Rozdział XI

50 10 1
                                    

Następnego dnia wraz z poranną pocztą przyszedł do Constance list od jej drogiej przyjaciółki Anne Milford. Nie było to nic ponad krótką notatkę, w której zapraszała ją „w dowolnej, dogodnej porze".

– Och, musiałaś wczoraj wpaść panu Rutherfordowi w oko – zawyrokowała pani Hawthorne, z zadowoleniem upijając niewielki łyk herbaty ze swojej filiżanki. – W przeciwnym razie panna Milford sama by do ciebie przyszła, a nie posyłała liściki. Bardzo to tajemnicze!

– Ależ nie, matko, nie słuchałaś uważnie – odparła zaraz Constance, która odczuwała swego rodzaju zażenowanie, gdy już wiedziała, iż jej taniec z Edwardem Rutherfordem poprzedniego wieczora stał się tematem rozmów wszystkich. – Anne napisała, że panów nie będzie w domu. Wyjechali z samego rana.

– Nonsens, nonsens, moja droga; to tylko taki fortel, by cię skusić. Zapewne pan Rutherford boi się, że jego obecność mogłaby cię spłoszyć. Mogłabyś czuć się niezręcznie, idąc do przyjaciółki w odwiedziny, podczas gdy on tam jest. Kiedy zaś przyjdziesz, myśląc, iż go tam nie ma, nie będzie już odwrotu – nie mogłabyś wyjść, nie łamiąc danej Anne obietnicy i nie stawiając jej w sytuacji zgoła niezręcznej. Nie, nie; musiałabyś pozostać, czy jej kuzyn tam jest, czy go nie ma. Powinnaś iść.

Constance czuła, że nie będzie w stanie przekonać matki; zresztą kłótnie w tym momencie nie miały najmniejszego sensu, biorąc pod uwagę, iż panienka sama bardzo pragnęła zobaczyć się z przyjaciółką – czy to w Wharton Park, czy gdziekolwiek indziej. Zdawała sobie też sprawę, iż zapraszając ją do siebie, Anne unika towarzystwa sympatycznej, acz dość wścibskiej pani Hawthorne; to też mogło być powodem takiej, a nie innej decyzji. Zatem, niezależnie od wszystkiego, wkrótce po śniadaniu Constance postanowiła wyruszyć spacerem w kierunku Wharton Park.

– Powinnaś wziąć powóz – uznała pani Hawthorne, lecz Constance, poparta zdaniem ojca, sprzeciwiła się tej niedorzeczności.

– Jest przepiękna pogoda – odpowiedziała jej córka. – Doskonała na spacer. To mi wyjdzie tylko na zdrowie.

Pani Hawthorne nie upierała się zatem przy swojej koncepcji. Skinęła jedynie głową, chociaż wyglądała na niezadowoloną, lecz gdy tylko Constance odeszła, by znaleźć swój kapelusz, uśmiechnęła się do swego męża.

– Widzisz? Mówiłam – powiedziała raźnym tonem, a pan Hawthorne spojrzał na nią ze zdumieniem. – Chodzi tylko i wyłącznie o zwabienie jej do Wharton Park; musiała oczarować pana Rutherforda... Nic w tym zresztą dziwnego; wystarczyło jedynie popatrzeć na tę dwójkę wczoraj wieczorem!

– Uważam, moja droga, że nieco zbyt wcześnie decydujesz o tym, co się wydarzyło; myśmy jedynie obserwowali ich z daleka. Nie wiemy, o czym mówili... ponadto tańczyli może pół godziny, nie więcej.

– Odnoszę wrażenie, że przyjemność sprawia ci droczenie się ze mną, mój drogi! – pani Hawthorne udała oburzenie. – Nie, nie; wiem, co mówię. Znam się na ludziach; widziałam też wielu młodzieńców, próbujących oczarować młode panienki. Pan Rutherford nie jest typem mężczyzny, który starałby się podobać, jednak wczoraj wyraźnie coś się w nim zmieniło. Nie ulega wątpliwości, że zmienił się pod wpływem naszej Constance.

Z pewną opieszałością pan Hawthorne złożył gazetę, a następnie odłożył ją na stół. Bez słowa przypatrywał się żonie, jak gdyby starał się z jej twarzy wyczytać coś, czego nie powiedziała na głos. Wreszcie jednak pozwolił sobie na nieco szerszy uśmiech i na nieznaczny ruch głową, jakby nadal nie dowierzał temu, co słyszał.

– Nie wątpię – odparł po chwili – że jesteś doświadczoną obserwatorką i doskonale radzisz sobie z rozszyfrowywaniem ludzkich charakterów; z pewnością też lepiej sobie radzisz z rozpoznawaniem, kiedy ktoś jest zauroczony. Niemniej jednak sądzę, że trudno mówić o miłości, jeśli oboje znają się od tak niedawna.

ConstanceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz