szukali Dazaia. Z góry założyli, że przecież chłopak znał teren. Może nie był w Japonii od trzech lat, ale przecież żył tu wcześniej przez ponad dwadzieścia. A z jego pamięcią nawet zapamiętanie całej siatki ulic czy mapy kraju to była kwestia godzin lub w najgorszym przypadku dni. Zdawali sobie sprawę z tego, że gdyby Osamu tylko tego chciał, dałby radę przemknąć im tuż pod radarem, rozpracowując ruchy ich sił na ulicach w ciągu kilkunastu minut. Jeżeli Agata nie uszkodziła tego, co Dazai miał pod kopułą, wykorzystanie każdego portowego kundla i próba zastosowania jak najmniej przewidywalnej taktyki, wysyłając ludzi w najmniej oczywiste miejsca, była absolutnie uzasadniona. Ale nawet gdy kilkanaście osób, które przecież poświęciły Portowej Mafii swoje życia, próbowało z cały sił, nie mieli najmniejszych szans. I ta świadomość boleśnie na nich spadała z każdą mijającą godziną, w czasie której żaden z raportów nawet nie insynuował zauważenia Osamu.

              Prywatny telefon Nakahary dzwonił nieprzerwanie. Początkowo były to pojedyncze wibracje, które sugerowały wiadomość tekstową, ale gdy pora zaczęła zbliżać się do północy, czyli jakieś solidne dziesięć godzin po tym, jak wyszedł z uczelni, ktoś zaczął się do rudzielca dobijać dzwonieniem. Chuuya ignorował to, chcąc w pełni skupić się na zadaniu, które przed nim stało. Szybko omiótł tylko towarzyszy spojrzeniem, upewniając się w ten sposób, że cichy dźwięk nikomu nie przeszkadza, ale równie błyskawicznie uświadomił sobie, że pracowali w gorszych warunkach. Czasami dosłownie w walących się na łeb na szyję budynkach. Dzwoniący telefon nie irytował nikogo innego, niż samego Nakaharę, który miał świadomość, że dzwoni Rin, który po prostu się o niego martwi, ale sama myśl o studencie tylko dokładała kolejną warstwę poczucia winy w i tak skomplikowanym stosie uczuć Chuuyi. Dlatego w pewnym momencie rudzielec zgniótł tylko telefon w dłoni, nieświadomie używając własnej Zdolności, przez co urządzenie Izakiego zaczęło krótko acz irytująco pikać. Ten dźwięk poderwał wszystkich w pomieszczeniu i nagle Nakahara znalazł się pod istnym ostrzałem zmartwionych spojrzeń. Drapiąc się z zakłopotaniem w tył głowy, przeprosił wszystkich, a Izaki zabrał mu zmaltretowane urządzenie, które pierwszy raz od kilku ładnych godzin było zadziwiająco cicho.

Bungou Stray Dogs II - Miłość silniejsza niż czasOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz