Rozdział IV

117 16 0
                                    

Z początku Constance obawiała się, że do umówionego spaceru nie dojdzie: godzinę przed południem, na które spacer był zaplanowany, w Merryland pojawił się służący sir Jamesa z wiadomością, iż panna Anne przesyła najszczersze przeprosiny i prosi o przełożenie go na godzinę pierwszą. Jako iż Constance nie miała żadnych zobowiązań na ten dzień, z chęcią zgodziła się na przesunięcie spaceru. Jednak o godzinie pierwszej zaczęło padać: gęste, ciężkie krople uderzały ponuro o szyby, przez które Constance spoglądała w oczekiwaniu na przyjaciółkę.

Spacery były jedną z tych rozrywek, za którymi panna Hawthorne naprawdę przepadała, zatem wizja odwołania go spowodowała, że poczuła się przygnębiona i nerwowa. Zamiast zająć się czymś, co sprawiłoby, że czas zacząłby upływać szybciej, nie chwyciła nawet w dłoń książki ani nie usiadła przy pianoforte; zamiast tego nadal wyglądała przez okno, jak gdyby to mogło przywołać Anne.

– Moja droga – odezwała się wreszcie pani Hawthorne, patrząc ze zniecierpliwieniem na córkę ponad swoją robótką. – Nawet gdyby przestało teraz padać, nie mogłabyś wyjść: wiesz, jak błotnista jest ścieżka przez ogród. Nie tylko pobrudziłabyś sobie buty i suknię, ale wręcz ryzykowałabyś skręceniem kostki.

– W takim razie skręcimy w drugą stronę – odparła Constance. Jej matka spojrzała na nią z prawdziwym zdumieniem; chociaż doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak jej córka uwielbia spacery, jeszcze nigdy nie okazywała takiej determinacji. Czyżby więc za zasłoną zwykłego spaceru kryło się coś jeszcze?

Wreszcie jednak przestało padać i o godzinie drugiej Anne oraz Constance wyszły na istotnie dość błotnistą ścieżkę. Zgodnie jednak z obietnicą daną pani Hawthorne, dziewczęta nie skręciły w stronę ogrodu, ulubionej trasy obu, lecz ku zagajnikowi, gdzie dróżka wyłożona była drobnymi kamieniami. Szły też nieco wolniej niż zazwyczaj, by nie ryzykować tym, że któraś skręciłaby kostkę.

– Musisz mi wybaczyć, najdroższa Constance – odezwała się wreszcie Anne – ale tyle się działo dzisiaj przed południem w domu, że nie mogłam wyjść wcześniej. A wszystko to związane jest z przyjazdem dżentelmenów, którzy nas tak interesują.

Na twarzy Constance pojawił się ciemny rumieniec, kiedy starała się zaprzeczyć temu, iż jakikolwiek dżentelmen miałby ją interesować. Anne roześmiała się szczerze, słysząc te wysiłki.

– Nie obawiaj się, moja droga – dodała zaraz, ściskając dłoń przyjaciółki. – Przy mnie nie musisz się tego wstydzić. Wiem doskonale, że odkąd wczoraj opowiedziałam ci o ich przyjeździe, twój umysł nie należy do ciebie. Ale to absolutnie zrozumiałe, moja droga, nikomu nie szepnę o tym ani słówka.

W obliczu takich słów, Constance nie mogła nadal protestować; rumieniec na jej twarzy jednak pogłębił się, co nie tylko rozbawiło Anne, lecz dodatkowo upewniło ją w przekonaniu, iż nowi goście prawdziwie fascynują jej przyjaciółkę.

– Ale, ale – ciągnęła po chwili – o nic nie pytasz? Myślałam, że kiedy ci to wyznam, zaczniesz zasypywać mnie pytaniami.

– Nie byłoby to na miejscu, Anne – zauważyła Constance. – Powiesz mi tylko tyle, ile wolno ci powiedzieć.

– Ile wolno! Moja droga, czyżbyś sugerowała, że wiąże mnie jakaś obietnica milczenia?

– Nie chciałabym, byś z mojego powodu miała problemy – wyjaśniła Constance, czując falę zażenowania: doskonale zdawała sobie sprawę z tego, iż jej słowa stanowić będą podstawę Anne do naigrywania się z niej. – Dobrze wiem, że nikomu z nas nie wolno mówić dokładnie o wszystkim, o czym tylko chce.

– Och, oczywista – przyznała Anne – ale ty, Constance, jesteś moją serdeczną przyjaciółką. Nie wiem, czy gorszą rzeczą byłoby złamać obietnicę milczenia, gdyby mnie takowa obowiązywała, czy też niepodzielenie się z tobą wszystkim, co tylko wiem.

ConstanceМесто, где живут истории. Откройте их для себя